Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Rozsądek na receptę

17-02-2021 20:17 | Autor: Mirosław Miroński
Ostatnie poluzowanie rygorów mających przeciwdziałać rozprzestrzenianiu się koronawirusa przyniosło efekt, którego nie przewidywały służby medyczne ani sanitarne. Niektórzy nasi obywatele potraktowali to jako sposobność do całkowitego odrzucenia obowiązujących obostrzeń tak, jakby nie było żadnej epidemii. Pokazuje to dobrze zachowanie dużych grup ludzi, na zakopiańskich Krupówkach którzy urządzili sobie tam uliczne party. Szybko wymknęło się ono spod kontroli, nie pomagały upomnienia i mandaty wystawiane przez policjantów.

Zakopane odwiedzają turyści z całego kraju i z zagranicy, trudno doszukiwać się w tym wydarzeniu jakiejś specyfiki lokalnej. Samo wydarzenie stoi w wielkiej sprzeczności do zdrowego rozsądku. Jeszcze nie przebrzmiały nawoływania właścicieli stoków narciarskich i infrastruktury turystycznej do zniesienia ograniczeń na południu Polski, a tu takie efekty zniesienia restrykcji. Nie wiadomo, czy to efekt zmęczenia obowiązującymi restrykcjami, czy też zwykły brak odpowiedzialności za siebie i innych. Faktem jest, że trudno tego rodzaju zachowania akceptować. Czasem słyszę opinie oraz wypowiedzi rozmaitych ekspertów, zwłaszcza ekonomistów, którzy dowodzą, że ograniczenia powinny być znoszone, że należy w większym stopniu zaufać obywatelom. Można byłoby się z takimi tezami zgodzić, ale pod jednym warunkiem, że ludzie będą odpowiedzialnie z tej wolności korzystać. Odpowiedzialnie, to tak, by nie szkodzić sobie i innym. Powszechnie wiadomo, jak tragiczne konsekwencje może mieć nierespektowanie zaleceń służb sanitarnych. Jak fatalne w skutkach może być niezachowywanie dystansu, tłoczenie się w pomieszczeniach, czy brak podstawowych zasad higieny. Mimo to wiele osób zachowuje się, jakby zagrożenie COVID-19 nie istniało. Nie dostrzegają związku między zachorowaniami setek, czy nawet tysięcy osób a ich własnym zachowaniem. Statystyki dotyczące zgonów też nie robią na nich wrażenia. Być może, gdyby nie chodziło o zdrowie i życie, można byłoby zaufać wszystkim w równym stopniu. Nasze społeczeństwo nie składa się jednak z obywateli na tyle świadomych, by respektować prawa innych i prawo w ogóle. Trudno więc dziwić się, że są też tacy, którzy nie troszczą się o własne bezpieczeństwo oraz dobro innych. Stawka jest zbyt wysoka, żeby polegać jedynie na czyimś widzimisie, liczyć na dobrą wolę oraz odpowiedzialną postawę obywateli. Oczywiście, jak w każdym społeczeństwie, nie brak ludzi (i jest ich zdecydowana większość), którzy wykazują się dużą dozą empatii wobec innych. Pod tym względem nie różnimy się aż tak bardzo od innych społeczeństw, jednak w naszej naturze leży przeciwstawianie się nakazom, czy też nakazom. Trudno się temu dziwić, bo naród, który wielokrotnie był pod obcym panowaniem, w oczywisty sposób buntował się, żeby przetrwać. Chcąc zachować własną tożsamość, sprzeciwiał się i nie podporządkowywał okupantom. Coś z tego zostało nam do dziś. Mimo że teraz żyjemy w wolnym kraju, w naszej naturze tli się wciąż potrzeba buntu. Na co dzień jest ona skrywana, ale potrafi się uzewnętrznić w nieoczekiwanych momentach. Być może, z takim procesem mamy do czynienia teraz, w czasie pandemii. Nie potrzeba roztrząsać tego na poziomie psychologii czy też socjologii, by dostrzec, że wiele przywar wciąż nam towarzyszy i utrudnia życie. Szkodzą one zarówno tym, którzy łamią ogólnie akceptowane zasady, jak też pozostałym obywatelom. Wystarczy wejść do lasu, czy przyjrzeć się przydrożnym rowom, żeby zobaczyć leżące tam śmieci. I to w ilościach bynajmniej niewskazujących na jakiś jednorazowy przypadek. A przecież nie ma chyba nikogo, kto nie wiedziałby, że nie należy zaśmiecać lasu ani rowów. Że wyrzucone tam chemikalia przenikną z wodą opadową do gleby. Na chodniku przed moim domem, wokół sklepów, na przystankach i przy postoju taksówek nagminnie przyklejane są gumy do życia. Przez całe miesiące zbiera się tego naprawdę sporo. Prawdziwą plagą są porzucane byle gdzie butelki po tzw. małpkach, bo wyrzucenie ich do kosza nie leży w zwyczaju tych, którzy je opróżniają. Tego typu zachowania choć naganne i utrudniające życie mieszkańcom stolicy, dla których otoczenie, w którym żyją, jest nieważne, nie są jednak tak groźne jak lekceważenie, czy wręcz ostentacyjne ignorowanie pandemii. Skutki takiej postawy przekładają się bowiem na statystyki zakażeń i zgonów.

Może doczekamy czasów, kiedy zdrowy rozsądek będzie dostępny np. na receptę lub na e-receptę. Do tego czasu musimy sobie radzić, polegając na opiniach innych, zwłaszcza tych, którzy znają się na tym, co robią. Pozostaje więc im zaufać. Tym bardziej, że ich plan walki koronawirusem SARS-CoV-2 przynosi efekty.

Wróć