Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Skąd się bierze pycha Rycha?

11-09-2024 20:52 | Autor: Maciej Petruczenko
Niemiecki uczony (filozof, fizyk, matematyk) Immanuel Kant (1724 – 1804) stwierdził przed laty, że „kiedy znika wstyd, nie pozostaje nic, co by mogło dodać wartości ludzkiemu życiu”. Owo nadzwyczaj trafne stwierdzenie można śmiało odnieść do co najmniej dwóch naszych polityków obecnej doby. Jednym z nich jest 42-letni Bartłomiej Ciążyński, przedstawiony w Wikipedii jako radca prawny i samorządowiec, w latach 2023-2024 wiceprezydent Wrocławia, ostatnio zaś wiceminister sprawiedliwości, będący reprezentantem Nowej Lewicy. Ledwie zdążył objąć funkcję podsekretarza stanu, a już nieźle narozrabiał. Pojechał otóż na wakacje do Słowenii służbowym autem, płacąc na dodatek za tankowanie również służbową kartą. Jak się okazuje, ten sprytny karierowicz był też zatrudniony w Polskim Ośrodku Rozwoju Technologii (ponoć za 40 tysięcy miesięcznie) i brał pieniądze jeszcze w paru innych miejscach, wykorzystując swoje polityczne koneksje. Gdy sprawa użycia służbowej limuzyny do prywatnych celów urlopowych wyszła na jaw, Ciążyński tłumaczył się publicznie w obecności szefa Nowej Lewicy – Włodzimierza Czarzastego, udając, że nie wiedział, iż tak postępować nie wolno. Ale tym sposobem tylko przekonał współobywateli, że Nowa Lewica zasługuje, przynajmniej po części, raczej na miano Nowej Lewizny. Na dodatek ten niewinny czarodziej skompromitował usiłujący właśnie czynić porządki prawne rząd Donalda Tuska.

Niektórzy z partyjnych prominentów, a przede wszystkim prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński mawiają, że do polityki nie idzie się dla pieniędzy. Takie gadanie to jednak tylko zasłona dymna. I pod tym względem nie miała kiedyś choć odrobiny przyzwoitości wywodząca się również z PiS była premier Beata Szydło, która fakt obsypania swoich ministrów ogromną kasą wyjaśniła bez jakiegokolwiek skrępowania takimi oto słowami: im się po prostu należało!

Tamto usprawiedliwienie szastania państwowymi funduszami zostało na długo zapamiętane. Sam Jarosław do dzisiaj nie liczy się z kosztami, jakie ponosi policja przy okazji organizowanych przez niego „miesięcznic” samolotowej katastrofy pod Smoleńskiem w 2010 roku. Jarosław Aż Nazbyt Mądry zbił na tej katastrofie polityczny kapitał, usiłując z pomocą swego wspólnika Antoniego Macierewicza udowodnić, że rządowy tupolew lądował wtedy na plecach tuż przed lotniskiem w Smoleńsku na skutek zamachu ludzi Putina. Tymczasem nagrania z czarnej skrzynki wykazały, że ci ludzie, mimo popełnienia ewidentnych błędów w przyjmowaniu polskiego samolotu, sami kilkakrotnie namawiali do lądowania na innym lotnisku w sytuacji, gdy panowała wyjątkowo gęsta mgła, a smoleński aeroport to była już tylko wojskowa ruina z nędzną szopą, służącą za wieżę kontrolną. Poza tym niedoszkolony w pełni wojskowy pilot tupolewa prosił będącego na pokładzie organizatora wyprawy, prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, by się zgodził wylądować gdzie indziej, ale takiej zgody się nie doczekał...W rezultacie zginęło 96 osób, które miały uczcić pamięć ofiar sowieckiego mordu na polskich oficerach w Katyniu, a ostatecznie same stały się ofiarami. O katyńskich ofiarach jakby już zapomniano...

Lech Kaczyński, w przeciwieństwie do brata bliźniaka, był przyzwoitym i mądrym człowiekiem, ale w locie do Smoleńska – chcąc nie chcąc – przyczynił się do katastrofy. Po cholerę więc przypominać co miesiąc o owej nieszczęsnej wyprawie i przysparzać kosztów, związanych z angażowaniem policji, która i tak nie nadąża z wykonywaniem podstawowych zadań wobec potężnych braków kadrowych? Tym bardziej, że oddawaniu czci ofiarom smoleńskim przy placu Piłsudskiego towarzyszą coraz częściej karczemne awantury.

O ile wspomniany wcześniej Bartłomiej Ciążyński naraził Skarb Państwa na relatywnie nieduże straty, o tyle tańczący od lat przy Kaczyńskim prominentny członek PiS Ryszard Czarnecki wyłudził naprawdę kupę kasy, rozliczając się z podróży do Brukseli i Strasburga jako europoseł. Księgowi Parlamentu Europejskiego podliczyli go na co najmniej 203 tys. euro (blisko milion złotych). O imaginowanych wojażach Czarneckiego było wiadomo już od paru lat, media mocno to nagłośniały, a mimo to partyjny pryncypał tego kombinatora Jarosław Kaczyński, a także pełniący funkcje ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Zbigniew Ziobro w ogóle na to wszystko nie reagowali. Dopiero teraz wnikliwe śledztwo, wszczęte już przez niepodlegającą Ziobrze prokuraturę, wykazało, że jeden z jego podwładnych zwyczajnie ukrywał akta sprawy wszędobylskiego Rycha u siebie w... garażu. Takie postępowanie wypadałoby po prawdzie nazwać działaniem o charakterze mafijnym. Nasz już świętej pamięci pierwszy kosmonauta Mirosław Hermaszewski, teść najsławniejszego w Polsce eurozłodzieja, musi się w grobie przewracać z powodu kompromitacji, jaka spotkała jego rodzinę.

W sprawie Czarneckiego benedyktyńską robotę wykonał Wojciech Czuchnowski, opisując ze szczegółami w „Gazecie Wyborczej” nie tylko komunikacyjne fałszerstwa kreującego się na wyjątkowego wprost patriotę i społecznika bezczelnego oszusta i wydrwigrosza. Miał on aż pięć razy przejechać dystans równy obwodowi kuli ziemskiej, nawet w warunkach zimowych używając do tego celu kabrioletu, motocykla, motoroweru, a nawet... ciągnika siodłowego. Faktycznie latał do Brukseli i Strasburga samolotem. W rozliczeniach kosztów podróży podawał nawet z całą bezczelnością, że przychodziło mu jechać pojazdem już dawno zezłomowanym, bo liczył, iż w Europarlamencie w tych jego krętactwach nikt się nie zorientuje. No i się srogo przeliczył. Podobno większość wyłudzonych pieniędzy zdążył zwrócić, ale to nie znaczy, że nie popełnił przestępstwa.

A jakby tego było mało, w przeddzień wydania tego numeru „Passy” pojawiła się wiadomość, że Czarnecki został zatrzymany przez agentów CBA na lotnisku w Warszawie, bo zamieszany jest ponoć w przekręty korupcyjne w doszczętnie skompromitowanej stołecznej uczelni, noszącej do niedawna nazwę Collegium Humanum (ironicznie określanej też jako Collegium Tumanum z powodu wydawania fałszywych dyplomów dla niedouczków).

Polityczni przestępcy próbują ostatnio zasłaniać się różnego rodzaju immunitetami, prowadząc grę na zwłokę lub ukrywając się za granicą. Im szybciej trafią za kratki, tym lepiej. Bo też troskliwy prezydent RP nie wszystkim przestępcom zdąży udzielić schronienia.

Wróć