Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Reprywatyzacja prawa jest już faktem

25-10-2017 21:32 | Autor: Maciej Petruczenko
Wydawało się, że czasy stanowienia prawa i wyrokowania wedle jednostronnego widzimisię osoby lub osób trzymających władzę już dawno u nas minęły. Okazuje się jednak, że to tylko złudzenie. Każdy dzień przynosi bowiem oczywiste dowody, że autorytet państwa zwanego Rzeczpospolitą stał się niczym. Państwo prawa zostało zastąpione przez państwo brawa.

W Sejmie zamiast głosowania wystarczą przeważające oklaski członków partii rządzącej, tym bardziej, że posłom opozycji nierzadko odbiera się głos, po prostu wyłączając mikrofon. Na płaszczyźnie medialnej z kolei obywatele RP słyszą nieustannie autorytatywne wypowiedzi polityków, prawników, dziennikarzy, stwierdzających w zdecydowanym tonie, że coś jest legalne lub nielegalne, konstytucyjne lub niekonstytucyjne, słuszne lub  niesłuszne. A każdy z mówców wypowiada się niczym Sąd Najwyższy. Z sędziów uczyniono już w wielu wypadkach marionetki, którymi najwyraźniej manipuluje się zza sceny. W tej sytuacji przeciętny obywatel już sam nie wie, co jest prawem, a co prawem nie jest. Co gorsza, w kwestiach merytorycznych mamy podobne rozwichrzenie. Najogólniej biorąc bowiem, wyraźnie widać, że w dyskusji publicznej o słuszności nie przesądza siła argumentów, tylko argumenty siły.

W jakimś stopniu taki obraz zarysował się już, gdy w skali kraju i w skali Warszawy zaczęła bezkonkurencyjnie rządzić Platforma Obywatelska, która z jednej strony pokazała, że zręcznymi manewrami zrobi w Sejmie co tylko zechce, a już na gruncie stolicy kompletnie nie liczyła się i z głosami przedstawicieli innych partii, i publiczności. Rażącym przykładem arogancji władzy było wtedy nieprzychodzenie pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz na posiedzenia Rady Miasta, choć czekali na HGW zdesperowani lokatorzy prywatyzowanych kamienic. Gdy Prawo i Sprawiedliwość odsunęło Platformę od władzy lub, jak mawiają pisowcy, od koryta – doczekaliśmy się już dyktatorskich rządów na pełny gwizdek. Ustawowy taśmociąg produkował kolejne akty, podpisywane nocami przez prezydenta, a opozycjoniści mogli li tylko rozdziawiać gęby ze zdumienia i do tej roli muszą się nadal ograniczać.

Oczywiście, przejmowanie poszczególnych ogniw państwowej machiny przez nową nomenklaturę partyjną jednych cieszy, a innych drażni. Puryści prawni biadolą, że powołana w celu szybkiego powstrzymania szalbierczej reprywatyzacji w Warszawie Komisja Weryfikacyjna pod przewodnictwem wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego narusza trójpodział władzy, a sam Jaki szarogęsi się tak, jakby wszystkie rozumy pozjadał. Ale w gruncie rzeczy wszyscy przyznają, że nawet przy jawnym naruszaniu podstawowych norm Komisja i tak działa pro publico bono, podczas gdy w poprzednim układzie najzwyczajniej odzierano miasto stołeczne Warszawa z majątku lege artis. I chociaż media – z „Passą” włącznie – demaskowały nieruchomościowych oszustów i wydrwigroszy pani prezydent pouczała pismaków, że  dura lex, sed lex i ona może tylko płakać i płacić. Tyle że wypłacała owym kombinatorom odszkodowania bynajmniej nie z własnej kasy i nie własną substancję majątkową naruszała, oddając pseudospadkobiercom kolejne nieruchomości.

No cóż, gdy okazało się, że w majestacie prawa RP można spokojnie okradać Warszawę, Kraków, Łódź w biały dzień, cierpliwość społeczna wreszcie się wyczerpała i stąd mamy obecnie tak wielki poparcie dla nowej władzy, jakkolwiek nomenklatura PiS przypomina – wypisz, wymaluj – nomenklaturę nieboszczki PZPR  i tych, którzy nie są swojakami, wycina się w pień. W tym wszystkim może się wszakże zgubić zwykły, szary obywatel, mało zainteresowany festiwalem pychy, pragnący za to świętego spokoju i takich relacji z z państwem, które są całkowicie jasne. Do tego chyba jednak daleko. Widać to chociażby na przykładzie desperacko protestujących lekarzy-rezydentów, zwyczajnie olewanych przez rząd, obiecujący, jak dotychczas, gruszki na wierzbie.

Niezrozumienie interesu publicznego można też łatwo dostrzec na szczeblu lokalnym. Oto wyraźne żądanie mieszkańców Ursynowa, żeby na wylotach tunelu Południowej Obwodnicy Warszawy zainstalować filtry, spotyka się – najdelikatniej mówiąc – z niezrozumieniem. Sam łapię się za głowę, bo dobrze pamiętam, że już w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, gdy zaczęto w ogóle przebąkiwać o przeprowadzeniu autostrady przez Ursynów, tutejsza społeczność stanęła przeciwko temu jak jeden mąż. W Centrum Onkologii odbyła się pamiętna konferencja naukowa z udziałem przedstawicieli parlamentu, a przedstawione wtedy tezy opublikowano w książce. No i co? No i nikt się tamtymi ocenami i protestami nie przejął. Już drąży się tunel POW i decydentów kompletnie nie obchodzi, że ursynowianie będą się truli wyziewami z tysięcy aut.

Nasz niezawodny konsultant w sprawach warszawskich, prof. Lech Królikowski zwraca w tym numerze „Passy” uwagę na przyszły niebezpieczeństwo sensu stricto, jakim – po przeniesieniu głównego portu lotniczego pod Grodzisk – może być przekształcenie obecnego lotniska na Okęciu w bazę wojskową. Perspektywa wdychania wyziewów autostrady, przebiegającej przez Ursynów w połączeniu z hałasem, jaki mogłyby wywoływać startujące z Okęcia myśliwce może zniechęcić do dalszego mieszkania w tej dzielnicy. Tym bardziej, że – jak słusznie zauważa Lech Królikowski – w razie konfliktu militarnego ten zakątek miasta będzie ewentualnie celem pierwszego uderzenia przeciwnika, czyli możemy robić za przedmurze. Tylko czy mocarzy u władzy to w ogóle obchodzi?

Wróć