Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Temu panu już dziękujemy

18-10-2023 21:12 | Autor: Maciej Petruczenko
Zagłosowali za Europą, a to oznacza prawdopodobną zmianę władzy w Polsce i poprawę relacji z Unią Europejską – tak piszą w prestiżowym dzienniku, szwajcarskim „Neue Zürcher Zeitung”, dodając jednocześnie, że w ślad za tym znowu znacząca forsa do Polski popłynie. Gdzieś tam w Zurychu czy w Bernie pewnie nikt sobie nawet nie zdaje sprawy, że przez ponad tysiąc lat polskiej państwowości nic tak nie pchnęło naszego kraju do przodu, jak wstąpienie do Unii Europejskiej. Ledwośmy jednak do niej wstąpili, a już pojawił się złośliwy karzeł, który chciał u nas cofnąć bieg dziejów. Wydawało się, że na nic tak korzystna dla Polski likwidacja granic wewnątrzeuropejskich, na nic budowa autostrad i bodaj najlepszych w Europie stadionów sportowych, na nic zahamowanie wieloletniej ksenofobii – bo nagle dowiedzieliśmy się, że prowincjonalna kruchta lokalnego ciemnogrodu ma nas odciąć z powrotem od Europy.

Wprowadzający stopniowo jawną dyktaturę rząd Rzeczypospolitej Polskiej, powołując się na wolę Narodu (Suwerena), ogłosił, że może zrobić, co tylko mu się podoba. I w kraju chlubiącym się osiągnięciami Kopernika, Marie Skłodowskiej-Curie na polu naukowym oraz wspaniałym ruchem Solidarności na niwie politycznej – nagle nastąpiła zapaść intelektualna z jednej i polityczna – z drugiej strony. Nawet pamiętający doskonale refren naszego hymnu Niemcy (Noch ist Polen nicht verloren) nie mogli zrozumieć, dlaczego ich wschodni sąsiad nieoczekiwanie zawrócił na pięcie i usiłuje krok po kroku czynić coś na własną zgubę.

Wprost wierzyć się nie chce, że wzorem podobnie nieobytego w szerokim świecie szaleńca, który poprzez swoje kompleksy i uprzedzenia wywołał drugą wojnę światową – ni stąd, ni zowąd mogła zaniknąć w Polsce podziwiana pod wszystkimi szerokościami geograficznymi SOLIDARNOŚĆ, a na jej grobie mógł zacząć się taniec czarowników, usiłujących dla własnej korzyści ogłupić opinię publiczną. Rzecz to tym bardziej przykra, że do tej akcji łamania struktur demokratycznych i hamowania wolnej myśli przyłączyły się – w mniejszym lub większym stopniu – struktury polskiego Kościoła katolickiego. Jego przedstawiciele jakby zapomnieli, że wbrew ich obawom nasz akces unijny zdecydowanie poparł Jan Paweł II, „nasz papież”, jak się za jego życia mówiło.

Piszę o tym nie bez bólu, jako urodzony, acz mocno rozczarowany katolik. Dziwiąc się chociażby, że w aureoli światowej rangi duchownego Jana Pawła II wyrósł na głównego guru obecnych wielkorządców Polski drobny kościelny geszefciarz z Torunia. Współczesny czarownik, przed którym musiał z niewiadomych powodów odbywać rytualne tańce niemal cały rząd. Dziś, sam nie wiem z jakich powodów, o wpływach tego toruńskiego czarownika się w ogóle nie mówi. Pewnie woli on akurat przyjąć postawę, określaną za czasów mojej młodości słowami: morda w kubeł! Jakby zamilkli też częstochowscy czarownicy, którzy jednoczącą Polaków przez setki lat swoją legendę potrafili ostatnio zbrukać patronowaniem zjazdom piłkarskich kiboli. Może to akurat przypadek, że faktycznie w tym samym dniu, w którym Naród Polski odwrócił losy państwa w wyborach do parlamentu, mogliśmy jednocześnie świętować 45-lecie rozpoczęcia pontyfikatu przez Jana Pawła II, czyli przez Karola Wojtyłę. Pod wieloma względami ten „nasz papież” podtrzymał Polaków na duchu, choć w pewnej mierze, zwłaszcza w ostatnich latach życia, nas zawiódł. Na pewno jednak ogólny bilans jego kapłańskiej i patriotycznej posługi jest godzien pochwały.

Tymczasem bilans poczynań obecnego rządu może nas za chwilę po prostu zdruzgotać. Mniejsza już o to, czym ekipa Morawieckiego oczarowała prosty lud. Ważne bowiem jest to, do jakiego stopnia powiększono dług publiczny. I w jakiej sytuacji znajdzie się ewentualnie nowy rząd, który – wobec ewidentnej przewagi politycznej w efekcie nowego rozdania – miałby przejąć stery państwa. Zadłużanie Polski poza kontrolą parlamentu może przynieść skutki, o jakich nikt z nas na razie nie ma pojęcia. Morawiecki nigdy nie chciał przypomnieć, jak Donald Tusk wyprowadził Polskę z ogólnoświatowego kryzysu ekonomicznego, dzięki czemu zyskaliśmy miano „zielonej wyspy”. Dziś, choć to wprost trudno zrozumieć, możemy być nazywani najwyżej wyspą zacofańców. Mając na dodatek zabagnione stosunki z życzliwymi nam skądinąd państwami europejskimi. Bo nawet z atakowaną przez rosyjskich bandytów Ukrainą jesteśmy już – ku zdumieniu normalnych Polaków – po prostu na noże. Straszne rzeczy wyprawiali Ukraińcy, atakując Polaków podczas drugiej wojny światowej, nie byliśmy jednak lepsi wobec nich przez setki lat, co dyplomatycznie pokazał Jerzy Hoffmann w filmie „Ogniem i mieczem”. Gdy wreszcie w obliczu obecnej agresji rosyjskiej, doszło do pojednania obu narodów, rząd polski zdecydował się na oziębienie oficjalnych relacji. Nie bez winy była w tym akurat strona ukraińska, ale czy tak trudno zrozumieć, że wznowienie konfliktu między naszymi narodami to woda na młyn dla Putina?

Wciąż trzymający władzę w Polsce bezwzględny reżim podporządkował sobie między innymi mniejsze i większe gazety lokalne pod niby patriotyczną firmą Polska Press. Jak widać, nawet to nie pomogło spryciarzom dążącym do autorytaryzmu. Nie pomogło też polityczne spętanie Polskiego Radia i Telewizji Polskiej. W ogólnonarodowym rozliczeniu uczciwi ludzie wygrali z kombinatorami – licząc w milionach – bodaj 11:7. Marsz Miliona Serc nie poszedł na marne. Teraz czas na rozliczenie milionów, a nawet miliardów złotych, które na skutek działań prezesa Polski i jego ekipy do nas nie dotarły.

Wróć