– Z domu wyniosłam wzorzec mamy pracującej. Mama nas wychowywała, zajmowała się domem, gotowała obiady i pracowała zawodowo. Była mamą idealną, spełniała wszystkie warunki, pracowała na dwa etaty: jeden w pracy, a drugi w domu. Dorastając, miałam wizję kobiety na 300 procent, ale okazało się, że nie jestem z żelaza i czasami muszę odpuszczać. Przeżyłam baby bluesa. Nie spodziewałam się, że mogę stracić kontrolę nad sobą i swoim zachowaniem. Na szczęście miałam wsparcie mamy, teściowej, siostry i Szymona – opowiada Urszula Brzezińska-Hołownia.
– Po urodzeniu Mani, wróciłam do pracy po ośmiu miesiącach. Naprawdę da się pogodzić latanie z macierzyństwem. Oczywiście miałam dylemat, bo wiedziałam ze jestem dla Marysi wszystkim. Doszłam wtedy do bardzo ważnego wniosku: szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. I nic lepszego nie mogę dla niej zrobić, jak tylko dawać jej przykład jak być szczęśliwą kobietą – podsumowuje i trudno się z tym nie zgodzić.