Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Szyderczy śmiech i krzyk rozpaczy

06-11-2019 20:08 | Autor: Tadeusz Porębski
W miniony weekend zakręciła mi się łezka w oku nie tylko na okoliczność Święta Zmarłych i z żalu za bliskimi, którzy odeszli. Oglądałem w telewizorze rozgrywany na hipodromie Santa Monica w Kalifornii mityng Breeder`s Cup, uznawany za nieoficjalne mistrzostwa świata dla koni wyścigowych pełnej krwi angielskiej. Przejście w ciągu kilku godzin z opustoszałego Służewca na wyścigowy Olimp było dla mnie, pasjonata związanego z wyścigami konnymi od ponad 40 lat, traumatycznym przeżyciem.

Tu ledwie kilkaset osób pętających się po torze i walczących o kilkunastotysięczne pule w zakładzie septyma oraz dziadowskie, kilkutysięczne w innych zakładach. Tam kilkadziesiąt tysięcy kibiców na trybunach oraz miliony przed telewizorami w kawiarniach, restauracjach i pubach, uczestniczące w podziale pul idących w dziesiątki milionów USD. O właścicielach koni, trenerach i dżokejach walczących w gonitwach o milionowej wysokości nagrody nie wspomnę.

To, że Służewiec schodzi na dziady, wie każde dziecko bawiące się w warszawskich piaskownicach. Dzieciaki nie wiedzą natomiast, że wyścigi konne w Polsce powoli konają, a agonia w katolickim kraju łączy się z ostatnim namaszczeniem udzielanym przez kapłana. Nie wiem, czy ksiądz przybędzie na stołeczny hipodrom z ostatnią posługą już w przyszłym roku, czy może w kolejnym, ale wypisanie aktu zgonu dla tej królewskiej dyscypliny to, moim zdaniem, tylko kwestia czasu. Nie może być inaczej, skoro czynniki mające za zadanie rozwój tej królewskiej dyscypliny sportu miast ją rozwijać, systematycznie zwijają. Minęło 11 lat od dnia kiedy państwowa spółka Totalizator Sportowy przejęła w 30-letnią dzierżawę wpisany do rejestru zabytków zespół torów wyścigowych na Służewcu. Zawierając umowę dzierżawy 138-hektarowego zabytku, TS zobowiązał się do przestrzegania jej zapisów. Preambuła umowy wskazuje, iż przedmiot dzierżawy wykorzystywany będzie przede wszystkim w celu organizowania i popularyzacji wyścigów konnych oraz selekcji koni (źródło: Archiwum Sejmu RP). Owszem, przedmiot dzierżawy jest wykorzystywany w celu organizowania wyścigów konnych (choć nie tylko), ale zapis w preambule o popularyzacji wyścigów od lat jest martwy.

Przez 11 lat TS nie zdołał opracować spójnego programu popularyzacji tej dyscypliny sportu i zapewnić w budżecie spółki środków na jej szeroką i stałą promocję w mediach, bo bez mocnej promocji nie może być dzisiaj mowy o popularyzacji. Jak wygląda popularyzacja i szeroka promocja Służewca made in TS? W mediach skąpa informacja w kwietniu o rozpoczęciu liczącego 50 dni sezonu wyścigowego, a potem aż do listopada równie skąpe info raptem o trzech wydarzeniach - Gala Derby, Dzień Arabski z Nagrodą Europy oraz Gala Wielka Warszawska. Czy skąpe informacje medialne o czterech, w całym sezonie, wydarzeniach na Służewcu można nazwać popularyzacją wyścigów konnych? To pytanie retoryczne, bo Bogiem a prawdą popularyzacja wyścigów autorstwa TS to w rzeczywistości szyderczy śmiech członków zarządu spółki i wtórującego temu gremium dyrektora służewieckiego oddziału, połączony z krzykiem rozpaczy wydawanym od pewnego czasu przez wyścigowe środowisko.

