Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Sprawa reprywatyzacji nieruchomości przy Narbutta 60 zatacza coraz szersze kręgi...

15-06-2016 22:01 | Autor: Tadeusz Porębski
Przekazanie w użytkowanie wieczyste spadkobiercom byłego właściciela działki pod wybudowanym w 1955 r. budynkiem przy ul. Narbutta 60 i umożliwienie im wykupu po zaniżonej cenie znajdujących się tam 10 lokali komunalnych już dziś można określić jako skandal, choć sprawa nie jest do końca wyjaśniona.

Aby postawić przysłowiową kropkę nad "i" musimy mieć w rękach potwierdzenie od prezesa Sądu Apelacyjnego oraz od Izby Notarialnej, że niejaki Zygmunt Anyżewski nie figuruje w spisie asesorów sądowych z lat powojennych. Ministerstwo Sprawiedliwości poinformowało nas w swoim czasie, że w archiwach resortu nie odnaleziono teczki osobowej asesora o takim nazwisku. Jednakowoż rzecznik MS zwrócił się z prośbą do prezesa Sądu Apelacyjnego oraz Izby Notarialnej, jako ostatnich instancji, o ponowne gruntowne przeszukanie archiwów.

Dlaczego Zygmunt Anyżewski jest aż tak ważną personą w sprawie reprywatyzacji nieruchomości przy ul. Narbutta 60? Ponieważ decyzja "zwrotowa" wydana w maju 2014 r. przez stołeczne Biuro Gospodarki Nieruchomościami opiera się na akcie notarialnym sporządzonym przez tę osobę w dniu 27 stycznia 1947 r. w piwnicy jednego ze zrujnowanych budynków na Mokotowie. Zygmunt Anyżewski podał się w preambule aktu jako zastępca notariusza Bronisława Czernica, mającego kancelarię przy ul. Kapucyńskiej 4. Dokument ze stycznia 1947 r. sporządzony w piwnicznej izbie, choć można go było to zrobić w cywilizowanych warunkach w ciepłej i dobrze oświetlonej kancelarii przy ul. Kapucyńskiej, już na pierwszy rzut oka wzbudza podejrzenie co do jego autentyczności. Jednak urzędnicy BGN wydali decyzję o zwrocie publicznego majątku wielomilionowej wartości, nie zwracając zupełnie uwagi na liczne znaki zapytania. Podpisał ją zastępca dyrektora BGN Jerzy Mrygoń.

Policjantka umarza...

W sierpniu 2014 r. wspólnie z dwoma lokatorami budynku Narbutta rozpoczęliśmy dziennikarskie śledztwo mające na celu wykazanie, że decyzja "zwrotowa" ma wyjątkowo kruche podstawy, obarczona jest wadą prawną, zawiera dane niezgodne ze stanem faktycznym i opiera się na akcie notarialnym sporządzonym pokątnie, w mocno podejrzanych okolicznościach, prawdopodobnie przez osobę do tego nieuprawnioną. Prokuratury mokotowska i śródmiejska, jak również funkcjonariusze pionu dochodzeniowo - śledczego w mokotowskiej komendzie policji, odwrócili się od nas plecami taśmowo, umarzając powierzchownie i niechlujnie prowadzone postępowania wszczynane w wyniku naszych doniesień o możliwości popełnienia przestępstw z art. art. 231 i 271 kk przez urzędników samorządowych. Byli głusi i ślepi na dostarczane przez nas dowody. Ostatnio sąd nakazał wznowienie umorzonego przez funkcjonariuszkę KRP II i zadekretowanego przez mokotowską prokuratorkę postępowania w sprawie niedopełnienia obowiązków służbowych przez Jerzego Mrygonia.

