Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Robi się niedobrze od dobrej zmiany...

21-03-2018 21:25 | Autor: Tadeusz Porębski
Czy tak zwana dobra zmiana jest faktycznie dobra dla Polski i Polaków? To pytanie pada coraz częściej w rozmowach domowych, kawiarnianych, na ulicy i w mediach. Coraz częściej zadajemy je sobie, ponieważ ruchy wykonywane przez samodzielnie rządzące państwem PiS powodują, iż wielu Polakom po prostu opadają ręce. Mnie często nawet szczęka opada.

Patrząc z mojej perspektywy, bezpartyjnego obserwatora rzeczywistości pozbawionego – w odróżnieniu od sejmowej opozycji, dziennikarzy TVN i TVP – klapek na oczach, widzę plusy dobrej zmiany oraz jej minusy. Przez dwa lata obserwacji żadna z szalek mojej znajdującej się w mózgu mini wagi nie przeważała. Od niedawna ta z minusami systematycznie idzie w dół za sprawą m. in. fatalnie prowadzonej polityki zagranicznej, zbytniej uległości rządu – graniczącej z posłuszeństwem – wobec katolickiego kleru, czy naśladowania poprzednich ekip, jak idzie o obsadzanie stanowisk osobami z politycznego portfela. Często, niestety, nieudacznikami.

Pycha poprzedza upadek – powiadali starożytni Grecy. Nie minął rok od wygranych wyborów, a PiS weszło w buty PO, PSL i SLD, które przez zbytnią pychę ponosiły wyborcze klęski. Swego czasu SLD miał w sondażach większe poparcie niż obecnie partia Jarosława Kaczyńskiego, a dzisiaj "kawiorowa" lewica oscyluje na granicy progu wyborczego. Czy w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku ktoś w ogóle wyobrażał sobie Sejm bez Unii Wolności, zwanej partią moralnych autorytetów? Mazowiecki, Geremek, Kuroń, cóż to były za nazwiska! Dzisiaj mało kto pamięta o UW. Można o niej jedynie poczytać w bibliotekach publicznych, wertując stare roczniki gazet. PiS wchodzi na ścieżkę wytyczoną przez skasowanych w polityce przeciwników, a to – prędzej czy później – skończy się katastrofą. Irytujące staje się epatowanie wyświechtanymi sloganami, że lud dał nam w wyborach pełnię władzy, byśmy radykalnie zmienili Polskę. Owszem, to prawda, ale tylko w niewielkiej części.

Po pierwsze, na PiS zagłosowało 5,7 mln Polaków, a jest nas z prawem głosu 30,5 miliona. Oznacza to, że placet na sprawowanie władzy w państwie udzieliło PiS jedynie niespełna 20 procent obywateli uprawnionych do oddania głosu. Czy jest to wystarczająca legitymacja, by robić z Polską to, co się Jarosławowi Kaczyńskiemu rzewnie podoba? Pytanie z gatunku retorycznych. Po drugie, owszem, PiS ma prawo, a nawet obowiązek zmieniać Polskę. Wszak "państwo teoretyczne", o którym mówił w knajpie przy kielichu nieszczęsny minister z PO Bartłomiej Sienkiewicz, wymagało natychmiastowych zmian. Ale nie oznacza to wcale, że PiS posiadło prawo do zmieniania kraju na własną modłę. Do zmuszania polskich kobiet do rodzenia kalekich dzieci, a nawet potworków. Do bezczelnego skracania zagwarantowanej w konstytucji sześcioletniej kadencji prezesa Sądu Najwyższego. Do uczynienia z telewizji publicznej partyjnej tuby, która przez ponad dwa lata nie wydała z siebie nawet jednego słowa krytyki pod adresem rządu.

