Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Rzeczpospolita Anielska (marzenie)

19-12-2018 21:47 | Autor: Maciej Petruczenko
Szybko przyszło, szybko poszło – tak można najkrócej zaopiniować kolejne uchwały zdominowanej przez Platformę Obywatelską Rady Warszawy, najpierw opowiadającej się za 98-procentową bonifikatą dla beneficjentów przekształcenia użytkowania wieczystego we własność, potem zmniejszającej bonifikatę do 60 procent, by na koniec powrócić (jak można się spodziewać) do rozwiązania pierwotnego.

Oczywiście, w perspektywie uszczupli ono budżet miasta o miliardy, ale uratuje w jakimś stopniu twarz Platformy i jej najwyższego reprezentanta w stolicy – prezydenta Rafała Trzaskowskiego.

No cóż, echa przedziwnych rozwiązań prawnych z okresu tzw. Polski Ludowej wciąż dają o sobie znać i dobrze byłoby, żeby likwidacja owych dziwolągów obciążała wszystkich obywateli po równo. Tak jednak się nie dzieje, bowiem gdy tylko którejś partii uda się zdobyć na określonym polu władzę absolutną, natychmiast rodzi się chęć działań autorytarnych, o których potem mawia się z pewnym zawstydzeniem: och, diabeł podkusił...

Trafiły przypadkowo w moje ręce dwa roczniki dawno już zapomnianej ogólnopolskiej gazety „Sztandar Młodych”, w czasach stalinowskich będącej bodaj odpowiednikiem „Komsomolskiej Prawdy”. Lektura zamieszczanych wtedy w Sztandarze artykułów jeży dziś włosy na głowie. Autorzy, którzy potem zyskali duży rozgłos jako wybitni pisarze lub dziennikarze, płaszczą się przed dyktatorem Stalinem i jego polskimi poplecznikami, publikują na ich cześć wiernopoddańcze wiersze albo składają upokarzającą samokrytykę.

Cały Zachód to byli dla tamtoczesnego Sztandaru wyłącznie krwiożerczy imperialiści i brzuchaci burżuje w cylindrach na głowie, z cygarami w zębach. A już uosobieniem owych „wrogów ludu”, dodatkowo dążących do naruszenia pokoju między narodami, był brytyjski premier z okresu drugiej wojny światowej – Winston Churchill. Gazeta z całą otwartością ujawniała dosłownie w każdej szpalcie, że w Polsce praktycznie nie odróżnia się instancji państwowych od partyjnych, a na przestrzeń zarezerwowaną nominalnie dla osób właściwych dygnitarze polityczni w każdej chwili mogą wkroczyć – „bez żadnego trybu”, jeśli użyć dzisiejszej władczej terminologii – i albo naurągać niemającym uprzywilejowania współobywatelom, albo cichcem zlecić posadzenie ich za kratami. Na tej zasadzie mój starszy kolega z „Przeglądu Sportowego” przesiedział aż sześć lat w celi śmierci i nic dziwnego, że po wypuszczeniu z więzienia w 1956 roku cieszył się tylko z tego, że żyje.

W tamtych czasach było się całkowicie bezbronnym wobec państwa. O tym, że cywilizowany świat wytyka polskim władzom stosowanie bezprawia, obywatele nie mieli nawet szans się dowiedzieć, skoro po lekturze całkowicie posłusznej reżimowi prasy mogli jedynie wysłuchać propagandowych audycji z „kołchoźników”, a telewizji i Internetu wtedy jeszcze nie było. Ostatnią deską ratunku stawało się więc nasłuchiwane po cichu i zagłuszane przez odpowiednie służby (szumidła, szumidła...) Radio Wolna Europa.

Kto dziś uwierzy, że po przełomie październikowym w 1956 roku w delegacji młodych żurnalistów, która wyprawiła się z wizytą do redakcji Wolnej Europy w Monachium, był obecnie wyklinany i pogardzany... Jerzy Urban, ówczesna podpora postępowego tygodnika socjalistycznych liberałów – „Po prostu”? Wkrótce potem ukarano Urbana długoletnim zakazem publikowania, który sprytnie obchodził, pisując pod pseudonimami uwielbiane przez czytelników kryminałki. Teraz ten Art Buchwald polskiego felietonu, jako człowiek po najróżniejszych przejściach politycznych, wydaje całkowicie niezależny tygodnik „Nie”, ostrzegając w nadtytule, że „czasopismo zawiera wulgarne słowa oraz nieprzyzwoite, a nawet antyrządowe i przeciwkościelne treści”. Na Urbana wydano już parę wyroków. Za komuny był wobec represji agend państwowych bezsilny. Teraz ma ten luksus, że może odwoływać się do wielu instytucji europejskich, korzystając choćby z tego, że jesteśmy w Unii, jakkolwiek przez dłuższy czas miłościwie panująca nam partia twierdziła, że cała ta Unia może nam co najwyżej nagwizdać albo skoczyć na pukiel. Dopiero w ostatnim czasie władcy Polski zaczęli na powrót godzić się z wymaganymi w Europie standardami, a usiłującej zdeptać „unijną szmatę” wicemistrzyni dobrych manier Krystynie Pawłowicz kazali jakby cokolwiek przymknąć niewyparzony dzióbek.

Czy po rodzącym niesłychane komplikacje międzypaństwowe, a sprowokowanym niechcący przez Downing Street brexicie czeka nas ewentualnie wymuszony przez Nowogrodzką polexit? Czas pokaże, na razie wierzmy ludziom, w których rękach pozostają stery RP, że trzymając zdecydowanie prounijny kurs, nie wprowadzą nas na polityczną mieliznę, choć o to łatwo, gdy się nie lubi korzystać z przyrządów kontrolnych.

Trochę to wygląda na déjà vu, gdy się dziś słyszy już nie o imperialistach i burżujach, ale o uprzywilejowanej „kaście” oraz o wspierających ją „ulicy i zagranicy”. Najważniejsze instancje państwowe: Sejm, Senat, Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy, urząd prezydenta RP, a nawet Komisja Nadzoru Finansowego jakby straciły swój autorytet, zamieniając się w sterowane z ukrycia marionetki. Co gorsza, Polacy sami już nie wiedzą, na jakim świecie żyją, skoro jedni politycy respektują miłą sobie grupę sędziów, inni zaś swoją. Do niedawna nie było nawet wiadomo, kto jest oficjalnie prezesem SN – dopiero Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej musiał to wskazać.

Z okazji 2018. rocznicy Bożego Narodzenia marzyłoby mi się więc, by polityczne diabły odłożyły na bok widły i odpięły rogi, przemieniając się w łagodne i opiekuńcze anioły, które w wigilijny wieczór – zamiast łamać konstytucję i zasady przyzwoitości – przełamią się w przyjacielskiej atmosferze opłatkiem. Zatem – Drodzy Czytelnicy – Anielskich Świąt!

Wróć