Widząc inercję organów ścigania, dwóch lokatorów budynku Narbutta 60 zdecydowało się poprosić o wsparcie szefa partii rządzącej państwem. Odpowiedź przyszła bardzo szybko. Prezes Jarosław Kaczyński poinformował lokatorów na piśmie, że "z uwagi na podniesione przez Panów wątki prawno - karne zgodnie z kompetencją  wystąpił z interwencją do Ministra Sprawiedliwości, Prokuratora Generalnego". Z interwencją, a nie zwyczajową prośbą o zbadanie sprawy. Co to może oznaczać? Na pewno to, że teraz prokuratorzy będą zmuszeni zbadać podnoszone przez nas wątki wyjątkowo rzetelnie i od podstaw. Lokatorzy poprosili o zamieszczenie pisma od Jarosława Kaczyńskiego na naszych łamach.

Wątków, które należy szczegółowo zbadać, jest kilka. Najważniejszy dotyczy aktu notarialnego i ustalenia ponad wszelką wątpliwość, czy został on sporządzony przez osobę do tego uprawnioną. Tu wyręczyliśmy organy ścigania i wystarczy jedynie poczekać na odpowiedź z Sądu Apelacyjnego oraz Izby Notarialnej. Jeśli instytucje te potwierdzą, że Anyżewski nie figuruje w spisie powojennych asesorów sądowych, prokurator, który w każdym postępowaniu jest na prawach strony, będzie zobowiązany do wszczęcia procedury mającej na celu unieważnienie decyzji "zwrotowej" z 2014 r. o reprywatyzacji nieruchomości przy Narbutta 60. Będzie miał również podstawę do postawienia zarzutów urzędnikom BGN z art. 231 kk, czyli niedopełnienia obowiązków służbowych. To oni bowiem, a nie dziennikarz lokalnej gazety i lokatorzy, powinni gruntownie prześwietlić akt notarialny z 1947 r. pod kątem jego autentyczności. W grę wchodziło bowiem przekazanie w prywatne ręce majątku komunalnego wielkiej wartości.

Ewidentna fałszywka...

Kolejne wątki związane są z urzędem dzielnicy Mokotów. Należałoby ustalić, kto personalnie w ZGN przy ul. Irysowej powołał w skład zarządu Wspólnoty Mieszkaniowej Narbutta 60... spadkobierców ubiegających się o zwrot tej nieruchomości, oddając im tym samym prawo dysponowania 72 proc. udziałów we wspólnocie. Osoby te nigdy nie mieszkały w tym budynku i nie mieszkają tam. To dzięki takiemu ruchowi objęta roszczeniem kamienica została gruntownie wyremontowana z publicznych środków.

Wątek następny to ewidentna "fałszywka" wystawiona przez Waldemara Geryszewskiego, starszego specjalistę w mokotowskiej delegaturze BGN. Pan Geryszewski potwierdził na piśmie, w urzędowym dokumencie, że budynek przy Narbutta 60 został wybudowany przed 1945 r., co jest nieprawdą, ponieważ wszem i wobec wiadomo, że powstał on dopiero w 1955 r. Różnica jest taka, że gdyby przyjęto wersję Geryszewskiego, miasto musiałoby zwrócić spadkobiercom nie tylko grunt pod budynkiem, ale także 10 mieszkań komunalnych i prawdopodobnie zapłacić im ekwiwalent za 4 mieszkania już wykupione. Ewidentne poświadczenie nieprawdy w dokumencie urzędowym nie zainteresowało ani prokuratury, ani policji na Mokotowie, która błyskawicznie umorzyła wszczęte postępowanie, a mnie, osobie informującej o fałszerstwie, uniemożliwiła wgląd do akt i zażalenie do sądu na wydane postanowienie.

