Gdy w 1944 ofiarami zespolonego bestialstwa niemiecko-ukraińsko-ruskiego stali się nie tylko powstańcy warszawscy, lecz także stołeczna ludność cywilna, wydawało się, że już nie może być straszniejszej hekatomby, chociaż świat wiedział o tym, jakich okrucieństw na terenie Chin dopuszczali się Japończycy. Oni sami zresztą przekonali się wkrótce, iż są całkowicie bezsilni wobec bomby atomowej, jaką Amerykanie rzucili na Hiroszimę i Nagasaki, a mogli rzucić również na Tokio. Z czasem przyszły straszne wojny w Korei i Wietnamie, raczonym napalmem przez US Army, przyszła też wprost niewiarygodna zbrodnia ludobójstwa w Kambodży, gdzie Czerwoni Khmerzy wymordowali jedną czwartą tamtejszej populacji; doczekaliśmy się też niemieszczących się w głowie zbrodni reżimu Augusto Pinocheta w Chile, a także idących w miliony ofiar konfliktu Hutu – Tutsi w Rwandzie. Teraz należy oczekiwać, że po kolejnej „misji stabilizacyjnej”, przeprowadzonej w Afganistanie przez siły NATO i odrębnie USA, a zakończonej również kolejnym fiaskiem, talibowie, którzy w okamgnieniu opanowali cały kraj, dopiero dadzą miejscowej ludności popalić.
Zastanówmy się jednak, czy i nam nie zagraża zbrojny wprawdzie tylko we władcze uprawnienia, ale nie mniej groźny taliban. Tak jak afgańskie miasta ze stolicą włącznie, tak wszelkie agendy władzy w Polsce opanowali już w zasadzie ludzie wierni jednemu wyznaniu politycznemu, narzucający wszystkim swój wizerunek świata i Polski, swoją wizję nauki i kultury, jak również swoją wizję pozornej demokracji. Dla wielu osób punktem zwrotnym mogło być butne zachowanie sędziego Trybunału Konstytucyjnego Stanisława Piotrowicza, dla którego pełnomocnik rzecznika praw obywatelskich był jak hetka-pętelka. Obywatel Piotrowicz potraktował go jak uczniaka, pouczając w dodatku, że to on sam decyduje, czy wykładający swoje racje prawnik mówi na temat. Tym sposobem przecież można przerwać przemowę każdemu i nie dać szans na doprowadzenie wywodu do końca. A polityczny terror zaczął się przecież w Sejmie – od wyłączania mikrofonu posłom albo niedopuszczania ich do mównicy.
Na razie trwają starania o wyłączenie możliwości nadawania telewizji TVN w jej różnych konfiguracjach z TVN-24 włącznie. Z jednej strony Krajowa Radia Radiofonii i Telewizji sprytnie gra na czas, nie podejmując decyzji w sprawie przedłużenia koncesji dla TVN-u, choć odpowiedni wniosek został złożony bodaj półtora roku temu – a ważność dotychczasowego zezwolenia zasadniczego kończy się już we wrześniu; z drugiej zaś – z całą perfidią zaatakowali firmę z Wiertniczej od dawna wierni lub świeżo pozyskani przez obecną władzę posłowie, a poglądy tych ostatnich jakoś dziwnie zmieniły się po „reasumpcji” głosowania. Mówiąc wprost, można sądzić, że Prezesowi Polski nie podoba się to, co gadają o polityce w TVN i radby zapewne stworzyć taką sytuację, w której komentatorzy tej stacji będą musieli zmienić platformę występów albo zwyczajnie przymknąć dziób. Władza dąży do tego, żeby pakietu większościowego w TVN nie miała spółka amerykańska, o co ta ostatnia (Discovery) zamierza się prawować. Tymczasem firma ta piorunem wystarała się o koncesję holenderską, tylko że to nie jest w pełni zadowalające rozwiązanie. Można wprawdzie przypuszczać, że TVN jest i będzie, w jakiej jednak formule uda mu się kontynuować działalność na dłuższą metę, nie wiadomo. Być może, Amerykanie pozbędą się części udziałów lub całkiem sprzedadzą ten interes. Poza wszystkim, nie da się ukryć, że wobec jawnego tłumienia wolności słowa w Polsce rząd Stanów Zjednoczonych zamierza ponoć uruchomić na powrót rozgłośnię polską Radia Wolna Europa...
Innego rodzaju problemy ma natomiast ursynowski SEMP (Stowarzyszenie Edukacji Młodych Piłkarzy). Rozwój tego klubu hamuje brak pełnowymiarowego boiska. Jeszcze za czasów trenera Rudolfa Kapery sempy zaczęły rozgrywać mecze na boisku wyścigów konnych, korzystając z gościnności dżokejów. Podstawowe treningi (i mecze juniorów) wciąż odbywają się na sztucznej nawierzchni przy Koncertowej, a od pewnego czasu piłkarze z Ursynowa grywają też na naturalnej trawie przy ul. Literatów w Konstancinie. Wciąż jednak pozostają w roli ubogich krewnych. Dlatego środkiem zaradczym ma być wynajmowanie przez trzy lata trawiastego terenu przy ul. Pileckiego obok Areny, gdzie tymczasowo klub zamierza za własne pieniądze (i pieniądze sponsorów) urządzić regularne boisko, a nawet postawić prowizoryczne trybuny. No cóż, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma...