Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Powrót do Edenu

20-01-2016 21:07 | Autor: Mirosław Miroński
Niewiele słów zrobiło w ostatnim czasie taką karierę, jak „poprawność polityczna”. Do niedawna „coś takiego” znane było bardziej jako cenzura lub jedynie słuszna linia, czy droga, której ten i ów dobrowolnie lub za „łagodną sugestią” ze strony właściwych czynników musiał się trzymać i nią podążać. Zwłaszcza jeśli ktoś miał zamiar robić mniejszą lub większą karierę albo by dostać szansę na awans. Zjawisko poddawania się cenzurze obowiązywało, jak wiadomo, w naszej części świata dość powszechnie. Było częste, zarówno u nas, jak i w całym tzw. bloku wschodnim. Wpisało się w historię niejednej kariery.

Wiadomo było przecież, że prawa jednostki są niczym wobec nadrzędnego celu, jakim było budowanie „czerwonej Arkadii” – krainy szczęśliwości. Plany te powiodły się jedynie częściowo, bo szczęście było reglamentowane i dostępne tylko dla wybrańców, podobnie jak większość dóbr w czerwonej krainie.

Chociaż jednostka bywała krnąbrna i nie wykazywała dostatecznego zrozumienia dla postępowych wizji, władze wykazywały aż nadmiar determinacji, aby w imię owych ambitnych planów uszczęśliwiać nie tylko jednostkę, lecz całe masy. Czymże jest człowiek lub naród wobec takich szlachetnych zamierzeń? Potrzeby indywidualne jednostek, tak materialne, jak i duchowe schodziły więc na plan dalszy, mimo to przywódcy niosący kaganek oświaty i postępu nie ustawali w wysiłkach stworzenia raju dla wszystkich. Ograniczenia dostępu do wiedzy o tym, co się dzieje, służyły wyższym celom. Były one wprowadzane dla „dobra„ ogółu w tzw. bloku wschodnim. Czasem „podopiecznych” trzeba było skarcić, czasem ostrzelać dla podkreślenia determinacji „opiekunów”, jednak zawsze przyświecała temu „troska” o jednostkę i masy. Nikogo zatem nie dziwiło, że walka o „dobro” i postęp miała trwać bez końca. Temu wszystkiemu towarzyszyła propaganda, zwana dziś poprawnością polityczną. Słowo poprawność brzmi lepiej i nowocześniej. Prawda? Poza tym, w określeniu tym nie za bardzo wiadomo o co chodzi. A właśnie o to chodzi, aby nie było wiadomo o co chodzi. Wielu spośród nas uważa, że w sytuacji, kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi najprawdopodobniej o pieniądze. O nie też z pewnością, ale nie tylko. Także o pozory. Dobry polityk to ten, który potrafi nam wszystko zabrać i jednocześnie wmówić, że wszystko nam dał. Dla kogo dobry jest taki polityk?

I tu wkracza na scenę poprawność polityczna albo jak kto woli propaganda. Ludzie widzą, że są okradani, jednak nie wypada o tym mówić, bo to niepoprawne politycznie. A wiadomo, lubimy być poprawni. Lubimy, żeby nas chwalono. A niepoprawnych nie chwalą. Dochodzimy więc do sedna – chwalą poprawnych. Ba, czasem nawet po ramieniu poklepią albo jakąś ciepłą posadkę dadzą. Poprawni mogą zasiadać w spółkach skarbu państwa, wygrywać intratne przetargi, kupować luksusowe wille i samochody, a niepoprawnych stać co najwyżej na kupno moherowego beretu i paradowanie w nim tam, gdzie wstęp jest za darmo. Więc po co się wychylać?

