Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Służewiec – prowincja europejskiego turfu

27-09-2017 21:31 | Autor: Tadeusz Porębski
Rozstawałem się z wyścigami konnymi już kilka razy, ostatnio na początku XXI wieku w okresie wielkiej wyścigowej smuty, kiedy tory służewieckie były bliskie bankructwa, a skromny majątek upadłej spółki Służewiec Tory Wyścigów Konnych zajął syndyk. Zawsze jednak wracałem na Puławską 266, częściowo z sentymentu, częściowo w wyniku korzystnych dla wyścigów wydarzeń.

Takim wydarzeniem było przejęcie w 2008 roku zrujnowanego zabytkowego zespołu torów w 30–letnią dzierżawę przez zamożną państwową spółkę Totalizator Sportowy. To był prawdziwy cud, bo upadek tej mającej kilkusetletnią tradycję i niebywale widowiskowej dyscypliny sportu stał się właściwie faktem. Obiekt w ruinie, wielomilionowe zadłużenie oraz krążące nad Służewcem, stale powiększające się stado pazernych i ustosunkowanych sępów marzących o wybudowaniu w tak atrakcyjnej lokalizacji eleganckich apartamentowców – to odbierało nadzieję nawet największym optymistom. Mnie również.  

Wyścigowa smuta przepoczwarzyła się latem 2008 r. w euforię, ponieważ pojawiły się pieniądze na nagrody, których wysokość określono w umowie dzierżawy spisanej pomiędzy Totalizatorem Sportowym i Polskim Klubem Wyścigów Konnych. Znalazły się także pierwsze miliony na modernizację kompletnie zrujnowanego obiektu. Można powiedzieć, że skarb państwa podał konającym polskim wyścigom konnym kroplówkę, dzięki której mogły przetrwać. Wielu widziało już oczami wyobraźni Służewiec jako miejsce rozgrywania prestiżowych gonitw z udziałem koni zagranicznych dosiadanych przez takie sławy jeździectwa jak Frankie Dettori czy Tony McCoy. W przyszłym roku minie pierwszych 10 lat dzierżawy i niestety nic nie zapowiada, że Służewiec doczeka się startów koni i jeźdźców choćby ze średniej półki europejskiego turfu.

Choć TS wyłożył na modernizację zabytkowego hipodromu dziesiątki milionów złotych, za którymi pójdą kolejne na dokończenie remontu generalnego m.in. trybuny środkowej, to pod względem poziomu sportowego rozgrywanych w weekendy wyścigowych mityngów kisimy się we własnym, coraz gęstszym i bardziej niestrawnym sosie. Jeden Dzień Arabski sponsorowany przez szejka ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich wiosny nie czyni. Służewiec nadal ma w skali europejskiej status toru prowincjonalnego, na którym niewiele się dzieje.

Należy wiedzieć, że dżokeje to całkiem lukratywna posada dająca sute dochody. Otrzymują oni 5 proc. od nagrody i 110 zł za dosiad. Według dziennika Polska The Times, w 2013 r. (aktualnych danych nie posiadam) Aleksander Reznikow zarobił przez dwa i pół miesiąca od ostatniej soboty kwietnia do pierwszej niedzieli lipca... 42 tys. zł, a Anton Turgajew i Szczepan Mazur po 30 tys., niezależnie od wynagrodzenia otrzymanego z tytułu umowy o pracę z macierzystą stajnią. Łatwo wyliczyć przeciętną miesięczną w sezonie. Co prawda od końca listopada do połowy kwietnia dżokejskie apanaże maleją, ale mimo wszystko w sezonie można zarobić na godziwe życie, utrzymanie dobrego samochodu i ciepłe kożuszki na zimę. Wydaje się więc, że od tak dobrze wynagradzanych ludzi należy oczekiwać przynajmniej elementarnej jakości wykonywanej roboty. Niestety, widz i gracz otrzymuje na Służewcu jedynie bylejakość.

Zastanawialiśmy się ostatnio w szerszym gronie kolegów, czy dalsze finansowanie wyścigowego służewieckiego przedszkola ma jakikolwiek sens i uzasadnienie sportowe oraz ekonomiczne. Nadszedł czas, by wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy i zaniechać pudrowania rzeczywistości. Zdaniem większości kolegów, państwowy Totalizator Sportowy stał się dojną krową dla kilkunastu tkwiących w epoce jaskiniowej i wysuwających ciągłe roszczenia trenerów oraz wąskiej grupy cwanych właścicieli koni – arabów i pełnej krwi angielskiej. Właściciele pokazowych arabów wymogli na organizatorze gonitw wprowadzenie do rocznego planu tzw. wyścigów eksterierowych, które z definicji nie mają nic wspólnego z selekcją. Bo co oznacza słowo eksterier? Według encyklopedii jest to okrój, zewnętrzna budowa ciała zwierzęcia (konia, bydła, psa), zgodna z wzorcami rasy. Wprowadzenie gonitw eksterierowych to jeden z nowotworów niszczących polskie wyścigi konne oraz twardy dowód na to, że na Służewcu działa kilka grup interesu walczących bezpardonowo o wykrojenie z 6–milionowego nagrodowego tortu, fundowanego z kasy państwowego TS, najtłustszych kąsków. Kwestie dotyczące rozwoju tej dyscypliny sportu i podniesienia sportowego poziomu zawodów są na dalekim planie.

