Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Suplementy diety – pożytek czy mit?

08-01-2020 20:17 | Autor: Tadeusz Porębski
Historia suplementów diety sięga czasów starożytnych. Odżyły one w USA w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku jako specyfiki dobre na wszystko i rzekomo powstrzymujące proces starzenia się ludzi. Badania naukowe nie potwierdzają jednak cudownych właściwości suplementów.

Wartość rynku suplementów diety szacuje się dzisiaj na nie mniej niż 100 mld dolarów. Ma się on coraz lepiej, ponieważ popyt rośnie. W 2016 r. Polacy zakupili blisko 190 mln opakowań wydając na ten cel 3,5 mld zł. Wychodzi na to, że statystyczny Polak nabył w ciągu roku sześć opakowań suplementów za około 100 zł. Ubiegły rok był rekordowy, jeśli chodzi o liczbę nowych suplementów diety wrzuconych na rynek. Wprowadzono ich bowiem aż 7,4 tys. przy średniej z poprzednich lat nieprzekraczającej 4 tysięcy. Stoi za tym nieprzerwana i bardzo agresywna kampania reklamowa prowadzona w mediach. Sektor farmaceutyczny jest największym reklamodawcą. Z danych Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wynika, iż od 1997 do 2015 roku liczba reklam z sektora tak zwanych produktów zdrowotnych i leków (w tym suplementów diety) wzrosła blisko dwudziestokrotnie, podczas gdy ogólna liczba reklam tylko trzykrotnie. Mówiąc krótko – suplementy diety to klasyczna kura znosząca złote jaja.

Mało który konsument suplementów zdaje sobie sprawę z tego, że ich wyprodukowanie jest bajecznie proste. Produkcja może mieścić się dosłownie wszędzie, na przykład w domowej pralni bądź w garażu, o ile ma się do dyspozycji odpowiednią powierzchnię. Należy zainwestować kilkanaście tysięcy złotych w zakup maszyny do napełniania kapsułek oraz puste kapsułki i wkład do nich, czyli magnez pod postacią cytrynianu w proszku bądź chlorku magnezu (25 zł za 1 kg). No i oczywiście w „cudowne” zioła w postaci suszu, czyli borówkę, dziurawiec, dziką różę. Jest to koszt rzędu kilku, w porywach kilkunastu złotych za 100 g. Suplementy diety produkowane są dzisiaj z wielu organizmów z całego świata. Im bardziej są one egzotyczne, tym bardziej mają opinię skutecznych. Kolejny krok to zgłoszenie produktu w Głównym Inspektoracie Sanitarnym w Warszawie przy ul. Targowej 65, który jedynie rejestruje zgłoszenie, ale nie może kontrolować produkcji. I to by było na tyle. "Cudowny środek" kierowany jest do hurtowni i krótko potem ląduje w żołądku konsumenta.

Czym różni się suplement diety od produktu medycznego, czyli leku? Między innymi właśnie tym, że leku nie da się wyprodukować w garażu. Leki służą do skutecznej walki z chorobami i są pod ścisłym nadzorem organów państwa. Zanim lek trafi do sprzedaży, musi być zatwierdzony przez Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych. Leki, ich sprzedaż i stosowanie są też kontrolowane przez inspekcję farmaceutyczną. Te, które sprzedawane są bez recepty, mają stosowną informację na opakowaniu oraz numery pozwolenia na dopuszczenie do obrotu. Suplementy występują w postaci tabletek, kapsułek lub syropów, które można dokładnie dawkować, dlatego przypominają leki, choć nimi nie są. Czemu nie są? Ponieważ leki produkuje się z surowców jakości farmaceutycznej, natomiast suplementy z surowców jakości spożywczej. Czyli, do kontrolowanego przez organy państwa procesu produkcji leku i czasochłonnej procedury zatwierdzenia go przez państwowe urzędy dochodzi także kwestia jakości.

