Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Seryjni mordercy

27-01-2021 21:10 | Autor: Tadeusz Porębski
Był mroźny czwartek rankiem 6 stycznia 1972 r., kiedy do idącego chodnikiem w Dąbrowie Górniczej niepozornego mężczyzny podeszło trzech cywilnych funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Jak spod ziemi pojawiły się milicyjne radiowozy. Mężczyzna został skuty kajdankami i wepchnięty do samochodu, który natychmiast odjechał. Zdumieni przechodnie nie wiedzieli co się dzieje, takie sceny widzieli jedynie w filmach sensacyjnych. Wieczorem podano w dzienniku telewizyjnym, że po prawie ośmiu latach intensywnego śledztwa zatrzymano seryjnego zabójcę kobiet, zwanego "Wampirem z Zagłębia". Okazał się nim mieszkaniec Dąbrowy Górniczej, czterdziestopięcioletni wówczas Zdzisław Marchwicki. Prokuratura w Katowicach postawiła mu ponad 20 zarzutów, w tym dokonanie 14 zabójstw ze szczególnym okrucieństwem oraz siedem usiłowań. Mieszkańcy sparaliżowanych strachem Zagłębia i Śląska mogli wreszcie odetchnąć, a kobiety bez obaw wychodzić na ulice.

Zdzisław Marchwicki uznawany jest za największego i najbrutalniejszego polskiego seryjnego zabójcę w całej historii naszej kryminalistyki, a liczbą ofiar dorównuje swoim najsłynniejszym odpowiednikom, działającym w Stanach Zjednoczonych, które określane są przez kryminologów jako wylęgarnia tego rodzaju przestępców. Nazwisko Marchwicki znajduje się na samym szczycie europejskiej listy seryjnych zabójców. Choćby tylko z tego powodu warto przypomnieć – szczególnie młodszemu pokoleniu – przerażającą serię brutalnych zbrodni tego zupełnie niepozornego człowieka. Tym bardziej, że właśnie minęła kolejna rocznica jego zatrzymania. Działalność "Wampira z Zagłębia" rozpoczęła się 7 listopada 1964 r., kiedy w Dąbrówce Małej dokonał napadu na swoją pierwszą ofiarę Annę Mycek. Zbezczeszczone zwłoki kobiety znaleziono w okolicy nasypu kolejowego. Żaden z funkcjonariuszy milicji w Zagłębiu i na Śląsku nie podejrzewał, że jest to początek serii. Zabójstwo Anny Mycek potraktowano standardowo jako mord dokonany na tle rabunkowym, ponieważ sekcja zwłok nie potwierdziła motywu seksualnego. Dopiero po znalezieniu w lipcu 1965 r. zwłok Jadwigi Zygmunt, trzeciej śmiertelnej ofiary Marchwickiego, zorientowano się, że na ulicach Zagłębia pojawił się potwór.

W sierpniu 1965 r. w Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Katowicach powołano specjalną grupę o kryptonimie „Zagłębie”, zmienionym ponad rok później na "Anna", od imienia pierwszej ofiary zabójcy. Naczelnikiem grupy został kapitan Jerzy Gruba, doświadczony śledczy z wieloletnią praktyką w ściganiu brutalnych przestępców. To on jako jedyny wielokrotnie powracał w trakcie trwania śledztwa do pierwszej ofiary, słusznie podejrzewając, że musiała ona mieć jakiś związek ze sprawcą. Po zatrzymaniu Marchwickiego okazało się, że byli sąsiadami. Milicjanci z grupy zostali poddani bardzo ciężkiej próbie. Tylko okresie jednego roku, od listopada 1964 do grudnia 1965, nieznany sprawca dokonał jedenastu napaści na kobiety, mordując osiem z nich. Trzy doznały bardzo poważnych obrażeń głowy i cudem uszły z życiem. Modus operandi sprawcy był zawsze taki sam: wybierał ustronne miejsca, szedł za upatrzoną ofiarą, podbiegał do niej z tyłu i uderzał w głowę ciężkim tępym przedmiotem, prawdopodobnie grubym kablem obszytym skórą. Kiedy ofiara upadała, bił ją wielokrotnie po głowie powodując zgon. W niektórych przypadkach dokonywał czynności seksualnych z denatką. Nigdy jednak nie doszło do gwałtu, nie znaleziono również nasienia sprawcy. Niektóre ofiary obnażał i kładł na nich gałązki ścięte z drzew.

