Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Tajemnica budynku Narbutta 60

10-02-2016 20:34 | Autor: Tadeusz Porębski
Ciągnącej się od maja 2014 r. sprawie przekazania spadkobiercom byłych właścicieli wyjątkowo atrakcyjnej nieruchomości przy ul. Narbutta 60 poświęciliśmy kilkanaście publikacji. Sprawa na kilometr cuchnie korupcją i kumoterstwem. Niestety, nasze dzielne organy ścigania nie są zainteresowane jej rzetelnym zbadaniem.

Władze Warszawy tradycyjnie nie odpowiadają na wnioski i monity nasze, jak również mieszkańców kamienicy. Prokuratury mokotowska i Śródmieście - Północ umorzyły wszystkie wszczęte śledztwa. Warto nadmienić, że jedno z postępowań prowadziła mokotowska prokurator Katarzyna Rinas, żona urzędującego wiceburmistrza Mokotowa Krzysztofa Rinasa. Wychodzi na to, że małżonka prowadziła i umorzyła postępowanie w sprawie dotyczącej podwładnych własnego męża. Wstrzymam się od komentarza, choć ciśnie mi się na usta bardzo mocne słowo.

Natomiast sierżant sztabowa z mokotowskiej komendy policji błyskawicznie zamknęła dochodzenie w sprawie poświadczenia nieprawdy w dokumencie urzędowym, choć dostarczyliśmy jej "fałszywkę" na biurko. Pani sierżant, osoba bez wyższego wykształcenia prawniczego (gdyby je posiadała miałaby stopień oficerski), poinformowała w postanowieniu, że zamyka sprawę "z braku dowodu na popełnienie czynu zabronionego". Do dzisiaj zachodzę w głowę, co jeszcze poza fałszywym dokumentem powinienem jej dostarczyć, by zdecydowała się postawić zarzut urzędnikowi, którego podpis, pieczątka i nazwisko widnieją na sprokurowanej "fałszywce". Chyba tylko dobrowolne, poświadczone w notariacie przyznanie się tego urzędnika do winy. 

Zdecydowałem się podnieść po raz kolejny temat Narbutta 60, ale tym razem w felietonie, gdyż daje mi to możliwość bardziej soczystego komentowania zaistniałych faktów. Skupmy się zatem na faktach, ponieważ z faktami nikt rozsądny nie dyskutuje. Decyzja stołecznego BGN o zwrocie (przekazaniu w użytkowanie wieczyste) gruntu pod wybudowanym w 1955 r. budynkiem opiera się na wypisie z aktu notarialnego sporządzonego w styczniu 1947 r. Tu pierwszy błąd urzędników BGN, którzy w uzasadnieniu decyzji "zwrotowej" piszą: "na mocy aktu notarialnego zeznanego w kancelarii Bronisława Czernica...". Jest to poświadczenie nieprawdy, bowiem z aktu wynika w sposób niezbity, że nie był on zeznany w kancelarii, lecz poza nią, w suterenie zburzonego domu przy Narbutta 58. Poza tym, dokumentu nie sporządzał sam notariusz Czernic, tylko jego rzekomy zastępca Anyżewski.

Urzędników BGN nie interesowało, czy Anyżewski w ogóle istniał, a jeśli tak, czy posiadał pełnomocnictwo notariusza do sporządzenia aktu notarialnego poza kancelarią. A powinno interesować, bo rzecz dotyczy majątku komunalnego dużej wartości. Ponadto art. art. 75-88a kpa nakładają na nich obowiązek prowadzenia postępowań dowodowych. Gdyby rzetelnie zbadali akt notarialny, musieliby skonstatować, że został on sporządzony w nader podejrzanych okolicznościach, wypis różni się od oryginału, bo widnieją na nim podejrzane dopiski, zaś strony handlujące w 1947 r. tą nieruchomością posługiwały się kartami rozpoznawczymi (kenkartami) wydanymi przez władze okupacyjne. Należy tu zaznaczyć, że ruch oporu wyprodukował podczas okupacji ponad 100 tys. fałszywych kenkart. Dla urzędników BGN dowodem na korzyść spadkobierców było m. in. to, że po 11 miesiącach od daty sporządzenia aktu notarialnego "do wydziału hipotecznego wpłynął wniosek o wpisanie Jerzego R. jako właściciela działki przy Narbutta 60". To, że wniosek wpłynął, o niczym nie świadczy, bo każdy mógł złożyć w hipotece dowolny wniosek. Czy został on rozpatrzony pozytywnie, to zupełnie odrębna kwestia. A nie został.