Odkąd suplementy diety wprowadzono na polski rynek, są one poza wszelką kontrolą. Mamy już pierwsze efekty tej wolnoamerykanki. W 2016 r. inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli – po zakupie i zbadaniu kilkudziesięciu próbek suplementów – stwierdzili bezpośrednie zagrożenie zdrowia i życia konsumentów. Aż w czterech z jedenastu badanych próbkach probiotyków stwierdzono obecność szkodliwych szczepów drobnoustrojów, w tym obecność bakterii kałowych. W efekcie NIK poinformowała Głównego Inspektora Sanitarnego o bezpośrednim zagrożenia zdrowia i życia konsumentów. Szkodliwa partia suplementów została wycofana z rynku. Raport Izby mówi m. in. o tym, że „rynek suplementów diety w Polsce należy ocenić jako obszar wysokiego ryzyka zdrowotnego, niedostatecznie zdiagnozowanego i nadzorowanego przez służby państwowe odpowiedzialne za bezpieczeństwo żywnościowe”. To brzmi bardzo groźnie, zwłaszcza że nie jest to informacja internetowa, lecz urzędowa, wydana przez najważniejszą instytucję kontrolną w państwie.

Rząd żwawo zabrał się do rozprawy z radosną twórczością producentów suplementów diety. Przynajmniej tak wynikało z pohukiwań przed kamerami kilku posłów z obozu rządzącego. I faktycznie, z dniem 1 stycznia 2019 r. weszła w życie ustawa wprowadzająca zmianę m. in. w art. 63 ust. 2 ustawy z dnia 25 sierpnia 2006 r. o bezpieczeństwie żywności i żywienia, która "znosi obowiązek zatwierdzenia przez właściwy organ Państwowej Inspekcji Sanitarnej dla podmiotów działających na rynku spożywczym przygotowujących żywność w pomieszczeniach używanych głównie jako prywatne domy mieszkalne, ale gdzie regularnie przygotowuje się żywność w celu wprowadzenia do obrotu, o których mowa w rozdziale III załącznika Il do rozporządzenia nr 852/2004 z dnia 29 kwietnia 2004 r. w sprawie higieny środków spożywczych. Podmioty te będą objęte jedynie obowiązkiem rejestracji, co ma ułatwić rozpoczęcie prowadzenia działalności". Czy ktokolwiek coś z tego rozumie? Nie sposób dociec, czy nowelizacja zapięła producentów suplementów na krótką smycz, czy nadal pozwala im harcować na rynku bez żadnej kontroli.

Nie można pozwolić sobie na postawienie tezy, że suplementy diety są szkodliwe dla ludzkiego organizmu, choć ich przedawkowanie z pewnością szkodzi. W jednym z preparatów na odchudzanie, zakupionych przez kontrolerów NIK, wykryto stymulanty podobne do amfetaminy. Zdaniem kontrolerów Izby, produkt ten zawierał składniki niebezpieczne dla ludzi, m. in. środek wymieniony w ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii. Generalnie rzecz ujmując, rezultaty badań naukowych są niejednoznaczne. Okazuje się, że przyjmowanie suplementów wpływa na nasz organizm poprzez stymulację wielu procesów w nim zachodzących. Natomiast analizy długotrwałych efektów przyjmowania tych produktów dają taki sam rezultat, jak w przypadku przyjmowania placebo.

NIK mocno artykułuje w swoim raporcie fakt, że skala przeprowadzonej kontroli suplementów nie była znacząca, a a mimo to wykryto sporo nieprawidłowości. Aż 45 suplementów nie powinno być wprowadzonych do obrotu. Wykryto w nich bowiem składniki mogące wykazywać właściwości alergenne i rakotwórcze, przyczyniać się do powstawania ropni, powodować zakażenia dróg oddechowych i moczowych, a nawet zapalenie opon mózgowo - rdzeniowych. Pani Katarzyna Suchoszek - Łukaniuk, prezeska Zarządu Krajowej Rady Suplementów i Odżywek, stwierdziła w wypowiedzi udzielonej Gazecie Wyborczej, że, tu cytat: "Podczas konferencji prasowej NIK wielokrotnie używała ogólników, jak również wskazywała na działanie szarej strefy, mieszając ją z legalnie działającymi przedsiębiorstwami. Takie generalne podejście budzi strach u konsumentów. Uczciwi producenci gwarantują wysoką jakość i bezpieczeństwo oferowanych produktów poprzez zachowanie dobrych praktyk w produkcji, procedury kontrolne i wdrożone systemy zapewnienia bezpieczeństwa żywności".

