Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Stany zapalne w Warszawie...

20-05-2020 20:44 | Autor: Maciej Petruczenko
Tak gorąco nie było w Warszawie od dłuższego czasu. Co najciekawsze jednak, po raz nie wiadomo już który powrócił powtarzający się od blisko 10 lat stały fragment gry ulicznej w postaci podpalania samochodów. Otóż policja poinformowała, że „syn znanego adwokata Jacek T.” znowu dokonał takiego podpalenia. Za sprawą tego 31-letniego gagatka na Chmielnej i w Alejach Jerozolimskich stanęło w płomieniach kilka aut i skuter. Ja akurat odebrałem policyjną informację ze szczególną przykrością, bowiem ów adwokat jest nie tyle osobą ogólnie mi znaną z forum publicznego, ile po prostu moim znajomym z czasów, gdy okresowo zajmował się jeszcze dziennikarstwem, a jako prawnik zrobił dużo dobrego na gruncie piłki nożnej.

Zdaje się jednak, że z powodu syna musi – chcąc nie chcąc – robić nie tyle dobrą robotę, ile dobrą minę – do złej gry. Jego syn został ponoć posłany łącznie aż na lat siedem lat za kratki, co było karą za kolejne podpalenia samochodów. Ledwie jednak uparty recydywista wyszedł na wolność kilka tygodni temu, a już dopuścił się nowych podpaleń. Na przykładzie tego notorycznego piromana widać więc jak na dłoni, że z jednej strony bezskuteczny jest nasz wymiar sprawiedliwości, a z drugiej strony – system leczenia chorób psychicznych. Bo można sądzić, iż Jacek T. to po prostu psychopata.

W niczym nie zmienia to odczucia właścicieli podpalonych pojazdów, bo można się domyślać, że najprawdopodobniej nadają się one już tylko do kasacji. Rodzi się za to naglące pytanie: kto jest w stanie rozwiązać problem – nie tylko tego zresztą – szaleńca z zapalniczką? Tym bardziej, że w następnym etapie szału Jacek T. – jeśli tylko pozwoli mu się przebywać na wolności – może podpalić jakiś budynek albo, co gorsza, całą Polskę. Widać wyraźnie, że jakakolwiek resocjalizacja w tym wypadku mija się z celem. Na dodatek bardzo wątpię, by poszkodowani właściciele pojazdów otrzymali – i to w krótkim terminie – odpowiednią rekompensatę, pozwalającą na kupienie nowego toczydełka. A przecież wśród tych poszkodowanych są na pewno tacy, dla których uszkodzone auta stanowiły majątek życia albo narzędzie pracy.

Jacek T. grasował jak dotychczas głównie w Śródmieściu, czytelnicy „Passy” wiedzą natomiast, że od jakiegoś czasu mamy do czynienia z piromanami na Ursynowie. Pożary zostały wszak po kilkakroć wzniecone w budynku przy ulicy Koński Jar. Ogień – jako narzędzie przestępstwa – posłużył też bandytom, którzy najprawdopodobniej zamordowali wojującą o prawa lokatorów Jolantę Brzeską i spalili w Lesie Kabackim jej zwłoki, a może nawet spalili ją żywcem. Nie miało to raczej nic wspólnego z politycznymi aktami samospalenia, jakich dokonali w 1968 na stadionie Dziesięciolecia Ryszard Siwiec, a w 2017 na placu Defilad Piotr Szczęsny.

O dziwo jednak moda na samospalanie bynajmniej się w stolicy nie kończy. Oto bowiem w ślady tamtych dwu poszli – również z powodów politycznych – namiestnicy rzuceni na Program III Polskiego Radia, którzy najpierw przegrali wszystko na giełdzie, acz nie była to bynajmniej gra na Wall Street, lecz na Giełdzie Piosenki przy Myśliwieckiej. Choć dużo miał tam przegrać również niejaki Kazik, to jednak media twierdzą, że ból tamtych po przegranej jest większy. Tym bardziej, że ich ryzykanckie posunięcie skrytykował nawet cieszący się zaufaniem obywateli znany wykpiwacz komunistów i złodziei Joachim Brudziński, jeszcze niedawno minister spraw wewnętrznych i administracji. A on już chyba najlepiej wie, co mówi. Ponieważ krach na Myśliwieckiej opisały największe gazety świata, można się teraz zastanawiać, czyje akcje pójdą w następstwie tych publikacji w górę, a czyje w dół. Zaczyna się przebąkiwać, że w obecnych warunkach nie złoto pozostanie już giełdowym punktem odniesienia, tylko piosenka. Byłby to niespotykany w dziejach triumf artystów nad geszefciarzami, a jednocześnie nasz powód do dumy z tego, że „Polak potrafi”.

O dziwo, łatkę geszefciarza media nieżyczliwe rządowi przypięły nieoczekiwanie ministrowi zdrowia, który ponoć w przerwach pomiędzy poświęcaniem się wraz z Matką Teresą dobru publicznemu a zawierzaniem polskiej służby zdrowia Matce Boskiej czynił bardziej przyziemne dobro. Źli ludzie plotkują otóż, że – niezależnie od związków z obiema wspomnianymi matkami – sam okazał się Ojcem Chrzestnym rodzinnego interesu, który przyniósł w sumie kilkadziesiąt milionów złotych i przynajmniej w tym wypadku jeden z ważnych celów polityki społecznej został osiągnięty, bo w efekcie mamy Rodzinę (naprawdę) na Swoim. Wprawdzie jedna jaskółka nie czyni wiosny, ale jest się na pewno z czego cieszyć. Tak jak cieszyliśmy się z tego, że – jak poinformowały oficjalne czynniki – pomagający w walce z pandemią prezydent RP jednym telefonem do prezydenta Chińskiej Republiki Ludowej załatwił przywózkę maseczek i innego sprzętu ochronnego prosto do Warszawy, a cały ten towar na lotnisku im. Fryderyka Chopina witał uroczyście pan premier w asyście wojskowej warty honorowej. Na ten transport, przeprowadzony za pomocą największego samolotu świata, latającego w barwach ukraińskich rosyjskiego antonowa, wydano ciężkie miliony publicznych pieniędzy, lecz okazało się, że Chińczycy zmylili stronę polską fałszywymi atestami i maseczki nadają się głównie do dekoracji. Podobnie zresztą było, gdy maseczkami chciał wspomóc niedoposażoną służbę zdrowia nasz sąsiad z Ursynowa Jurek Owsiak, który użył w tym celu pieniędzy, jakie zebrała w szlachetnej akcji Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Wszystko to upewnia nas tylko, że nie ma co zmieniać ważnego wersu w hymnie narodowym i zamiast „z ziemi włoskiej” śpiewać ewentualnie – „z ziemi chińskiej do Polski”. Bo zamiast Jedwabnego Szlaku – zwyczajny szlag nas trafi.

Wróć