W mokotowskim urzędzie wyprodukowano w 2006 r. "fałszywkę", w której znalazł się zapis, że "budynek przy Narbutta 60 został wybudowany przed 1945 r.". Fałszywy dokument miał prawdopodobnie posłużyć do przekazania spadkobiercom gratis 10 mieszkań o łącznej powierzchni ponad 466 mkw. Ktoś chyba się jednak przestraszył, bo zastosowano art. 31 ustawy o gospodarce nieruchomościami (oddanie w użytkowanie wieczyste nieruchomości gruntowej zabudowanej następuje z równoczesną sprzedażą położonych na tej nieruchomości budynków). Zlecono więc sporządzenie operatu szacunkowego określającego wartość owych 10 mieszkań komunalnych. Wynajęta przez BGN pani rzeczoznawca wyceniła 1 mkw. mieszkania w kompleksowo wyremontowanym za publiczne pieniądze budynku (o tym dalej), w jednej z najlepszych lokalizacji stolicy, na... 1880 zł. Powinna pójść za to do więzienia, a przynajmniej stracić uprawnienia, ponieważ tak spektakularnego kantu nie notowano w Warszawie od lat. Jednak do dzisiaj tej pani nie spadł włos z głowy. Przechwyciłem lipny operat i znajdzie się on jako załącznik we wniosku do CBA o wyjaśnienie tajemnicy budynku Narbutta 60.

Bo interes publiczny wymaga, by ustalić, kto personalnie odpowiada za rażącą niegospodarność (wpompowanie prawie 250 tys. zł w modernizację budynku objętego roszczeniem) i przykładnie tę osobę ukarać. W tej chwili Narbutta 60 to wyremontowane za nasze pieniądze budowlane cacko, które czeka na przekazanie go spadkobiercom byłych właścicieli. Polityka miasta dopuszcza w budynkach objętych roszczeniem dokonywanie wyłącznie bieżących napraw w sytuacjach zagrożenia zdrowia i życia mieszkańców. Naszym zdaniem, pompując w objętą roszczeniem kamienicę setki tysięcy złotych władze dzielnicy Mokotów, dopuściły się złamania dyscypliny budżetowej. Skierujemy do prezydent Warszawy wniosek o przeprowadzenie w mokotowskim urzędzie audytu pod tym kątem.

Ktoś wszystko drobiazgowo zaplanował. Wpierw mokotowski ZGN umocował w zarządzie tamtejszej wspólnoty mieszkaniowej - jako przedstawicieli miasta dysponujących 71 proc. udziałów w nieruchomości - ... spadkobierców ubiegających się o jej zwrot! To wołające o pomstę do nieba kuriozum. Ci, co zrozumiałe, zaczęli podejmować uchwały w kwestii kolejnych remontów. Uchwały były ochoczo zatwierdzane przez ZGN. Po serii naszych publikacji spadkobiercy zostali odwołani z zarządu wspólnoty, a w ich miejsce powołano administratora zarządzającego tą i kilkoma sąsiednimi nieruchomościami. Budynek nadal jest modernizowany. W ramach rozdziału węzłów grupowych miasto dołoży kolejne 30 tys. zł na demontaż piecyków gazowych i doprowadzenie do mieszkań centralnej wody użytkowej (ciepłej). Jest to kolejny element, który podnosi wartość mkw. powierzchni w tej kamienicy.

Nawiasem mówiąc, demontaż piecyków odbywa się w sposób chaotyczny, termin nie był uzgadniany z lokatorami, choć art. 10, ust. 3, pkt. 1 ustawy nakłada na wykonawcę obowiązek wcześniejszego uzgodnienia harmonogramu robót z osobami zainteresowanymi. Dwie osoby w podeszłym wieku odmówiły udostępnienia monterom lokali. Jedna z nich (91 lat) dysponuje wielostronicową epikryzą lekarską, z której wynika, że hałas, brud i kurz produkowane w trakcie robót mogą zagrażać  jej zdrowiu, a nawet życiu. ZGN Mokotów zderzy się z poważnym problemem, ale nie wyobrażamy sobie siłowego rozwiązania. To nauczka na przyszłość, że lokatorów nie wolno traktować niczym poddanych, którym można narzucać własną wolę.

Ustaleniem i ujawnieniem nazwiska urzędnika - dobroczyńcy, który działając niczym Richelieu zza arrasu, chce za publiczne pieniądze zrobić dobrze spadkobiercom ubiegającym się o zwrot gruntu i wykup części budynku przy Narbutta 60, powinno zająć się CBA, ponieważ rzecz dotyczy urzędnika(ów) administracji publicznej. Przysłowiowy myk polegał na tym, że zaplanowano kompleksowe wyremontowanie kamienicy i zadbano o to, by sprzedać osobie prywatnej jej większą część za przysłowiową czapkę gruszek (1880 zł mkw.). Mówi się, że urząd na Mokotowie ma zlecić sporządzenie nowego operatu szacunkowego. Uprzejmie informuję, że jeśli w operacie znajdzie się cena mkw. powierzchni mieszkalnej niższa niż 8 tys. (takie  stawki obowiązują w prestiżowej części dzielnicy zwanej Starym Mokotowem), to zrobię wszystko, co tylko możliwe, żeby rzeczoznawca i urzędnik akceptujący kolejną lipę wylądowali, przepraszam za wyrażenie - na kilka lat w pierdlu. Ta sprawa stała się bowiem tak dla mnie, jak i dla mojej gazety prestiżowa.

Wróć