Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Solidarni 30 lat temu, dziś – zapiekli wrogowie

18-12-2019 22:26 | Autor: Maciej Petruczenko
W okresie świąt Bożego Narodzenia 1989 nasze państwo wciąż nosiło nazwę „Polska Republika Ludowa”, pozostawaliśmy nadal w militarnym Układzie Warszawskim, mając wojska sowieckie na naszym terytorium, a funkcję prezydenta sprawował ostatni gwiazdor Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – generał Wojciech Jaruzelski.

No cóż, wygrane przez „Solidarność” kilka miesięcy wcześniej wybory parlamentarne nie mogły wszystkiego zmienić za jednym zamachem. Już tylko to, że funkcję premiera objął najuczciwszy w świecie katolik, solidarnościowiec Tadeusz Mazowiecki – miało wtedy ogromne znaczenie. Co ciekawe jednak, pierwszy etap wolnego rynku wprowadził już w 1988 roku Mieczysław Wilczek, prawnik, a jednocześnie chemik-wynalazca – wtedy zaś łebski, myślący perspektywicznie minister przemysłu w rządzie kierowanym przez... dziennikarza Mieczysława Rakowskiego. No i pamiętną reformę Wilczka, uwalniającą na powrót przedsiębiorczość Polaków – można było wykorzystać jako zachętę do radykalnej zmiany ustroju gospodarczego, której dokonał ostatecznie powołany przez Mazowieckiego na stanowisko ministra finansów Leszek Balcerowicz.

Cokolwiek rzec po 30 latach o rewolucji, jaką była słynna reforma Balcerowicza, jej skutki okazały się po większej części błogosławione. W 1989 gospodarka naszego kraju znajdowała się w rozpaczliwym stanie i peerelowscy sternicy nie bardzo wiedzieli co z tym zrobić. Można powiedzieć więc, że z niemałą ulgą powitali pierwszy rząd solidarnościowy i balcerowiczowskie pogotowie ratunkowe. Tym bardziej, że nikt ich nie przegonił na cztery wiatry i nie doszło do krwawego przewrotu na szczeblu państwowym.

Odważny reformator Balcerowicz, który zdążył się przewietrzyć na paru renomowanych uniwersytetach za granicą, musiał przede wszystkim zdusić szalejącą hiperinflację i wprost dokonać cudów w celu zrównoważenia budżetu. O ile podstawowe założenia reformy tego absolwenta Szkoły Głównej Planowania i Statystyki (dziś Szkoły Głównej Handlowej) sprawdziły się w całej rozciągłości, o tyle szereg innych wydawał się co najmniej dyskusyjny. Reformator nazbyt chyba ulegał neoliberalnym wpływom amerykańskiego geniusza ekonomii Jeffreya Sachsa, który doradzał zastosowanie terapii szokowej przy przechodzeniu z gospodarki sterownej centralnie na wolnorynkową – nie tylko w Polsce, proponując przede wszystkim natychmiastową prywatyzację gigantów przemysłowych i rolnych.

Pierwsze efekty tego były u nas np. takie, że w skali kraju spotykało się na przydrożnych stacjach benzynowych żebrzące o odrobinę jedzenia dzieci pozbawionej nagle zatrudnienia PGR-owskiej biedoty. Sam Balcerowicz przyznał po latach, że z likwidacją państwowych gospodarstw rolnych trochę zanadto się pospieszył. Ja akurat w wielkim mieście Warszawa nie miałem co narzekać, stwierdziwszy nagle w 1992 roku, że zamiast 25 dolarów, jakie zarabiałem trzy lata wcześniej, zarabiam już 1500 zielonych na miesiąc. Wciąż będąc tylko pracownikiem najemnym, stałem się beneficjentem kapitalizmu w całym tego słowa znaczeniu.

Zapoczątkowany w 1980 roku ruch solidarnościowy był pięknym zrywem wielu milionów Polaków, który nas zjednoczył w dążeniu do odzyskania obywatelskiej godności i sensu życia. Można więc tylko ubolewać, że po 30 latach bohaterowie tego ruchu – zamiast tworzyć paczkę wspominających trudne czasy kombatantów – skaczą sobie do gardeł. A ci, co kiedyś nawet nie próbowali głowy, teraz nazywają pokojowe przejście do nowego ustroju – „zdradą w Magdalence”, bo tam właśnie solidarnościowcy dogadali się z dygnitarzami PRL. To prawda, że – korzystając z nagłego otwarcia pola do prywatyzacji – wielu tych dygnitarzy sprytnie uwłaszczyło się na majątku państwowym, ale jakieś koszty transformacji musiały być. Jeszcze bardziej uwłaszczył się przecież Kościół, który z jednej strony odzyskał majątki zagrabione mu przez komunę, z drugiej wszakże – sięgnął również łapczywie po cudze mienie i sam Jezus musiał złapać się za głowę, widząc jak głosiciele jego nauk co innego mówią, a co innego robią. Pamiętać jednak trzeba, że społeczeństwo niejako wywdzięczyło się Kościołowi za wydatną pomoc w negocjacjach strony solidarnościowej z władzami PRL. Bo już sam wybór Karola Wojtyły na papieża stał się dla Polaków swoistym natchnieniem, a rola Jana Pawła II w naszej transformacji politycznej była czymś nie do przecenienia.

Postać najprawdziwszego Ojca Świętego jednoczyła polski naród i pozwalała choćby najbardziej zapamiętałym ateuszom dogadywać się ze skrajnymi dewotami. Gdy jednak Jan Paweł II odszedł do lepszego ze światów, sentymenty szybko się skończyły i rozgorzała bezpardonowa walka o władzę, do której – bez najmniejszej żenady – włączyli się różni kościelni luminarze, którzy zamiast Dobrej Nowiny, zaczęli coraz częściej głosić nowiny złe, jawnie bratając się z bliższymi swemu sercu partiami. W rezultacie rozliczni politycy nie opłatkiem się dzisiaj dzielą z bliźnimi, lecz nienawiścią, widząc po drugiej stronie wyłącznie „mordy zdradzieckie”. Dla znacznej części obecnej elity władzy mordą zdradziecką jest między innymi świeża laureatka literackiej nagrody Nobla Olga Tokarczuk. Niemała część pluje też na naszego sąsiada z Ursynowa Jurka Owsiaka, uważając, że trwająca tyle lat szlachetna akcja Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy to jeden wielki bluff. Aż ręce opadają, gdy się słucha takiej krytyki ze strony dyszącego chęcią deptania innych Ciemnogrodu, gotowego bronić do ostatniego tchu nawet tych kościelnych hierarchów, którzy są bezgranicznymi chciwcami i zwykłymi moczymordami jednocześnie. A w końcu nie każdy biskup lub kardynał jest człowiekiem i duszpasterzem tej klasy, co metropolita warszawski Kazimierz Nycz, z którego ust złe słowo pod adresem bliźnich nigdy nie popłynie.

Licząc więc na to, że z czasem takich jak on będzie wokół nas dużo więcej, życzę naszym Czytelnikom nie tylko pogodnych i wesołych, lecz przede wszystkim na powrót s o l i d a r n o ś c i o w y c h Świąt. Może nawet dla zabłąkanego wędrowca Donalda Tuska znajdzie się miejsce przy wigilijnym stole na Nowogrodzkiej?

Wróć