Śledztwo na kilka lat utknęło w martwym punkcie, milicjanci byli bezradni, a oględziny kolejnych zwłok kobiet pogłębiały frustrację. Sprawca był wyjątkowo przebiegły, a jego rysopis podawany przez ofiary, które zdołały ujść z życiem, różnił się od siebie i pasował do setek tysięcy mężczyzn mieszkających w tej dużej aglomeracji. Tylko jeden szczegół był wspólny: charakterystyczny, szpiczasty nos sprawcy z widocznym garbkiem. Zuchwałość napastnika i jego bezkarność powodowały powstawanie sensacyjnych plotek, które lotem błyskawicy obiegały Zagłębie. Zbrodnie przypisywano między innymi... milicjantowi, który dzięki znajomości technik śledczych miał grać śledczym na nosie. Kolejna wersja to mężczyzna wykształcony, z wysokim IQ, dzięki któremu zawsze był o jeden krok przed tropiącymi go milicjantami. Tezę tę obalił biegły psychiatra (wówczas profilerzy nie byli jeszcze znani), który upierał się, że sprawca nie jest inteligentem, lecz osobnikiem prymitywnym, ale wyposażonym w tak zwany chłopski spryt. Po niewczasie okazało się, że to on miał rację.

Przełomem w sprawie było zabójstwo Jolanty Gierek, bratanicy Edwarda Gierka, naonczas pierwszego sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach, popełnione 11 października 1966 r. Śledztwo nabrało tempa, ponieważ katowiccy śledczy otrzymali wsparcie z Komendy Głównej MO, tak w ludziach, jak i najnowocześniejszym sprzęcie. Wyznaczono gigantyczną, jak na ówczesne czasy, nagrodę w wysokości 1 miliona złotych dla osoby, która przyczyni się do aresztowania zabójcy. Po raz pierwszy w historii polskiej kryminalistyki posłużono się maszyną cyfrową (dzisiaj się powie – komputerem), dzięki której udało się stworzyć model hipotetyczny sprawcy, zawierający 483 cechy fizyczne i psychiczne. Na jego podstawie oraz donosów wyłoniono grupę 267 podejrzanych. Był wśród nich Zdzisław Marchwicki, który miał 56 cech wspólnych z profilem przygotowanym przez specjalistów. Niestety, zwłok kobiet ciągle przybywało. Od czerwca 1967 r. do października 1968 r. zostały zamordowane trzy kolejne niewiasty. Śledczy znajdowali się pod coraz cięższym ostrzałem nie tylko opinii publicznej, ale także szefów z komendy głównej, domagających się wyników. Interweniowały najwyższe czynniki w państwie, naciskając bezpośrednio kierownictwo komendy wojewódzkiej w Katowicach.

W dniu 4 marca 1970 r. została zamordowana dr Jadwiga Kucianka, pracownica naukowa na Uniwersytecie Śląskim. Do morderstwa przyznał się niejaki Piotr Olszowy, rzemieślnik z Sosnowca, który twierdził, że to on jest poszukiwanym wampirem. Okazało się szybko, że jest chory psychicznie. Został zwolniony z aresztu, a tydzień później popełnił samobójstwo zabijając żonę, dzieci i podpalając dom. Nazajutrz milicja otrzymała anonimowy list o treści: „To było już ostatnie morderstwo, więcej nie będzie i nigdy mnie nie złapiecie”. Chodziło o zabójstwo dr Jadwigi Kucianki. Dokonując oględzin na miejscu zbrodni, śledczy ustalili, że w dwudziestu przypadkach sprawca uderzał swoje ofiary z lewej strony, a w ostatnim uderzył z prawej strony. Zmienił także narzędzie zbrodni. Co więcej, na miejscu zdarzenia odkryto ślady nie jednego, a dwóch sprawców. Ten, który zamordował kobietę, miał na nogach gumowe robocze kalosze.

