Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Pozostały nam tylko wspomnienia...

01-11-2017 18:18 | Autor: Maciej Petruczenko
Jak co roku – przychodzi nam na początku listopada oderwać się od spraw teraźniejszych i zaprzestać choć na chwilę myślenia o przyszłości, martwienia się o wysokość wymarzonych emerytur albo o życiowe kariery dzieci, bo wypada wspomnieć tych, którzy odeszli do lepszego ze światów. Przypadający 1 listopada – zgodnie z chrześcijańską tradycją – Dzień Wszystkich Świętych i obchodzone dnia następnego Zaduszki to przynajmniej raz w roku czas narodowej zgody, bez skakania sobie do oczu i wypominania win.

I tak naprawdę tylko wtedy przestrzega się przykazania „ciszej nad tą trumną”, bo przecież tak zwani prawdziwi patrioci w innych okolicznościach nie uszanują nawet powagi pogrzebu i potrafią buczeć i gwizdać nad czyimś grobem w trakcie pochówku na Powązkach.

Oczywiście, globalizacja życia publicznego, a nade wszystko przemożny wpływ kultury amerykańskiej, hołdującej bożkowi komercjalizacji, sprawiają, że – podobnie jak lutowe Walentynki – przyjmujemy też z dobrodziejstwem inwentarza mający celtyckie korzenie, a świętowany rozrywkowo 31 października  Halloween, w którym początkowo chodziło o odstraszanie złych duchów, a w obecnych warunkach cywilizacyjnych już tylko o cokolwiek upiorną dziecinną zabawę z przebierankami w otoczeniu wydrążonych dyń. 

W gruncie rzeczy jednak nasze zwyczaje, jeśli chodzi o czczenie przodków, wywodzą się w dużym stopniu z prasłowiańskiego obrzędu „dziadów”, którego istotną częścią było rozpalanie ognisk na rozstajach dróg, co miało między innymi ułatwiać trafienie duszom z powrotem do osób bliskich. I tym tłumaczy się poniekąd trwający do dzisiaj zwyczaj zapalania lampek na grobach. Wydaje się zatem, że choć formy oddawania czci przodkom bywają różne, to kierunek myślenia wciąż pozostaje ten sam, więc nie ma się o co spierać.

No cóż, zabawiając się od 1991 roku w naczelnego redaktora lokalnego czasopisma, jakim najpierw było „Pasmo”, które objąłem po jego twórcy Marku Przybyliku, a potem „Passa” – mam rzecz prosta w pamięci wielu szczególnie zasłużonych na niwie życia społecznego sąsiadów, których pożegnaliśmy na zawsze. Jednym z nich był niewątpliwie Andrzej Ibis-Wróblewski, który 80 lat swego życia (1922-2002) na pewno nie zmarnował, mimo że okres najpiękniejszej młodości zabrała mu druga wojna światowa. Jako uczestnik konspiracyjnego ruchu oporu wstąpił do Armii Krajowej i walczył przeciwko Niemcom na terenie Kampinosu, zostając ciężko ranny.

Po wojnie zdecydował się na studia polonistyczne na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Warszawskiego, kontynuowane w Wyższej Szkole Dziennikarskiej. W efekcie bohater wojennej potrzeby przemienił się w czołowego recenzenta muzycznego „Życia Warszawy”, a jednocześnie w strażnika poprawnej polszczyzny. Jego stałe rubryki „Piórkiem Ibisa” oraz „Byki i byczki” stały się ogólnopolskim uniwersytetem, uczącym właściwego posługiwania się rodzimym językiem. Ibis był prekursorem tego, co później zaczęli robić na antenie radia i telewizji profesorowie Jan Miodek i Jerzy Bralczyk.

Z jego inicjatywy powstała Rada Języka Polskiego. Z tym większą satysfakcją powitaliśmy więc  Ibisa na łamach „Passy”, w której pod koniec życia zaczął publikować felietony, nawiązując niejako do czasów „Pasma”, w którego tworzeniu pomagał Markowi Przybylikowi i nawet zamieniał się przed ursynowskim Megasamem w żywy słup ogłoszeniowy, reklamując to pierwsze w dobie PRL niezależne czasopismo lokalne. Zostało ono wsparte dodatkowo przez pionierskie na ziemi polskiej studio telewizji kablowej Ursynat, wymyślone również przez Ibisa, współdziałającego z zapomnianą już siecią Porion.

Ibis miał zasługi nie tylko na szczeblu krajowym, lecz również w kręgu naszej małej ojczyźny, jaką stanowił Ursynów. Bez powszechnie cenionego „Wróbla” Ursynowsko-Natolińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne nie byłoby w stanie organizować konkursów poetyckich ani życia muzycznego. Wszak to niezastąpiony pan Andrzej zaczął zapraszać w ursynowskie kąty najświetniejszych artystów opery, „wypożyczanych” przez dyrektora Sławomira Pietrasa i nawet osobiście sprowadził do dzielnicy – pogardliwie nazywanej „sypialnią Warszawy” – pierwszy koncertowy fortepian, który bodaj do dziś służy muzykom w Domu Kultury Imielin. Andrzeja Ibisa-Wróblewskiego pożegnaliśmy na Powązkach przy dyskretnym akompaniamencie jazzmanów, grających mu rzewnego bluesa. Jak pięknie żył, tak pięknie został pochowany.

Dziś, gdy mający znakomitą infrastrukturę Ursynów przestał być dalekim wygonem Warszawy i stał się jakby odrębnym miastem z ponad 150 tysiącami mieszkańców, już mało kto pamięta o pionierskich zasługach Ibisa i całego UNTSK, którym kierował wulkan energii śp. Jerzy Machaj, mając u boku między innymi Stanisława Nelkena i Zdzisława Florscha, dziś także przebywających na lepszym ze światów. W towarzystwie weteranów przychodzi nam tylko wspominać barwne postaci z dawnych lat. Jak choćby współpracującego z UNTSK świetnego rysownika Antoniego Chodorowskiego, który miał lekką rękę do posługiwania się ołówkiem i piórkiem, ale tą samą ręką zdolny był zgnieść komuś nawet najsilniejszą dłoń.

O rzut beretem od niezapomnianego Antka, z którym spotykaliśmy się często w uruchomionej z inicjatywy Jerzego Machaja urokliwej kawiarence pani Zosi w redakcji „Pasma” przy Dereniowej, mieszkał na Stokłosach będący jedną z najbarwniejszych postaci Warszawy poeta Roman Śliwonik, współzałożyciel czasopisma literackiego „Współczesność”. Tuż obok można było napotkać Liję Skalską-Miecik, żonę sekretarza redakcji „Pasma” Tomka Miecika (i matkę wybitnego reportażysty Igora Miecika), zmarłą w ostatnich dniach wieloletnią kustosz malarstwa polskiego w Muzeum Narodowym w Warszawie, Rosjankę z pochodzenia o sercu bliskim Polakom.

Wszystkim tym cudownym znajomym, kolegom i przyjaciołom mogę tylko powiedzieć na końcu, trawestując przedwojennego poetę: spotkamy się na tamtym świecie, dla ciebie tam  prezencik mam. Bo po cóż straszyć żywych ponurym ostrzeżeniem: memento mori...

Wróć