Totalizator Sportowy uznawany w 2008 r. za męża opatrznościowego dla znajdującego się wówczas w tarapatach Służewca może okazać się katem wyścigów konnych. Zarząd spółki nie rozumie wyścigów i nie wie jak na nich zarabiać, dlatego stały się one dla decydentów tej firmy kulą u nogi, piątym kołem u wozu, pryszczem na tyłku prezesów - jak zwał, tak zwał. Jeśli przez długich 11 lat nie uczyniono nic dla popularyzacji wyścigów, nie zdołano opracować programu, który położyłby podwaliny pod polski Horse Industry, czyli koński przemysł, który w wielu krajach jest ważną gałęzią narodowej gospodarki, trudno oczekiwać nagłego zwrotu akcji.

Wyścigi konne są nierozerwalnie związane z końskim totalizatorem, konkretnie z zakładami wzajemnymi. Jak świat długi szeroki na końskim totalizatorze zarabia się miliardy, ale nie w Polsce. U nas nawet na hazardzie państwo nie potrafi dobrze zarobić. Dowód, to nie tylko chylące się ku upadkowi wyścigi konne. Po ustawowym przejęciu w 2017 r. przez TS monopolu na grę na automatach poza kasynami zarząd spółki zlecił Wojskowym Zakładom Łączności wyprodukowanie 1200 sztuk "jednorękich bandytów". Efekt jest taki, że w wojskowych zakładach rdzewieje 1,2 tys. jednorękich bandytów, na których produkcję wydano co najmniej 50 mln zł, a TS zakupił 600 maszyn od niemieckiej firmy w tak zwanym trybie awaryjnym. Resort finansów zakładał, że już w drugim roku państwowego monopolu będzie funkcjonowało na terenie kraju co najmniej 35 tys. automatów przynoszących budżetowi państwa ponad 2,3 mld zł rocznie, co w skali dekady miało przynieść ponad 23 mld zł. Mijają trzy lata od powierzenia TS państwowego monopolu na rynku automatów do gry i przez 6 miesięcy 2018 roku zysk generowało tylko około 1,2 tys. maszyn.

Automaty to tak zwany twardy hazard, ponieważ łatwo można się od nich uzależnić. Dlatego dziwię się, że TS zaniedbuje "miękki" koński totalizator, określany jako gra wiedzy, kierując finansową i inwestycyjną aktywność wyłącznie w kierunku rozwoju "twardego" hazardu. Gałąź Horse Industry może jednak rozwijać się tylko wtedy, kiedy na jej rozwój da zielone światło oraz odpowiednie środki finansowe polski rząd. Niestety, nie widać nawet symptomów woli politycznej ze strony naszego rządu, choć Polska od stuleci koniem stoi. Mamy jeden z najwyższych podatków od zakładów wzajemnych (bukmacherskich), który wynosi 12 proc. od uzyskiwanego obrotu. W wielu krajach Europy stosowany jest podatek GGR, wyliczany na podstawie sumy wpłaconych przez klientów pieniędzy na grę, pomniejszonej o wypłaty wygranych. Zmiana obrotowego na GGR z pewnością pobudziłaby tkwiący od lat w stagnacji koński totalizator i wszystkie inne zakłady bukmacherskie. Niestety, nie można liczyć na to, że obecny rząd dozna nagłego objawienia i pójdzie przykładem zachodniej Europy. A powinien, bo wystarczy przywołać rynek francuski. O brytyjskim, amerykańskim, australijskim, czy japońskim nie wspomnę.

