Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Stryjeńskich w ogniu – ale tylko dziwnej dyskusji

09-03-2016 23:10 | Autor: Łukasz Błaszczyk
Posiadanie własnej opinii na dany temat jest z reguły dobrym zjawiskiem. Człowiek inteligentny, świadomy otaczającego go świata nie powinien bezrefleksyjnie przyjmować wszystkiego, co do niego trafia, ale zastanowić się nad tym, wyciągnąć wnioski. Niestety, bardzo często pod pojęciem wyrażania własnego zdania umieszczamy narzucanie innym swoich poglądów poprzez niepopartą argumentami krytykę innego niż nasz punktu widzenia, często przyjmującą formę agresji słownej.

Nic wielkiego się nie dzieje, jeśli temat jest błahy i niewymagający żadnej wiedzy ponad nasze zwykłe obycie w świecie, gorzej jest wtedy, gdy bronimy czegoś, o czym nie mamy nawet pojęcia. Zacznijmy od przykładu o najmniejszym ciężarze, a zarazem najczęstszego, jakim jest sport. Komu z nas nie zdarzyło się żywiołowo komentować poczynań biało - czerwonych podczas ważnego meczu? „No strzelaj! Gdzie ty masz oczy?! Jak można tak podawać?! No ja to bym na pewno strzelił!” Nazwałbym to syndromem niedoszłego piłkarza - trampkarza. Istnieje jednak jeszcze druga kategoria - aspirujący trener klasy podwórkowej: „Jak on mógł wystawić takie drewno? Czemu nie grają pressingiem?! Ja to bym wystawił inną jedenastkę”. I tak przykłady ze świata sportu mnożyć można w nieskończoność. Są jeszcze przecież skoki narciarskie, siatkówka, piłka ręczna, lekkoatletyka, boks itd. Oczywiście można powiedzieć, że to emocje, że błahostki, że nikt tego nie traktuje na serio. Owszem, z reguły po meczu emocje opadają i potrafimy na chłodno przyjrzeć się rozgrywce, ale ta nasza sportowa wszechwiedza i zarozumiałość oddziałuje na inne sfery naszego życia, a to już może prowadzić do nieprzyjemnych sytuacji.

Przykładów nie trzeba szukać daleko. Wystarczy rozejrzeć się dookoła naszej lokalnej społeczności. Gorący ostatnio temat przebudowy ulicy Stryjeńskich na Ursynowie. Nie chcę zagłębiać się tutaj w sam projekt, bo nie to jest moim celem, ale warto tylko przypomnieć, że chodzi o zwężenie jezdni do jednego pasa ruchu i dodanie pasów rowerowych. Moja pierwsza myśl, jako kierowcy: Czy to na pewno rozsądna propozycja? Po co zwężać drogę, która i tak w godzinach szczytu potrafi być zakorkowana? Z drugiej strony to zwycięski projekt z Budżetu Partycypacyjnego, więc pewnie musi być zrealizowany? Jako mieszkaniec Kabat, będąc bezpośrednio zainteresowany sprawą, postanowiłem zgłębić temat. Dowiedziałem się o spotkaniu z przedstawicielem Zarządu Dróg Miejskich organizowanym przez lokalne stowarzyszenie Projekt Ursynów, na którym mieszkańcy mieliby możliwość zapoznania się z projektem i zgłoszenia ewentualnych uwag. Pomyślałem: pójdę, dowiem się czegoś więcej, wyrobię sobie opinię. Poszedłem.

Pełna sala, atmosfera gorąca. Nic dziwnego, w końcu wiele osób obawia się o płynność ruchu po zmianach. Z sali padają pytania, jedno za drugim. W końcu ktoś pyta o aktualne natężenie ruchu. Przedstawiciel ZDM-u odpowiada przedstawiając wyliczenia. Sala wybucha śmiechem. Wtem jeden mężczyzna głośno komentuje: „Skąd on wziął te dane? Panie! Tam dwa razy więcej samochodów jeździ!”. „Dobrze pan mówi!”    – wtóruje mu inny. Moderujący spotkanie przedstawiciele Projektu Ursynów próbują tonować nastroje, na chwilę się udaje. Kolejne pytanie, tym razem dotyczące kosztów modernizacji. Pada odpowiedź. I znowu to samo. „Kto wam to liczył? Za tyle to będzie bubel nie droga!” Kolejne pytanie i kolejne mało subtelne komentarze. Widać, że sala jest coraz bardziej wzburzona. Pojawiają się głosy o niekompetencji urzędu dzielnicy. Nagle słyszę, jak jedna z pań mówi do drugiej: „Dlaczego nas wcześniej nie informowano?! Specjalnie robią zebranie już po fakcie. Chcą, żebyśmy stali w korkach!”      

Niestety, nie mogłem zostać do końca spotkania. Wyszedłem. Czułem zażenowanie. Zażenowanie postawą i komentarzami niektórych osób. Rozumiem, że ktoś może być niezadowolony z planowanych zmian, ale czemu ma służyć wyśmiewanie i komentowanie suchych danych pomiarowych? Skąd pan Mietek wie lepiej od pracownika ZDM, jakie są natężenia ruchu?! Prowadził badania? Zna się na tym? A jeśli ma wątpliwości, to niech zapyta w kulturalny sposób, a nie wyśmiewa odpowiedź jednocześnie snując swoje domysły. Skąd pan Mirek wie lepiej ile będzie kosztowała inwestycja, skoro nie raczył się wcześniej nawet zapoznać z dokładnym projektem?! Wreszcie, dlaczego pani Krysia twierdzi, że nie było wcześniejszych informacji dotyczących projektu, upierając się, że spotkanie z przedstawicielem ZDM zorganizowano za późno (warto tu przypomnieć, że spotkanie zorganizowane zostało 10 lutego br. przez Projekt Ursynów niezależnie od dzielnicy, właśnie dzięki sygnałom mieszkańców o konieczności takiego spotkania) i dlaczego jednocześnie pani Krysia zakłada, że „ktoś” chce, żeby mieszkańcy stali w korkach? Ja wiem dlaczego. Ignorancja oraz przeświadczenie o tym, że to JA wiem lepiej. Otóż nie, nie wiem lepiej. Nie znam się na tym, nie liczyłem tam natężenia ruchu, nie wiem jak projektuje się węzły drogowe. Dlatego nie komentuję bezmyślnie. Wiem jednak, na czym polega Budżet Partycypacyjny i dlaczego ten projekt został wybrany. Wiem, dlaczego spotkanie jest w takim, a nie innym terminie, i wreszcie wiem, że decyzja zapadła pół roku temu i było mnóstwo informacji na ten temat. Skąd to wiem? Bo jestem świadomym obywatelem i dlatego sprawami dzielnicy interesuję się nie od święta, gdy pojawia się konflikt, ale na co dzień.

Tego typu kwestii spornych na samym Ursynowie jest dużo więcej. W każdej z nich znajdą się ludzie, którzy bez względu na przedstawiane im argumenty, albo często suche fakty, wiedzą lepiej. Dlatego zanim następnym razem zabierzemy głos na spotkaniu, zanim napiszemy krytyczny komentarz, zrewidujmy naszą wiedzę na określony temat. Jeśli mamy braki, uzupełnijmy je wcześniej i wtedy przystąpmy do kulturalnej dyskusji. Wiem, że łatwo jest pouczać innych, ale przecież to właśnie ja wiem lepiej.

Wróć