Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Sami z siebie się śmiejecie…

24-02-2016 23:11 | Autor: Mirosław Miroński
Podobno nie należy przesadzać starych drzew, bo to nie wychodzi im na zdrowie. Wielu ludzi tak właśnie uważa. Stare drzewa najprawdopodobniej też, chociaż – o ile wiem – nikt z nimi dotąd na ten temat nie rozmawiał.Wiadomo, stare drzewa mają swoje przyzwyczajenia. A jak już zapuszczą korzenie, to szkoda gadać, nie ruszą się. W każdym razie nie z własnej woli. Mogą tkwić w jednym miejscu , a nawet tysiące lat. Czasem jednak zachodzi potrzeba, by je przesadzić. Aby zakończyło się to happy endem, potrzebny jest odpowiedni sprzęt, ale też odpowiednie warunki w nowym otoczeniu. Przesadzone drzewo może wtedy kontynuować z powodzeniem to, co poprzednio, czyli tkwienie w glebie przez wiele kolejnych lat.

Anglosasi mają swoje powiedzenie, wskazujące na pozytywny aspekt zmian – „Rolling stone gathers no moss” (toczący się kamień nie obrasta mchem). Oznacza to, że toczenie się, a tym samym zmiany, którym kamień jest poddawany, wpływają nań korzystnie. Mech ma bowiem siłę niszczycielską i może sprawić, że nawet „zdrowy” głaz popęka i zmurszeje. Z ludźmi bywa podobnie. Dopóki się ruszają, zachowują kondycję i lepsze zdrowie. Tak więc, zmiany mogą mieć na nas wpływ dobroczynny.

W całym wszechświecie zmienia się wszystko. Panta rhei (z greckiego – „wszystko płynie”). Ta zasada przypisywana Heraklitowi z Efezu, nazwana wariabilizmem, jest zasadą powszechną. Znaczy to, że tak naprawdę nic nie jest trwałe, a wszystko stanowi jedynie jakiś etap istnienia danej rzeczy, czy zjawiska. Dotyczy to również naszych poglądów, które pod wpływem nowych okoliczności przychodzi nam zmienić, choćby tkwiły w naszej głowie mocno niczym drzewo w ziemi. Kiedy jednak nie przystają do rzeczywistości, zmiana jest wprost konieczna. Nawet jeśli wymaga to przeprowadzenia terapii szokowej.

Uzbrojeni w takie filozoficzne podstawy łatwiej zrozumiemy to, co dzieje się ostatnio wokół nas, a właściwie wokół sprawy TW Bolka – człowieka uznawanego kiedyś za głównego bohatera przemian w naszym kraju, a dziś osobnika odartego z resztek chwały, budzącego u wielu rodaków odrazę, chociaż wciąż znajdują się (coraz bardziej nieliczni) jego obrońcy. Głoszą oni tezę, że dzielny elektryk nie jest postacią jednoznaczną. Przecież przeskoczył przez mur albo płot, a po tym skoku świat zmienił się nie do poznania i odtąd nic już nie było jak dawniej. No, może z drobnym wyjątkiem. Mianowicie, u władzy wciąż pozostawali ci sami ludzie, chociaż zmieniono nazwę PRL na III RP.

A więc Heraklit miał rację, lecz nie do końca, o czym świadczy powyższy wyjątek od reguły. Czasem można coś zmienić tak, żeby nic się nie zmieniło. Mimo że nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki, (bo ta wciąż płynie i płynie, chyba, że wyschnie), są ludzie, którzy próbują tego dokonać. Uparcie starają się powrócić do tego, co było. Przywodzi mi to na myśl inne powiedzenie – o „zawracaniu Wisły kijem”. Jak wiadomo, nikomu się to dotychczas nie udało. Można założyć z dużym prawdopodobieństwem, że nie uda się też panu TW Bolkowi i jego sprzymierzeńcom. Świat stale się zmienia i zaskakuje nas nieoczekiwanymi zdarzeniami, m. in. pojawiającymi się aktami ze zbiorów niedawno zmarłego kolekcjonera różnych „przydatnych” dokumentów.

Pies jest jednak pogrzebany gdzie indziej. Nie chodzi bowiem o jednego TW Bolka, który okazał się być „cienkim Bolkiem”, ale o to, że naszą najnowszą historię trzeba spisać na nowo, a co najmniej zweryfikować.

No, może nie całą. Rewelacje z ostatnich dni nie są dla większości ludzi w Polsce niczym nowym. Zajmowali się nimi wybitni historycy. Ba! Wydano nawet wiele książek i publikacji. Ujawnione akta i dokumenty, dotyczące między innymi TW Bolka, stanowią niepodważalne argumenty w walce o prawdę historyczną. Sprawą drugorzędną jest fakt, że człowiek, stawiany przez niektórych na piedestale, przedstawiany jako symbol naszych dążeń do wolności, okazał się być tego niegodny, a cała sprawa budzi zrozumiały niesmak. Zwłaszcza późniejsze zachowanie głównego bohatera tego dramatu, czy może lepiej powiedzieć farsy. Musimy przyjąć do wiadomości fakty, choćby były nieprzyjemne i burzyły nasze dotychczasowe przekonania. Trzeba jednak podziwiać upór człowieka, który z taką , godną lepszej , „idzie do końca w zaparte”.

Nie my pierwsi daliśmy się nabrać na „rubaszną naturalność”, która wprawdzie wzbudzała u niektórych politowanie, ale wydawała się potwierdzać wiarygodność – przywódcy, robotnika. Przypomnijmy sobie bohatera komedii Mikołaja Gogola – „Rewizor”. Podający się za rewizora Chlestakow, podobnie jak TW Bolek, wprowadza niemałe zamieszanie w spokojne życie nieszczęsnych ludzi, którzy wzięli go za prawdziwego urzędnika państwowego. – No i z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie – wołał zrozpaczony Horodniczy w końcowej scenie, gdy zrozumiał swoją pomyłkę. Nieco podobny jest wydźwięk powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza – „Kariera Nikodema Dyzmy”.

Na szczęście nie żyjemy na stronach komedii Gogola, ani powieści Mostowicza, ale żyjemy naprawdę. My, Polacy, mamy zdolność do podnoszenia się nawet po ciężkich ciosach. Chociaż to wszystko, czego jesteśmy świadkami, nie wydaje się zabawne, jak historia opisana w „Rewizorze”. Przypomina raczej jakiś Matrix, czy może „Folwark zwierzęcy” George’a Orwella. W rzeczywistym życiu kolejne opadające zasłony odkrywają prawdę o naszych czasach i o nas samych. Trzeba się z tą prawdą zmierzyć. Dobrze jest to zrobić, patrząc w lustro i powtórzyć za Horodniczym – „Z czego się śmiejecie...” Zmiany w Polsce wciąż trwają i poczynania „Bolków” nie mogą ich powstrzymać.

Wróć