To prawda, ale w jaki sposób konsument ma odróżniać, czy dany produkt pochodzi od producenta uczciwego, czy nieuczciwego? Dopóki rynek suplementów w Polsce nie zostanie objęty kontrolą państwowych służb, z procedurą zatwierdzania go przez państwowe urzędy przed wprowadzeniem do obrotu, dopóty zakup suplementu diety będzie loterią, w której gra idzie o ludzkie zdrowie, a nawet życie.

Prof. Stephen Cunnane, światowej sławy uczony z Katedry Farmakologii i Fizjologii kanadyjskiego Université de Sherbrooke, badający związki między odżywianiem, metabolizmem energii mózgu i funkcjami poznawczymi w starzeniu się, twierdzi, iż siłą napędową ludzkiej ewolucji nie byli polujący mężczyźni, ale kobiety zbierające pokarm na brzegach mórz, jezior i rzek, gdzie był on dostępny praktycznie przez cały rok. Przyszłe matki jadły dużo owoców morza, dzięki czemu ich dzieci rodziły się wyposażone w zapasy tłuszczu stanowiące aż 14 proc. ich wagi. Dużą część stanowiły kwasy Omega-3, w tym kwas dokozaheksaenowy (DHA), niezbędny do prawidłowego funkcjonowania neuronów. Zdaniem profesora, podstawą diety żyjącego 2 mln lat temu Homo Habilis były owoce morza, czyli ryby, małże, skorupiaki, żaby, jaja morskich ptaków, a nawet glony. Takie menu obfitowało nie tylko w witaminy, ale przede wszystkim w nienasycone kwasy tłuszczowe.

Badania prof. Cunnane wykazały w sposób niezbity, że jak idzie o proces starzenia się, kluczem do jego spowolnienia nie jest kuracja suplementami. Dysfunkcje poznawcze związane z wiekiem są nierozerwalnie związane z różnicami w pobieraniu i stosowaniu tłuszczów dietetycznych, szczególnie Omega-3. Od ponad 30 lat profesor studiuje kwasy Omega-3 i odkrył stopniowe zmiany w sposobie, w jaki organizm starszego człowieka je wykorzystuje. Mózg jest bogato wyposażony w kwas dokozaheksanowy (DHA) i kwas tłuszczowy Omega-3. Ma również bardzo wysokie zapotrzebowanie na energię, głównie w postaci glukozy cukrowej. Podaż glukozy do mózgu wydaje się zmniejszać wraz z wiekiem, co według profesora może mieć związek ze zmianą metabolizmu DHA podczas starzenia się.

Z badań kanadyjskiego uczonego można wysnuć dwa wnioski. Po pierwsze, internetowi mędrcy zalecający kilkunastodniową dietę bezcukrową, powinni zostać niezwłocznie aresztowani i skazani za usiłowanie zabójstwa. Zgodnie z oficjalnymi zaleceniami DGA (Dietary Guidelines for Americans), bezpieczna i niezbędna dawka cukrów dodanych dla Amerykanów nie powinna przekraczać 6 łyżeczek dziennie. Przekraczanie normy jest niewskazane i może powodować różne choroby. Ale znacznie groźniejsze jest całkowite wyeliminowanie cukru z codziennej diety. Nie każdy wie, że życie na Ziemi to w 80 proc. biomasa składająca się z węglowodanów! Mają one formę cukrów prostych, dwucukrów oraz polisacharydów, czyli związków złożonych z cukrowych cząstek. Są również budulcem glikokaliksu komórek eukariotycznych, czyli mających jądro komórkowe, i co najbardziej istotne – dostarczają nam energii, której znaczna część ląduje w mózgu.