Widzom nie oferuje się w zasadzie nic, poza wątpliwej jakości rozrywką, coraz nudniejszymi gonitwami oraz wspomnianą wyżej bylejakością. Gracz pozbawiony jest rzetelnych informacji o formie i kondycji fizycznej koni. Otrzymuje enigmatyczne komunikaty trenerów zamieszczane na stronie internetowej służewieckiego toru w rodzaju "może wygra, a może przegra, któż to może wiedzieć". Na Zachodzie poza oficjalnymi programami gonitw wychodzą wielostronicowe gazety, w których gracz znajdzie dosłownie wszystko o koniu i jeźdźcu, włącznie z info kiedy koń puścił bąka i co wiatry wywołało. U nas koń startuje po kilkumiesięcznej przerwie, a gracz jest informowany przez trenera, że jego podopieczny miał przerwę w startach z powodu kontuzji. Gracz chce jednak dokładnie wiedzieć jaka to była kontuzja – zwykłe bukszyny czy może coś poważniejszego, a jeśli tak, to jakiego rodzaju był to uraz i od kiedy koń poddany jest treningowemu reżimowi. Takich informacji brakuje. Gracz zdany jest na domysły bądź tzw. cynki ze stajni, które są tendencyjnie rozpowszechnianą dezinformacją.

W poprzednim wydaniu "Passy" wysunąłem postulat, by zarząd TS w porozumieniu z resortami finansów i rolnictwa przystąpił do renegocjacji § 11, punktu 3 umowy z maja 2008 r. nakładającego na spółkę rygor zorganizowania w sezonie co najmniej 45 dni wyścigowych i co najmniej 360 gonitw. Dzisiaj podtrzymuję mój postulat w całej rozciągłości. Patrząc na z roku na rok obniżający się poziom sportowy polskich wyścigów konnych, upadającą hodowlę koni pełnej krwi, brak dających solidne potomstwo reproduktorów i agresywne zabiegi coraz bardziej roszczeniowego lobby eksterierowego można postawić tezę, że liczba 35 dni wyścigowych w sezonie i rozgrywanie ich wyłącznie w niedziele byłaby koncepcją trafioną oraz korzystną na wielu polach. Podwoiłyby się bowiem pule nagród w wyścigach i liczebność poszczególnych pól, co utrudniłoby ustawianie gonitw. Po wyrugowaniu z rocznego planu eksterierów oraz niszczących zieloną bieżnię kłusaków wyścigi z większymi pulami nagród i udziałem dużo większej niż dzisiaj liczby koni w gonitwach stałyby się dużo ciekawsze, bardziej selekcyjne i atrakcyjniejsze dla gracza czy widza. Oczyściłaby się również zaśmiecona zagranicznym chłamem polska hodowla. 

Czy istnieje patent na podciągnięcie zmodernizowanego Służewca do poziomu europejskiego? Jest to bardzo trudne, ale nie niemożliwe. Jedno wszakże jest pewne –  jeśli szybko nie otworzymy się na Zachód, nie zainteresujemy naszym pięknym obiektem zachodnich organizatorów gonitw Służewiec, jako tor wyścigowy, wkrótce umrze śmiercią naturalną. Potrzebne są profesjonalne i przemyślane działania promocyjne zagranicą, które niestety kosztują. Dlatego piłka znajduje się w ogródku będącym w dyspozycji zarządu TS, bo tylko tam można szukać środków na zakrojoną na szeroką skalę akcję promocyjną. Potrzebna jest jednak decyzja, a z tym może być problem. Decydenci z Kijowskiej i Targowej powinni pochylić się nad pomysłem rzuconym w przestrzeń przez szefa katarskiego jockey clubu podczas jego pobytu na Służewcu kilka lat temu. Ten  ważący miliony dolarów gość był oczarowany Służewcem (dzisiaj zapewne byłby jeszcze bardziej oczarowany).

Jego pomysł, to uczynienie z warszawskiego toru europejskiego centrum wyścigów dla koni arabskich czystej krwi. Faktycznie, jak idzie o wyścigi folblutów, nie mamy szans równać się z Europą, ale z naszą wielowiekową tradycją hodowli konia arabskiego wprowadzenie na Służewiec międzynarodowych arabskich gonitw kat. G1 oraz G2 byłoby czymś naturalnym, a to natychmiast podniosłoby prestiż naszego hipodromu o kilka poziomów. Przyciągnęłoby również na tor tysiące widzów, co przełożyłoby się na obroty w końskim totalizatorze. Moim zdaniem, ściągnięcie wyścigowego Zachodu do Warszawy jest warunkiem sine qua non do uratowania od niechybnej śmierci  polskich wyścigów konnych. Jest to zadanie dla osoby znającej na wylot meandry negocjacji i marketingu, dobrze czującej się na Zachodzie i biegle władającej kilkoma językami. Takie osoby są do wynajęcia, choćby z grona emerytowanych dyplomatów. Tak czy owak, los służewieckiego hipodromu leży w rękach członków zarządu TS. To wyłącznie od nich zależy, czy nadal będziemy bawić się w wyścigi konne na niby, czy wyjdziemy z wyścigowego zaścianka na europejską prostą.             

Wróć