Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Powraca prawda, że rząd się sam wyżywi...

10-04-2019 20:57 | Autor: Maciej Petruczenko
Jeszcze niedawno po całym kraju jeździł od wsi do wsi Janosik przebrany za premiera Mateusza Morawieckiego i obiecywał, że przekaże biednym wszystko, co zabierze bogatym, a prawdziwość tych obietnic co rusz potwierdzał najsławniejszy z polskich biedaków Jarosław Kaczyński, którego osoba jest żywym przykładem rzadkiego paradoksu: im mniej się ma, tym więcej się może.

Trudno się dziwić, iż składane naokoło obietnice rozbudziły apetyty wielu grup społecznych zaliczanych do tak zwanej budżetówki. I niemal każda z nich doszła do wniosku: skoro Janosik ma, to nam Janosik da. Aż tu nagle się okazało, że figa z makiem, bo dla korpusu nauczycielskiego kasy zabrakło, zaś zawstydzonemu Janosikowi przyszło schować się gdzieś i siedzieć cichutko jak mysz pod miotłą.

Za to jak Szydło z worka wyszła nagle utajona przez długi czas pani wicepremier, która i owszem – też obiecała ciału pedagogicznemu co nieco, ale nie tyle, co ciało chciało. Stąd strajk nauczycieli jak Polska długa i szeroka. Zdaje się, że nie strajkują tylko pedagodzy szkół prywatnych oraz pracujące w agencjach towarzyskich pełne poświęcenia specjalistki edukacji seksualnej, z których nauczania korzysta ponoć jeden z najpierwszych dygnitarzy w państwie, nie licząc się z kosztami. Wizerunkowymi także.

Jeśli wierzyć statystykom, nauczyciele to grupa około 700 tysięcy frajerów. Ich postawa w godzinie politycznej próby, gdy przyjdzie do głosowania na przedstawicieli odpowiedniej partii, nie ma większego znaczenia, bo są oni tylko pionkiem w grze wyborczej, w której liczącą się figurą pozostaje za to dziewięciomilionowa armia emerytów. Im rządząca partia idzie pod każdym względem na rękę, wiedząc, że dla rozwoju ojczyzny najważniejsze jest motto: „Myśmy przeszłością narodu!”, a nie lekkomyślne stawianie na młodzież. Obecny naczelnik państwa naśladuje trenerów piłkarskiej ligi, którzy wolą wystawiać do gry sprawdzonych w niejednym meczu rutyniarzy, a nie żółtodziobów. Zaiste, godne to i sprawiedliwe.

Z obydwoma przymiotnikami – jak na złość – nie chcą się zgodzić krnąbrni nauczyciele, którzy w kolejce po kasę potulnie ustępowali dotychczas górnikom, urzędnikom, duchownym, policjantom i innym służbom mundurowym, a teraz postanowili nagle przepchać się na czoło, chociaż nie dysponują ani pałami, ani paralizatorami, ani oskardami i nie nawykli do palenia opon przed Urzędem Rady Ministrów. Ogłosili po prostu strajk na płaszczyźnie organizacyjno-intelektualnej. Czy przeciętnie biorąc, zarabiają za mało? Na pewno tak. Mogą tylko pomarzyć o przekraczających 50 tys. złotych pensjach, jakie prezes Narodowego Banku Polskiego wyznaczył swoim wprost niezastąpionym w jakichś ważnych czynnościach pracowniczkom. Zdziwić może nauczycieli liczba suto opłacanych członków gabinetu politycznego tego lub owego ministra, liczba wiceministrów w niektórych resortach, jak również mnożąca się w nieprawdopodobnym tempie liczba kapelanów, którzy żyją wszak nie samą wodą święconą. Wznoszą oczy ku niebu, ale ręce wyciągają w zupełnie inną stronę. Zdaje się, że nie tego nauczał swego czasu Jezus, który otworzył nam erę chrześcijaństwa, mającego preferować uczucia wyższe, miłość bliźniego, a nie mamonę.

Oczywiście, strajki grup pracowniczych to nie jest nowość, która pojawiła się li tylko za obecnego rządu. W czasach komuny umiłowana skądinąd przez władzę klasa robotnicza strajkowała już tylko z tak błahego powodu jak brak w sklepach kiełbasy albo jej za wysoka cena. Po zmianie ustrojowej mieliśmy demonstracyjne blokowanie dróg przez rolników. Na ich czele stanął samozwańczy hetman Andrzej Lepper, późniejszy twórca Samoobrony, która w końcu jako licząca się partia weszła do Sejmu i została koalicjantem Prawa i Sprawiedliwość we wcześniejszym okresie rządów ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego. Wtedy akurat premierowi Kaczyńskiemu najostrzej postawiły się pielęgniarki, ale gdzie im tam było do górników i policjantów...

Nauczycieli, w odróżnieniu od reprezentantów innych, bardziej „prozaicznych” zawodów, traktuje się jak kapłanów, mających do spełnienia misję wyższego rzędu. A misjonarzom – jak wiadomo – nawet nie wypada domagać się pieniędzy. Ale cierpliwość ma w każdym wypadku swoje granice i gdy kokietujący rolników faktyczny naczelnik państwa Jarosław Kaczyński zaczął obiecywać im przyszłe dopłaty unijne do krów i świń, nauczyciele nie wytrzymali, ruszając wreszcie po swoje. No bo czy świnie mogą być od kreatorów oświaty ważniejsze?

Strajk nauczycieli ma być bezterminowy i trwać aż do momentu uzyskania gwarancji 30-procentowych podwyżek pensji. Z doświadczenia wiadomo jednak, że rząd może wziąć każdą grupę strajkowiczów na przeczekanie. I okazuje się, że już pierwsza trudność związana ze strajkiem została przezwyciężona. Np. na Ursynowie ruszyły wszędzie egzaminy gimnazjalistów, bo znaleziono nauczycielskie zastępstwa.

To prawda, że – jak w każdym innym zawodzie – również wśród pedagogów są mistrzowie tego fachu i są zwyczajni partacze. Nie ulega też wątpliwości, iż marne płace w szkołach powodują negatywny przesiew wśród kandydatów do zawodu, w którym kuszącą rzeczą są tylko długie okresy wakacji i ferii. Nie znaczy to jednak, że trzeba nauczycieli odsunąć na bok, komunikując każdemu, iżby przymknął dziób, ciesząc się, że ma jeszcze robotę po reformie minister Anny Zalewskiej i ewentualnie dostanie malutką podwyżkę, jak będzie grzeczny.

Trochę to wszystko przypomina stary żart o weselu, po którym każdemu gościowi dawano w prezencie na odchodne pół świni, a jak komu było za mało, to dokładano... po ryju.

Wróć