Kaczyński nie zawiódł twardego elektoratu PiS, który daje jego partii poparcie na poziomie mniej więcej 20 procent. Mocno zawiódł jednak liczoną w milionach grupę osób przychylnych PiS, mających dosyć "państwa teoretycznego", panoszącego się złodziejstwa i korupcji, ale nie będących stałym elektoratem tej partii. Należę do tej grupy. Widzę, jak rozbuchana wynikiem wyborczym partia władzy popełnia błędy, nie tylko w komunikowaniu się z obywatelami, ale również błędy taktyczne, m. in. poprzez uporczywe dążenie do zaostrzenia i tak restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej. "Czarny protest" powinien być sygnałem dla Kaczyńskiego, że nie opłaca się gmerać przy tej ustawie, gdyż można stracić poparcie dużej części kobiecego elektoratu. Głos milionów kobiet został w parlamencie zagłuszony przez przedstawiciela kleru i grupę ultraprawicowych ekstremistów. Ciekawe, jak oceniłaby postępowanie szwagra świętej pamięci Maria Kaczyńska, kobieta rozumna i na wskroś uczciwa, nazwana za życia przez tatkę Rydzyka "czarownicą", co było ewidentnym nawiązaniem do nomenklatury z okresu palenia na stosach. Jarosław z pewnością nie doczekałby od niej laurki przy wielkanocnym stole.

Nie byłoby protestu w Sejmie, gdyby PiS nie próbowało wyrugować dziennikarzy z sejmowych korytarzy. Nie byłoby protestów ws. reformy sądownictwa, która jest niezbędna, gdyby nie była ona przygotowana tak chaotycznie. Jacek Sasin nazwał spotkanie samorządowców sprzeciwiających się pomysłowi powiększenia stolicy „propagandowym bełkotem". Posłanka Krystyna Pawłowicz w dzikiej furii krzyczała do posła mniejszości niemieckiej "Won, do Berlina!", a sam prezes Jarosław Kaczyński z trybuny sejmowej znieważył posłów opozycji, nazywając ich "zdradzieckimi mordami". Jawnym przejawem cenzury, niespotykanym nawet w ponurych czasach PRL, jest bezustanne wyłączanie mikrofonu posłom opozycji albo przez marszałka Sejmu, albo przez umiejącego przypochlebić się każdej władzy byłego prokuratora PRL Stanisława Piotrowicza.

Jestem daleki od stwierdzenia, że dni rządów PiS są policzone. Wprost przeciwnie, Kaczyński – nawet rażące popełniając błędy – wygra zapewne kolejne wybory parlamentarne, ale tylko dlatego, że... po prostu nie ma z kim przegrać. Totalna opozycja jest beznadziejna, wciąż potyka się o własne nogi i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że taka sytuacja nieprędko ulegnie zmianie.

Jednakowoż gotowy jestem postawić swoją butelkę zacnego bourbona "Jack Daniels" przeciwko flaszce "jagodzianki", że PiS nie wygra wyborów z takim poparciem, by mogło przedłużyć o kolejne lata samodzielne rządzenie państwem. Dlaczego? Bo za błędy trzeba płacić. To zasada stara jak świat.

Moją tezę potwierdza kilka pracowni badających społeczne nastroje, m. in. IBRiS. Na PiS swój głos w kolejnych wyborach chciałoby oddać jedynie 22,9 proc. badanych, a 23,8 proc. respondentów jest zdania, że po najbliższych wyborach PiS straci pozycje dominatora. Ich zdaniem, władzy w państwie nie przejmie jednak żadne z istniejących obecnie ugrupowań, lecz nowo powstała partia opozycyjna. Ponad 17 proc. badanych nie ma jeszcze preferencji na najbliższe wybory. Największą wiarę w powstanie oraz sukces nowej formacji politycznej mają ludzie młodzi, aż 42 proc. spośród badanych w wieku 18 – 24 lata wskazało taki scenariusz jako najbardziej prawdopodobny. Z kolei tylko 4 proc. osób w tej grupie wiekowej wierzy w zwycięstwo PiS. To oznacza, że powiększa się grupa przeciwników tej partii, co może oznaczać również, iż coraz więcej wyborców jest otwartych na zmiany na scenie politycznej.

