Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Poprawność polityczna i bezsens

22-07-2020 19:46 | Autor: Tadeusz Porębski
Pisałem ostatnio o tak zwanej poprawności politycznej wprowadzonej do życia publicznego niedostrzegalnie, po cichu i prawem kaduka. Nikt nie przeprowadzał publicznej dysputy i społecznych konsultacji, by dowieść, że funkcjonujące od zarania dziejów określenia Murzyn, Żyd, czy Cygan są faktycznie obraźliwe dla ludzi tych ras. Pokolenia Polaków edukowały się na elementarzu Mariana Falskiego, w którym występował między innymi Murzynek Bambo, i jakoś nie stały  się rasistami. Henryk Sienkiewicz nazywał w swoich powieściach Żydów po prostu Żydami, lub wręcz parchami, a mimo to dostał Nobla. Dzisiaj byłoby to niemożliwe, ponieważ oceniano by przede wszystkim poprawność polityczną autora, a nie wartość literacką jego dzieła.

Poprawność  rozlała się na wszystkie dziedziny życia. Termin seksizm odmieniany jest we wszystkich przypadkach, ale nie pojawił się nikt, kto opracowałby pełną definicję tego wyrazu. Dochodzi do paradoksów, ponieważ w naszym języku brak nie tylko „żony stanu”, ale także „polityczki”, „premierki” i „ministerki”. Pamiętam, jak wybitna polityczka Joanna Mucha kazała nazywać siebie „ministrą”. Problem seksizmu językowego wzbudza więc wiele różnych emocji i prowokuje do formułowania skrajnie odmiennych sądów, opinii i wniosków. „W przypadku tak emocjonalnie nośnego zagadnienia, całkowity obiektywizm nie jest możliwy, gdyż bardziej niż gdzie indziej duże znaczenie odgrywają tu czynniki wychodzące poza obręb samego językoznawstwa” – pisze w swoim opracowaniu Marta Dąbrowska z Instytutu Filologii Angielskiej. Jakiż więc cel miało wprowadzenie do życia tak emocjonalnie nośnego zagadnienia? Sianie zamętu?

Poprawność pojawiła się ostatnio nawet na Służewcu, gdzie organizowane są wyścigi konne. Pewna miłośniczka zwierząt ostro postuluje  wykluczenie z wyścigów bata, który w jej mniemaniu jest narzędziem służącym do torturowania koni. Owa pani jest impregnowana na wszelkie argumenty, jedyną prawdę objawia ona. Dla niej trzymanie bata w dłoni kojarzy się wyłącznie z brutalnością i znęcaniem się. Jest to mit, gdyż Bogiem a prawdą w stosunku do konia można być brutalnym szarpiąc za wodze, kopiąc piętami, obijając się o grzbiet, czy stosując zbyt ostre wędzidło.  Bat stosowany prawidłowo nie służy do bicia, on daje jeźdźcowi kontrolę nad rozpędzonym koniem i używany jest wyłącznie do pobudzenia go na finiszu, a nie maltretowania. Wiele koni wymaga pobudzenia batem, ponieważ – jak w przypadku ludzi – są jednostki nad wyraz waleczne, które w wyścigu dają z siebie wszystko, ale są również lenie, które trzeba do walki mocno zachęcać. Na Służewcu wolno jeźdźcowi pobudzić konia batem podczas gonitwy  tylko sześć razy.

Osobną kwestią, jak idzie o poprawność, jest wymierzanie sprawcom brutalnych mordów kary śmierci i wykonywanie jej. W tym przypadku przeciwnicy kary śmierci utworzyli mur ze zbrojonego betonu, którego nie da się przebić żadnym argumentem. Nikt nie ma prawa odbierać życia drugiemu człowiekowi – to podstawowe hasło przeciwników najwyższego wymiaru kary. Skoro tak – twierdzą zwolennicy – to jakim prawem sprawca może odebrać życie innym i karą dla niego jest dożywotnie (choć nie zawsze) przejście na garnuszek podatników? Ofiary są w grobie, a morderca żyje sobie, mając zagwarantowaną michę, siłownię, spacerek, prawo do czytelnictwa, etc. Czy to jest sprawiedliwe? Moim zdaniem, to nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością.

