Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Przed nią olimpiada w Baku

27-04-2016 21:08 | Autor: Maciej Petruczenko
Monika Soćko – po raz siódmy mistrzynią Polski w szachach.

PASSA: Tym razem sięgnęła pani po tytuł mistrzyni Polski w Poznaniu. Czy to siódme mistrzostwo kraju było najtrudniej wywalczyć?

MONIKA SOĆKO: Chyba tak. Szczerze mówiąc, miałam dużo szczęścia. Musiałam do samego końca walczyć zaciekle o zwycięstwo z Jolantą Zawadzką i szczerze mówiąc byłam już nawet bliska przegranej, ale jakimś cudem udało mi się uciec spod noża. Nie ma co kryć, chociaż byłam bardzo dobrze przygotowana kondycyjnie do poznańskiego turnieju, poziom mojej gry pozostawiał niemało do życzenia.

Na czym polegało to przygotowanie kondycyjne?

W Zalesiu Górnym, gdzie mieszkam wraz z rodziną, codziennie odbywałam półgodzinne biegi na Zimne Doły i z powrotem. No i po tym wszystkim czekał mnie ten 9-dniowy maraton szachowy. Każdego dnia to było najpierw trzygodzinne przygotowanie, a potem 5-6 godzin samej gry. Nic dziwnego, że każda z uczestniczek mistrzostw była bardzo zmęczona.

Czy o pani wygranej przesądziła akurat kondycja?

Raczej, jak już wspomniałam, łut szczęścia, bo rywalki naprawdę mnie zaskoczyły poziomem gry. To nie ja je zmuszałam do określonej rozgrywki w każdej partii, tylko one wymuszały na mnie obronne posunięcia. Było ciężko, ale tym większa satysfakcja z wygranej. A muszę dodać, że zarówno w turnieju męskim, wygranym przez Radosława Wojtaszka, jak i w turnieju kobiet obsada była rekordowo silna. Każdy z tych turniejów miał najwyższą średnią rankingową w historii mistrzostw Polski.

A jakie były nagrody?

Organizatorzy przewiedzieli premie w wysokości 20 tysięcy złotych i dla zwyciężczyni mistrzostw, i dla zwycięzcy. Nie jest tajemnicą, że taka sama wysokość premii nie podobała się szachistom, przyzwyczajonym do tego, że w turniejach męskich nagrody są zwykle 2-3 razy wyższe.

Czy w tym roku ma pani dużo ciekawych imprez?

Interesujących turniejów mi nie brakuje. Nieco ponad miesiąc temu startowałam wraz z Radkiem Wojtaszkiem w Elite Mind Games w miejscowości Huaian kolo Szanghaju. To była rozgrywka w paru dyscyplinach umysłowych, a więc nie tylko w szachach, ale też w brydżu, warcabach i grach lokalnych. My zajęliśmy pierwsze miejsce, ale jako brydżyści. W szachach poszło mi gorzej. W sumie jednak jestem zadowolona z wyjazdu do Chin. Podróż daleka, wrażenia jednak znakomite. Teraz przede mną start w lidze włoskiej, a potem mistrzostwa Europy kobiet w miejscowości Mamaja w Rumunii. Mój mąż Bartosz Soćko zagra tymczasem w ME mężczyzn w niedalekim Kosowie. Inne ważne dla mnie zawody to Memoriał Mieczysława Najdorfa w Warszawie, no i przede wszystkim Olimpiada w Baku.

Doszły nas słuchy, że szachowe sukcesy wciąż odnosi cała rodzina Soćków...

Za największy sukces można uznać powierzenie Bartkowi funkcji trenera kadry narodowej szachistów. W sensie czysto sportowym najświeższe rodzinne osiągnięcie to zwycięstwo naszej najmłodszej córki Julki w turnieju szkolnym organizowanym przez animatorów szachów z Zalesia Górnego w Piasecznie. Muszę przyznać jednak, że choć nasze latorośle grają świetnie w szachy, to nie traktują tego zajęcia przyszłościowo. Dla Szymona ważniejsze są piłka nożna, pływanie i gra na gitarze; dla Weroniki – gra na skrzypcach, a dla Julki – taniec, śpiew i gra w badmintona.

Wróć