Wiadomo było, że partia Jarosława Kaczyńskiego będzie chciała obsadzić swoimi przedstawicielami spółki skarbu państwa. Wszak nadal działa stara zasada: „Teraz, k..., my!", którą ponoć sformułował nie sam prezes, lecz obecny marszałek Sejmu Marek Kuchciński. W 2016 r. „Puls Biznesu" opublikował listę 1000 osób związanych z rządzącymi, które obsadziły stanowiska państwowe po „dobrej zmianie". Okazało się, że ledwie w rok PiS zawłaszczyło państwo bardziej niż PO i PSL przez cztery lata. "Dobra zmiana" dotknęła również ostatnio nasze ursynowskie podwórko. W miniony wtorek został odwołany ze skutkiem natychmiastowym i bez obowiązku świadczenia pracy Włodzimierz Bąkowski, wieloletni dyrektor Oddziału Służewiec – Wyścigi Konne Totalizatora Sportowego. Państwowa spółka przejęła w maju 2008 r. służewiecki hipodrom w 30-letnią dzierżawę i od tego czasu jest organizatorem gonitw. Dyrektorski gabinet na Służewcu ma objąć Jolanta Górska, dotychczas zastępca dyrektora Zespołu Gospodarowania Zasobem w Agencji Nieruchomości Rolnych w Warszawie.

Bąkowskiego odwołano, podając jako powód "brak wystarczających kompetencji" do prowadzenia oddziału po zarządzonej reorganizacji i likwidacji Departamentu Wyścigów Konnych i Rozwoju TS. Jakie kompetencje i doświadczenie w organizowaniu wyścigów konnych oraz samej wyścigowej materii posiada pani Jolanta Górska, wkrótce zapytamy. Nasza legitymacja do stawiania konkretnych pytań nowemu dyrektorowi wypływa nie tylko z ustawy Prawo Prasowe, ale również, a może przede wszystkim, z faktu, iż "Passa" jest jedynym medium w Polsce, które od dwudziestu lat co tydzień, na bieżąco, relacjonuje przebieg sobotnio-niedzielnych mityngów rozgrywanych na służewieckim torze.

Stające na nogi polskie wyścigi konne jak mało kto potrzebują stabilizacji. Obawiamy się, czy po wymianie dyrektora nie dojdzie w oddziale do kolejnych zmian, tym razem wśród personelu średniego szczebla. Wpłynęłoby to destrukcyjnie na funkcjonowanie wyścigów i samą organizację gonitw. To robota dla wyspecjalizowanych fachowców, na tym obszarze działalności nauka trwa całymi latami. Miejmy nadzieję – a mam na myśli nie tylko "Passę", ale całe wyścigowe środowisko – że zarząd TS nie będzie starał się upychać na Służewcu bezrobotnych swojaków, rekomendowanych przez partyjne gremia. Byłaby to katastrofa dla tej mającej w ponad 300-letnią tradycję dyscypliny sportu i trzeba by było temu dać zdecydowany odpór.

Na koniec uwaga pod adresem rządzących naszym państwem, którzy poparcie w społeczeństwie w dużej mierze zawdzięczają rozdawnictwu: "Pośród zaś wszystkich rzeczy niebezpiecznych dla księcia, najniebezpieczniejsze są dwie: być przedmiotem wzgardy i nienawiści. Otóż hojność doprowadza cię i do jednej, i do drugiej. Roztropniej tedy bywa narazić się raczej na opinię skąpca, która rodzi niesławę, niż goniąc za rozgłosem hojności zyskać miano grabieżcy, które rodzi niesławę i nienawiść" ( Nicolo Machiavelli, rozdział XVI "Księcia").

Wróć