Wprowadzający stopniowo jawną dyktaturę rząd Rzeczypospolitej Polskiej, powołując się na wolę Narodu (Suwerena), ogłosił, że może zrobić, co tylko mu się podoba. I w kraju chlubiącym się osiągnięciami Kopernika, Marie Skłodowskiej-Curie na polu naukowym oraz wspaniałym ruchem Solidarności na niwie politycznej – nagle nastąpiła zapaść intelektualna z jednej i polityczna – z drugiej strony. Nawet pamiętający doskonale refren naszego hymnu Niemcy (Noch ist Polen nicht verloren) nie mogli zrozumieć, dlaczego ich wschodni sąsiad nieoczekiwanie zawrócił na pięcie i usiłuje krok po kroku czynić coś na własną zgubę.
Wprost wierzyć się nie chce, że wzorem podobnie nieobytego w szerokim świecie szaleńca, który poprzez swoje kompleksy i uprzedzenia wywołał drugą wojnę światową – ni stąd, ni zowąd mogła zaniknąć w Polsce podziwiana pod wszystkimi szerokościami geograficznymi SOLIDARNOŚĆ, a na jej grobie mógł zacząć się taniec czarowników, usiłujących dla własnej korzyści ogłupić opinię publiczną. Rzecz to tym bardziej przykra, że do tej akcji łamania struktur demokratycznych i hamowania wolnej myśli przyłączyły się – w mniejszym lub większym stopniu – struktury polskiego Kościoła katolickiego. Jego przedstawiciele jakby zapomnieli, że wbrew ich obawom nasz akces unijny zdecydowanie poparł Jan Paweł II, „nasz papież”, jak się za jego życia mówiło.
Piszę o tym nie bez bólu, jako urodzony, acz mocno rozczarowany katolik. Dziwiąc się chociażby, że w aureoli światowej rangi duchownego Jana Pawła II wyrósł na głównego guru obecnych wielkorządców Polski drobny kościelny geszefciarz z Torunia. Współczesny czarownik, przed którym musiał z niewiadomych powodów odbywać rytualne tańce niemal cały rząd. Dziś, sam nie wiem z jakich powodów, o wpływach tego toruńskiego czarownika się w ogóle nie mówi. Pewnie woli on akurat przyjąć postawę, określaną za czasów mojej młodości słowami: morda w kubeł! Jakby zamilkli też częstochowscy czarownicy, którzy jednoczącą Polaków przez setki lat swoją legendę potrafili ostatnio zbrukać patronowaniem zjazdom piłkarskich kiboli. Może to akurat przypadek, że faktycznie w tym samym dniu, w którym Naród Polski odwrócił losy państwa w wyborach do parlamentu, mogliśmy jednocześnie świętować 45-lecie rozpoczęcia pontyfikatu przez Jana Pawła II, czyli przez Karola Wojtyłę. Pod wieloma względami ten „nasz papież” podtrzymał Polaków na duchu, choć w pewnej mierze, zwłaszcza w ostatnich latach życia, nas zawiódł. Na pewno jednak ogólny bilans jego kapłańskiej i patriotycznej posługi jest godzien pochwały.
Tymczasem bilans poczynań obecnego rządu może nas za chwilę po prostu zdruzgotać. Mniejsza już o to, czym ekipa Morawieckiego oczarowała prosty lud. Ważne bowiem jest to, do jakiego stopnia powiększono dług publiczny. I w jakiej sytuacji znajdzie się ewentualnie nowy rząd, który – wobec ewidentnej przewagi politycznej w efekcie nowego rozdania – miałby przejąć stery państwa. Zadłużanie Polski poza kontrolą parlamentu może przynieść skutki, o jakich nikt z nas na razie nie ma pojęcia. Morawiecki nigdy nie chciał przypomnieć, jak Donald Tusk wyprowadził Polskę z ogólnoświatowego kryzysu ekonomicznego, dzięki czemu zyskaliśmy miano „zielonej wyspy”. Dziś, choć to wprost trudno zrozumieć, możemy być nazywani najwyżej wyspą zacofańców. Mając na dodatek zabagnione stosunki z życzliwymi nam skądinąd państwami europejskimi. Bo nawet z atakowaną przez rosyjskich bandytów Ukrainą jesteśmy już – ku zdumieniu normalnych Polaków – po prostu na noże. Straszne rzeczy wyprawiali Ukraińcy, atakując Polaków podczas drugiej wojny światowej, nie byliśmy jednak lepsi wobec nich przez setki lat, co dyplomatycznie pokazał Jerzy Hoffmann w filmie „Ogniem i mieczem”. Gdy wreszcie w obliczu obecnej agresji rosyjskiej, doszło do pojednania obu narodów, rząd polski zdecydował się na oziębienie oficjalnych relacji. Nie bez winy była w tym akurat strona ukraińska, ale czy tak trudno zrozumieć, że wznowienie konfliktu między naszymi narodami to woda na młyn dla Putina?
Wciąż trzymający władzę w Polsce bezwzględny reżim podporządkował sobie między innymi mniejsze i większe gazety lokalne pod niby patriotyczną firmą Polska Press. Jak widać, nawet to nie pomogło spryciarzom dążącym do autorytaryzmu. Nie pomogło też polityczne spętanie Polskiego Radia i Telewizji Polskiej. W ogólnonarodowym rozliczeniu uczciwi ludzie wygrali z kombinatorami – licząc w milionach – bodaj 11:7. Marsz Miliona Serc nie poszedł na marne. Teraz czas na rozliczenie milionów, a nawet miliardów złotych, które na skutek działań prezesa Polski i jego ekipy do nas nie dotarły.