Przekonanie o potrzebie podążania drogą wiodącą do krainy szczęśliwości było wpajane obywatelom w całym bloku wschodnim przez całe lata. Doprowadziło to do „zadowalającego” stanu, w którym niemal o wszystkim decydowała poprawność polityczna. Najpoważniejszą przeszkodą w procesie dostosowywania obywatela do właściwych standardów okazała się wiedza. Każdy rozsądny człowiek wie, że nadmiar wiedzy niczego dobrego nikomu przynieść nie może. Podobnie rozumują niektórzy decydenci. Po co więc zaprzątać głowy „prostym ludziom” jej nadmiarem? Od tego są przecież rozmaici specjaliści w szeregach władzy, aby łamali sobie głowy walcząc o powszechne szczęście. Zdarzają się jednak i tacy, którym wiedza jest do czegoś potrzebna. Człowiek to istota przekorna. Mógł sobie żyć sobie beztrosko w raju zwanym Edenem ale za namową węża złamał zakaz i sięgnął po zakazany owoc z drzewa poznania. Oj… zachciało się Ewie jabłuszek, a mogło być tak pięknie. Raj się skończył, choć nikt się tego nie spodziewał. A nawet gdyby znalazł się taki wizjoner, byłby uznany za defetystę, wstecznika i wariata, którego „słusznie” należałoby oddzielić od zdrowej tkanki społecznej i umieścić tam, gdzie tego rodzaju wizje nikomu by nie mogły szkodzić, a mogłyby być wysłuchiwane i analizowane przez specjalistów w białych kitlach.

Jak wiadomo, raz wytyczona, słuszna droga do raju zwanego komunizmem okazała się w praktyce tak kręta i usłana tyloma przeciwnościami, że większości ludzio, a nawet całym społeczeństwom nie udało się unikać błędów. Przy tak ambitnym celu, jakim było zbudowanie ustroju powszechnej szczęśliwości, „drobne potknięcia” były na porządku dziennym. Ale docierało to do większości, bo poprawność polityczna nakazywała zatajać takie fakty, a następnie wybaczać przewodnikom wiodących maluczkich do Arkadii – krainy szczęścia (nie mylić z krainą wiecznych łowów, bo to jednak coś innego). Czy zatem, jako istoty grzeszne, a sądząc z wypowiedzi dochodzących z Brukseli, niezbyt rozgarnięte, możemy oburzać się, gdy ktoś mówi, że należy objąć nas specjalnym nadzorem? Podobno pragnie tego cała zatroskana , postępowa część obywateli naszego kraju i nawołuje, by ktoś znowu otoczył nas swą opieką. Byśmy mogli znów pomaszerować drogą wytyczoną przez poprawnych politycznie. Ludzie ci, ba nawet organizacje międzynarodowe, chcą tylko naszego dobra. Chcą nieść przed nami kaganek oświaty i raz na zawsze wybić nam z głowy pokusy naruszania demokracji, cokolwiek to znaczy? W dodatku nie chcą niczego w zamian. Troszczą się o nas całkiem bezinteresownie, z czystej sympatii. A my co?

Eh… Co za naród. Zamiast zrozumienia dla takich działań i dozgonnej wdzięczności snujemy jakieś niecne podejrzenia – że może jednak o coś im chodzi... Nie tylko o nasze szczęście. Ten i ów zastanawia się głośno, że przecież już wiele razy w historii różni „inni” opiekowali się nami i nigdy, ale to nigdy ta opieka nie wychodziła nam na zdrowie. Mało tego, z nadmiaru tej opiekuńczości nawet po kilkudziesięciu latach nie możemy się otrząsnąć.

Światłe umysły mają jednak to do siebie, że łatwo się nie poddają. Nie rezygnują wiec wszyscy pragnący oświecać nas, maluczkich. Celują w tym szczególnie rozmaici lewacy, postępowi liberałowie, nowocześni itd. Nie wiadomo właściwie, jaki mają program, bo podobno go mają, ale nie chcą ujawnić. Są jednak poprawni politycznie, a to najważniejsze.

Zmagają się niestrudzenie z ciemnogrodem. Liczy się bowiem cel. Przecież na Kubie się udało, udało się też w Korei Północnej. Udało się w Chinach. Uda się i tu, byle przywrócić cenzurę, utrzymać poprawność polityczną, czyli mówić o tym, co słuszne w sposób akceptowalny dla establishmentu i europejskiej lewicowej międzynarodówki. Liberalna lewica mówi jednym głosem na wschodzie i na zachodzie. Dba o „standardy” poprawności politycznej, a o niewygodnych sprawach po prostu nie informuje obywateli. Bo i po co? A jeśli już, to po kilku dniach, gdy nie ma innego wyjścia. I to w Berlinie, który ma być dla nas  wzorem poprawności. To wszystko jednak z troski o nas, obywateli. Ważny jest cel nadrzędny. Tego przecież z powodzeniem trzymały się najwyższe czynniki, które przez całe dziesięciolecia próbowały zaprowadzić nas, grzeszników, z powrotem do Edenu.

Wróć