Na początku stycznia 1972 r. Maria Marchwicka, mieszkanka Dąbrowy Górniczej, złożyła na miejscowym komisariacie zawiadomienie o znęcaniu się nad nią i dziećmi przez męża Zdzisława Marchwickiego. Do mieszkania udał się dzielnicowy, który przypadkowo usłyszał od córki Marchwickich, że "kiedy tatuś dowiedział się o wizycie mamusi na komisariacie, wpadł w szał i spalił w piecu swoje gumowe kalosze". Dzielnicowy nie zlekceważył tej informacji i przekazał ją do sztabu grupy "Anna". Zdzisława Marchwickiego poddano całodobowej obserwacji, dokonywano także intensywnych czynności operacyjnych. Okazano jego zdjęcie kobietom, które przeżyły atak. Cztery rozpoznały w napastniku Zdzisława Marchwickiego. Podjęto decyzję o jego aresztowaniu. Po tygodniu ciągłych przesłuchań i przedstawieniu posiadanych dowodów Marchwicki przyznał się do zamordowania czternastu kobiet i usiłowania zabójstwa kolejnych siedmiu. Ujawnił także, iż ostatnie zabójstwo popełnił na prośbę i przy udziale swojego brata Jana Marchwickiego, pracownika biurowego na Uniwersytecie Śląskim, który był mocno skonfliktowany z dr Jadwigą Kucianką. W zbrodniczej zmowie uczestniczył także drugi brat Henryk, jak również Józef Klimczak, kochanek Jana.

Przygotowania do procesu "Wampira z Zagłębia" trwały ponad 2 lata, akta sprawy obejmowały 166 tomów. Proces poszlakowy rozpoczął się 18 września 1974 r. w Klubie Fabrycznym Zakładów Cynkowych „Silesia” w Katowicach. Miał być pokazowy i tak też się stało. Wejście na salę umożliwiała specjalna przepustka. Rozprawie przewodniczył sędzia Władysław Ochman, oskarżycielami byli Józef Gurgul i Zenon Kopiński. Obrony Marchwickiego podjęli się znani adwokaci Bolesław Andrysiak oraz Mieczysław Frelich. W dniu 28 lipca 1975 r. zapadły dwa wyroki śmierci, na karę główną zostali skazani Zdzisław i Jan Marchwiccy. Rada Państwa PRL nie skorzystała z prawa łaski. Wyrok na Zdzisławie wykonano 26 kwietnia 1977 r. w Areszcie Śledczym w Katowicach. Morderca został pochowany jako NN na cmentarzu w Katowicach Panewnikach. Godzinę po Zdzisławie w garażu milicyjnym w Katowicach powieszono jego brata Jana Marchwickiego. Sprawiedliwości stało się zadość.

W latach dziewięćdziesiątych pojawiły się informacje podważające rzetelność procesu. Zwrócono uwagę na fakt, iż Zdzisław Marchwicki podczas trwania przewodu sądowego nie przyznał się do winy, a skazanie sprawcy odbyło się jedynie dzięki wytypowaniu osób odpowiadających profilowi psychologicznemu przestępcy. Sprawa nadal budzi kontrowersje, ale osobiście mam przekonanie, że skazano właściwą osobę. Marchwickiego rozpoznały aż cztery z pięciu ocalałych kobiet. Z całą pewnością ostatnie zabójstwo było wspólnym dziełem braci Marchwickich. Poza tym, po zatrzymaniu Zdzisława zabójstwa i napady na kobiety ustały, a z wieloletnich badań behawioralnych wiemy, że seryjni przestają zabijać tylko wtedy, jeśli zostaną zatrzymani, znajdą się w trakcie trwania serii w więzieniu, bądź umrą. Amerykańscy detektywi z Wydziału Nauk Behawioralnych Narodowej Akademii FBI powiadają żartobliwie, że zabijanie jest jak nałogowe palenie papierosów – nie można przestać.

Choć ojczyzną seryjnych są Stany Zjednoczone, to palmę pierwszeństwa, jak idzie o oficjalnie udowodnioną liczbę ofiar, dzierży nie Amerykanin, lecz Rosjanin. Andriej Czikatiło, zwany "Rzeźnikiem z Rostowa", zamordował w latach 1982 - 1990 w bestialski sposób 53 osoby. Swoje ofiary znajdował na dworcach kolejowych, często wybierając młodocianych uciekinierów z domu i bezdomne dzieci. Kobiety kusił obietnicą pieniędzy lub alkoholu. Dzieci ujmował przyjacielskim zachowaniem i słodyczami. Skazany na karę śmierci został zgładzony strzałem w potylicę w podziemiach więzienia w Rostowie.

Wróć