Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Rewolucja Październikowa à la polonaise

30-03-2016 22:14 | Autor: Maciej Petruczenko
Wiele wskazuje na to, że wybory parlamentarne z 25 października ubiegłego roku przyniosły u nas nie tyle zwykłą zmianę rządzącej ekipy, ile prawdziwą rewolucję. Jak daleko ta rewolucja nas zaprowadzi, mamy się dopiero przekonać. Na razie wiemy, że wszystkim steruje – z Kwatery Głównej przy Nowogrodzkiej – Wielki Wódz i to jemu Naród ma na koniec zameldować: zadanie wykonane.

Musimy więc mocno się sprężać, żeby oczekiwań Wodza nie zawieść. Tym bardziej, że zawód sprawiły mu już i Unia Europejska, i Niemcy, i Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, i prof. Jadwiga Staniszkis – wykazując zaskakującą niesubordynację. Jedynie syn marnotrawny Zbigniew Z. potrafił się nawrócić, posypawszy sobie głowę popiołem.

Na szczęście – jak kraj długi i szeroki – następuje stopniowo dobra zmiana. Odsuwanie dotychczasowych krwiopijców od koryta odbywa się bez wielkich przeszkód. Trochę gorzej idzie natomiast z rozkułaczaniem. Przy okazji należy pamiętać, że w dowodzie osobistym można mieć napisane fonetycznie PESEL, ale w żadnym wypadku PSL. Żeby tego na wszelki wypadek nie pomylić.

Wbrew pozorom – wszystko, co piszę, to żadne tam śmichy-chichy jeno oczywista oczywistość i najprawdziwsza prawda. Doprowadzona do ruiny Polska nareszcie pozbywa się komunistów i złodziei. Janusz Korwin-Mikke powiedziałby nawet: Najwyższy Czas! Dowiemy się w końcu, jak to naprawdę było 10 kwietnia 2010 z lądowaniem rządowego tupolewa pod Smoleńskiem, bo powody jego katastrofy, podane wcześniej przez zespół zwykłych laików, wydają się cokolwiek... mgliste. Położy się również kres bezbożnemu pędzeniu sześcioletnich pacholąt do szkoły, a blisko 70-letnich starców i staruszek do pracy. Rozlokowanie wyposażonych w strzelby z Radomia posterunków obrony terytorialnej po lasach pozwoli przeciwstawić się ruskim iskanderom i ewentualnie odstraszyć putinowskie rakiety z ładunkami nuklearnymi. Pewne pociągnięcia administracyjne w prestiżowych stajniach nasuwają z kolei przypuszczenie, że nastąpi restauracja zawsze gromiącej wroga znakomitej polskiej konnicy.

Zatem – idzie ku lepszemu pomimo przeszkód stawianych przez burżuazyjną międzynarodówkę i jednego sędziego, co się uczepił Trybunału Konstytucyjnego niczym rzep psiego ogona. Chwalić Boga, dzięki niezłomnemu w każdych warunkach strażnikowi prawa posłowi Stanisławowi Piotrowiczowi Sejm przypomina stanowczy w zrywaniu carskich więzów Piotrogród. To przecież Piotrogrodzka Rada Delegatów Robotniczych i Żołnierskich ogłosiła w marcu 1917, że „Polska ma prawo do niepodległego bytu z punktu widzenia politycznego i międzynarodowego”. Dziś coś podobnego zaczyna coraz śmielej głosić PiS. Historia jakby zatoczyła koło.

Jeszcze trzeba się tylko rozprawić z demonstrującym na ulicach neoliberalnym pomiotem, mającym antypolski charakter zaKODowany w genach. I już wyjdziemy na prostą, nie przejmując się ujadaniem zagranicznych kundelków. Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz, a cywilizacyjni nuworysze, co się dorobili na pracy niewolników, niech nas, twórców Konstytucji Trzeciego Maja, nie pouczają, jak dochowuje się kanonów demokracji. Z polskiego punktu widzenia nie jest ważne NATO, tylko co My Na To. Powróciliśmy już do politycznej struktury, jaką była Rzeczpospolita Obojga Narodów. Teraz też, z grubsza biorąc, mamy w granicach RP dwa odrębne narody: pisowców i platformersów z drobniejszymi przydatkami etnicznymi. No i oba żrą się jak Polacy z Litwinami przed laty. To się nazywa podtrzymywanie wielowiekowej tradycji. Nowych wrogów nam nie trzeba, wystarczą sami swoi, dobrze więc, że nowy rząd nie wpuści do kraju wypłoszonych działaniami wojennymi uchodźców z Bliskiego Wschodu.

Bo co mi tam, niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna! Bliższa przecież koszula ciału niż sukmana, więc się rozglądam z zaciekawieniem przede wszystkim po najbliższej okolicy. A chodzą słuchy, że  – podobnie jak w innych częściach Polski – ma się radykalnie zmienić krajobraz administracyjny również na Mazowszu i w samej Warszawie, mającej raptem rangę gminy. My, ludzie gminni – tak możemy skromnie o sobie powiedzieć na przekór tym, którzy o nas złośliwie szepczą, żeśmy szemrana, wielkopańska „warszawka”. Tej warszawce trzeba odbić dzierżony przez nią obecnie samorząd, który jest na dodatek przyciśnięty ciężkim butem stołecznej dyktatorki Hanny Gronkiewicz-Waltz. Niektórzy rewolucjoniści już dawno zapowiedzieli: „My sobie z Hanką jeszcze powaltzujemy! A na pewno nie będzie to elegancki, dostojny walc angielski, do którego prosi się damę w głębokim ukłonie...

HGW zdążyła już ostro napyskować przeciwko dobrej zmianie, więc nie będzie dla niej litości. Jaką zaś wybrać strukturę samorządu warszawskiego, to temat do osobnej dyskusji. Są tacy, co obecne samodzierżawie prezydentki stolicy chętnie rozdrobniliby na suwerenne stanowiska burmistrzów dzielnic na zasadzie: szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie. Inni znowu doradzają likwidację dzielnicowych rad, służących – ich zdaniem – tylko do dekoracji. Jeszcze innym marzyłby się powrót do dzielnic-gmin, niemalże niezależnych od władzy centralnej w mieście. Jeśli  ktoś jednak chciałby być naprawdę trendy, to opowiedziałby się za powierzeniem samorządowej roli diecezjom, dekanatom i parafiom. Tym bardziej, że gdziekolwiek się rozejrzeć, ratusze parafialne już stoją i nie ma problemu, z jakim się boryka na przykład Mokotów, który wciąż tylko zapowiada, że postawi nową siedzibę urzędu dzielnicy, a wciąż gnieździ się na starych śmieciach.

Wróć