Wniosek drugi, to zbawienne oddziaływanie na człowieka kwasów Omega-3. Gdzie ich szukać? Nie w suplementach pełnych chemii, lecz przede wszystkim w rybach, niekoniecznie tych najdroższych, ponieważ ryby w Polsce to nie są tanie rzeczy, jak powiedziałby pan Ferdynand Kiepski. Ale nie śledzie, które są u nas bardzo popularne i niedrogie, lecz niedoceniane. Przede wszystkim śledź został wyposażony przez naturę w swoistą blokadę, która powoduje, że nie pochłania on zbyt dużych ilości metali ciężkich, takich jak na przykład rtęć. Dlatego śledzie mogą spożywać nawet kobiety w ciąży. Śledź jest rybą tłustą, a mimo to mało kaloryczną, bo 100 g to tylko 160 kalorii. Jest także bardzo dobrym źródłem potasu i oraz bezcennego dla organizmu skarbu w postaci wielonienasyconych kwasów Omega-3. Do tej grupy należą m.in. kwasy pełniące znaczącą rolę w odżywianiu człowieka: kwas eikozapentaenowy (EPA), kwas dokozaheksaenowy (DHA) oraz kwas α-linolenowy (ALA). Ten ostatni występuje także w zielonych warzywach liściastych oraz w dużych ilościach w oleju lnianym. Informacja dla ursynowian: znakomite śledzie z beczki, i to w umiarkowanej cenie, mają w tutejszym "Megasamie".

Śledź może być przygotowany na wiele sposobów – można go marynować, smażyć, dodawać do sałatek oraz past i podawać w formie rolmopsów czy koreczków. Czemu Skandynawowie i Eskimosi, odżywiający się przede wszystkim rybami, zadziwiająco rzadko chorują na serce? Dlatego, że dieta bogata w ryby dostarcza łatwo przyswajalnego białka, witamin A i D, jodu, żelaza i wapnia oraz właśnie Omega-3. To one wzmacniają odporność organizmu, chronią przed chorobami układu sercowo - naczyniowego i łagodzą stany zapalne. Szukajmy więc witamin i kwasów nienasyconych nie na rynku suplementów diety, które de facto są czystą chemią, lecz na bazarkach i w sklepach, przede wszystkim rybnych. Pijmy każdego dnia przynajmniej jedną łyżkę stołową oleju lnianego, jedzmy śledzie i sardynki, a kogo stać – łososia i sushi, orzechy włoskie oraz pestki dyni, nie zapominając jednakowoż o roślinach, jak na przykład avocado, brokuły, kapusta, czy zielony groszek.

Zapada w pamięć i zachęca do rozważań jedno z pytań rzuconych w przestrzeń przez prof. Stephena Cunnane. Czy dobrze odżywieni mieszkańcy Europy, gdzie każdego dnia do śmietników wyrzuca się tysiące ton pełnowartościowego jedzenia, rzeczywiście potrzebują aż tak gigantycznego rynku suplementów diety? To samo tyczy Amerykanów, Kanadyjczyków i pozostałych nacji żyjących w na wysokim poziomie. Suplementacji wymagają raczej mieszkańcy biednego Bangladeszu, pustynnych terenów Afryki i Azji, czy dzikiej Amazonii. Tymczasem jest na odwrót i to może dziwić.

Kiedy jednak przypomnimy sobie przytoczone wyżej dane Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, z których wynika, iż od 1997 r. do 2015 r. liczba reklam z sektora tak zwanych produktów zdrowotnych i leków (w tym suplementów diety) wzrosła blisko dwudziestokrotnie, podczas gdy ogólna liczba reklam tylko trzykrotnie. Zdziwienie zastępuje refleksja, czy nie byłoby lepiej dla zdrowia Polaków, gdyby z 3,5 mld złotych rocznie wydawanych na suplementy diety ze dwie trzecie tej kwoty przeznaczyć na zakup produktów naturalnych, zawierających witaminy i nienasycone kwasy tłuszczowe. To dobry temat do dyskusji na progu nowego roku.

Fot.pixabay

Wróć