We Francji koński totalizator jest bardzo ważną gałęzią tamtejszej gospodarki, ponieważ co rok generuje około 10 mld euro obrotu. Z tej sumy 74,9 proc. wraca do graczy, 9,8 proc. do budżetu państwa (prawie 1 miliard euro), 9,5 proc. kasuje organizator wyścigów, a 5,8 proc. organizator końskiego totalizatora. Oczywiście nie możemy równać się z Francją, gdzie funkcjonuje kilkadziesiąt torów wyścigowych, a u nas tylko dwa. Ale gdyby udało się dorównać Francuzom choć w 5-10 proc. skończyłyby się utyskiwania, że wyścigi konne w Polsce są deficytowe. Po przejęciu Służewca przez TS zarząd państwowej spółki skupił się na ratowaniu zabytku oraz infrastruktury wyścigowej, co jest czynem chwalebnym, ale nie mającym niestety nic wspólnego z rozwojem wyścigów konnych. Działania TS na Służewcu przypominają grę w pomidora - wpierw nie przeznacza się odpowiednich środków na popularyzację i promocję wyścigów, a potem biadoli, że dyscyplina jest niszowa i deficytowa. I jeszcze jeden argument: ustawa nie pozwala na promocję hazardu, w domyśle - końskiego totalizatora. Zgoda, ale promocja szerokim frontem samych wyścigów konnych jest dozwolona, a to samoczynnie nakręciłoby grę w totalizatorze bez konieczności promowania tego, co ustawowo zabronione.

Pan Nikodem Dyzma krzyknął na Radzie Ministrów: "Pieniądze? Nie potrzeba żadnych pieniędzy" i wyłuszczył (nie)swój plan ratowania polskiej gospodarki. Zabawię się w pana prezesa i poślę propozycję do zarządu TS: "Pieniądze na popularyzację i promocję wyścigów konnych w Polsce? Nie potrzeba żadnych pieniędzy. Mają je w nadmiarze i wyłożą na ten cel Katarczycy. Potrzebne jedynie pomysł, koncepcja oraz umiejętne zainteresowanie nią bogatych koniarzy znad Zatoki Perskiej". Kim powinien być negocjator? Powinien to być zatrudniony przez spółkę na tę okoliczność obyty towarzysko emerytowany polski dyplomata, bo jedynie tego pokroju osoba może znaleźć wspólny język z możnymi tego świata. Przypominam, że szef katarskiego jockey clubu, hojnego sponsora m.in. prestiżowego Łuku Triumfalnego w Paryżu, wizytował kilka lat temu Służewiec i opuścił go zauroczony. Stałem kilka kroków od tego człowieka i widziałem jego zachwyt nad zabytkowym i funkcjonalnym obiektem. Jak to kąpiący się w miliardach petrodolarów krezus myślał zapewne, że tor wyścigowy w jakiejś prowincjonalnej Warsaw to kilka drewnianych bud i otoczona "krzaczorami" wyboista piaskowa bieżnia. Bardzo miło się rozczarował, bo bez przerwy klepał po angielsku "ochy" i "achy".

Należało wtedy pociągnąć sprawę. Namawiałem do tego w swojej publikacji ówczesny zarząd TS. Należało zatrudnić i wysyłać negocjatora na ważne mityngi sponsorowane przez Katarczyków. To nie byłyby duże koszty. Z pewnością propozycja rozegrania na pięknie odrestaurowanym Służewcu kilku gonitw (na początek kategorii G2), ale nie dla folblutów, bo Francji i Anglii w tej konkurencji nie przebijemy, lecz dla koni czystej krwi, w których hodowli mamy stuletnią tradycję i jesteśmy światową potęgą, zostałaby przez bogaczy z Kataru kochających konie arabskie i ceniących polską hodowlę wnikliwie rozważona. Co to dla nich milion euro? Gonitwy arabskie z pulami kilkuset tysięcy euro, z udziałem europejskiej czołówki jeźdźców, wypromowałyby Polskę na świecie i byłyby kapitalnym posunięciem, jak idzie o popularyzację i rozwój wyścigów konnych w naszym kraju. Pomarzyć, po smutnym Dniu Zmarłych, dobra rzecz.

Wróć