I na koniec wątek wyjątkowo bulwersujący, a mianowicie operat szacunkowy mający na celu określenie wartości 10 mieszkań komunalnych w budynku przy Narbutta 60, które miasto miało sprzedać spadkobiercom byłego właściciela gruntu pod tym budynkiem. Na zlecenie urzędu dzielnicy Mokotów sporządziła go w marcu 2013 r. rzeczoznawca majątkowy Wiesława Rejment - Zajączkowska. Warto zwrócić uwagę na daty – operat sporządzono w marcu 2013 r., a decyzję reprywatyzacyjną wydano rok później w maju, choć powinno być na odwrót – wpierw decyzja o zwrocie gruntu i dopiero w następstwie operat szacunkowy, a na jego podstawie akt notarialny sprzedaży spadkobiercom 10 lokali mieszkalnych. 

Na pierwszej stronie operatu widnieje foto budynku przed remontem elewacji, dlatego dom wygląda nieciekawie, choć został wyremontowany dach z rynnami podobnie jak wnętrze – wyremontowano klatkę schodową, wymieniono wszystkie piony, okna, parapety, drzwi wejściowe i odnowiono elewację od podwórza. Jednak w operacie wykorzystano foto nie nowej elewacji, lecz  starej, wymagającej remontu, tej od strony ulicy. Nawiasem mówiąc, również i ta elewacja została wyremontowana, tyle że kilka miesięcy po sporządzeniu operatu, jesienią 2013 r. Ale to wszystko jest przysłowiową pestką w porównaniu z wyczynem pani rzeczoznawcy majątkowej, która raczyła wycenić 10 lokali mieszkalnych o łącznej powierzchni 465,85 mkw, w kompleksowo zmodernizowanym kameralnym budynku, zlokalizowanym w jednym z najbardziej prestiżowych miejsc w stolicy państwa, na, uwaga! – 1.885,090 zł. Wychodzi na to, że dzięki wycenie pani Rejment - Zajączkowskiej i akceptacji urzędników samorządowych państwo spadkobiercy mogliby kupić metr kwadratowy mieszkania na Starym Mokotowie po 4 tys. złotych.

Nawet nie mrugnęli okiem

Operat został bez szemrania przyjęty przez urzędników. Żaden z nich jakoś nie zauważył, że za 4 000 zł za mkw. nie kupi się w Warszawie nawet altanki położonej na dalekich peryferiach. Może tyle kosztuje metr piwnicy w rejonie Narbutta, ale nie lokalu mieszkalnego. Rynny i  bramy wejściowe do budynków oblepione są kartkami z napisem "Kupię mieszkanie w tym rejonie". Wystarczy poczytać ogłoszenia na stronach internetowych, by już po kilku minutach wiedzieć, że przy Narbutta i w najbliższej okolicy kupno mieszkania o pow. 50-60 mkw., w budynku podobnym do opisanego w niniejszej publikacji, to wydatek rzędu 500-600 tys. zł.

Kiedy zakończymy temat reprywatyzacji nieruchomości przy ul. Narbutta 60, weźmiemy się za wyjaśnienie fenomenu majątkowego, jakim było wycenienie metra kwadratowego mieszkania tamże na 4 tysiące złotych.  Pani rzeczoznawca majątkowy będzie musiała wytłumaczyć, jakimi kryteriami, algorytmami(?) i szacunkami kierowała się sporządzając dokument. Bo takich cen, jakie zamieściła w swoim operacie, po prostu nie ma. Poprosimy o wyrażenie opinii w tej  kwestii Polską Federację Stowarzyszeń Rzeczoznawców Majątkowych oraz Ministerstwo Budownictwa, Gospodarki przestrzennej i Mieszkaniowej, które – po zniesieniu i podzieleniu ministerstwa transportu, budownictwa i gospodarki morskiej – wydaje rzeczoznawcom uprawnienia.

Wszystkie wyżej wymienione wątki związane z reprywatyzacją nieruchomości przy ul. Narbutta 60 powinny zostać gruntownie zbadane przez prokuraturę, ponieważ procedura przekazywania majątku komunalnego w prywatne ręce musi być poza wszelkimi podejrzeniami niczym żona Cezara. I na takie gruntowne zbadanie nadal liczymy.

Wróć