W dniu, w którym piszę niniejszy felieton, mija dokładnie dziewięć lat od wydarzenia nie mającego odpowiednika w nowożytnej historii świata. 22 lipca 2011 r. pan Anders Breivik, skrajnie prawicowy norweski morderca, dokonał dwóch zamachów terrorystycznych, w których łącznie zginęło 77 osób, a 33 zostały ranne. Należy zaznaczyć, że 69 młodych uczestników zlotu na wyspie Utoya pozbawił życia własnoręcznie, strzelając do nich z automatycznego karabinu jak do kaczek. Nie miał litości dla swoich ofiar. Z taką skalą mordu dokonanego w czasach pokoju przez jednego człowieka nie mieliśmy dotąd do czynienia. Pan Breivik został skazany na 21 lat więzienia, ale otrzyma 331 tys. koron norweskich (ok. 155 tys. zł) odszkodowania. Oskarżył bowiem rząd Norwegii o to, że dają mu chłodną kawę oraz starą konsolę do gier. Poskarżył się również sądowi, że w więzieniu czuje się izolowany i cierpi na brak kontaktu z ludźmi. Ku zdumieniu całego świata wygrał proces. To najlepszy przykład sprawiedliwości opartej na poprawności politycznej.

W roku 2019 Amnesty International zarejestrowała 657 egzekucji w 20 krajach. Jest to najmniejsza liczba od dziesięciu lat. Większość egzekucji miała miejsce w Chinach, Iranie, Arabii Saudyjskiej, Iraku oraz Egipcie. W ubiegłym roku pod naciskiem międzynarodowej opinii publicznej Republika Środkowoafrykańska, Gwinea Równikowa, Gambia, Kazachstan, Kenia i Zimbabwe podjęły odpowiednie kroki prowadzące do zniesienia kary śmierci, a parlament Barbadosu już usunął ją z konstytucji. W USA gubernator Kalifornii, gdzie na wykonanie wyroku czeka największa liczba skazanych, wprowadził moratorium na egzekucje, natomiast stan New Hampshire zniósł ostatnio karę śmierci za wszystkie przestępstwa.

Mimo to system sądowniczy w USA nadal jest bardzo restrykcyjny. Nie do pomyślenia jest tam wygranie procesu przez skazańca o poczucie izolacji, chłodną kawę, czy starą konsolę do gry. Gdyby pan Breivik popełnił swój odrażający czyn w jednym z 30 (na 50) stanów, gdzie orzeka się i wykonuje egzekucje, czekałby w celi śmierci na zastrzyk składający się z tiopentalu (środek usypiający), pankuronium (środek zwiotczający mięśnie) i chlorku potasu (środek zatrzymujący akcję serca). To i tak byłby bardzo humanitarny sposób ukarania potwora, który z zimną krwią strzelał do nastolatków, by zabić. Jedno życie za 69 – nawet to trudno byłoby mi nazwać sprawiedliwością. Natomiast gdyby masakra wydarzyła się w jednym ze stanów, gdzie kara śmierci została zniesiona, odsiadywałby zapewne wyrok w jednym z najcięższych zakładów karnych nazywanych Supermax (super-maximum security). Cztery z nich – Florence (Kolorado), Corcoran i Pelican Bay (Kalifornia) oraz  Raiford (Floryda) - wyróżniają się wyjątkowymi rygorami.

Skoro nie kara śmierci, ponieważ jest niepoprawna, Breivika i innych zwyrodnialców powinno umieszczać się w supermaksach, by naprawdę cierpieli za wyrządzone społeczeństwu krzywdy. Przyjrzyjmy się Florence,  trójkątnej fortecy z betonu i stali otoczonej murami i zasiekami z drutu kolczastego. Fortecy strzeże sześć wież wartowniczych, wyposażonych w karabiny maszynowe i rakiety przeciwlotnicze. Do środka można dostać się tylko przez podziemny tunel, trzeba przejść przez siedem kontrolowanych elektronicznie stalowych bram. Łącznie znajduje się tam 1400 owych bram, śluz i przejść. Każdy ruch skazańców śledzi 168 kamer. Skazaniec usiłujący zasłonić obiektyw kamery jest natychmiast przykuwany za ręce i nogi do swego betonowego łóżka. Cele to wyłącznie pojedynki o wymiarach 3x2,5 m, meble ze stali lub z betonu przymocowane są na stałe do betonowej podłogi albo ściany. Prysznic, podający wodę od trzech sekund do pięciu minut, obsługiwany jest z zewnątrz. Przez okno celi o wymiarach 0,9 m na 7 cm skazany widzi jedynie ściany lub skrawek nieba. Chodzi o to, by więzień nie wiedział w jakiej części gmachu się znajduje. W ten sposób nie może nawet myśleć o ucieczce.

To powinno być właściwe miejsce dla takich typów spod ciemnej gwiazdy jak Anders Breivik, a nie luksusowa cela z gorącą kawką i nowoczesną konsolą. Skoro nie wolno ich uśmiercić, należy ich dozgonnie izolować, ponieważ kara musi być adekwatna do popełnionych zbrodni.  Niestety, europejska poprawność na to nie zezwala. Zastanawiam się, dokąd ten nasz świat zmierza. Wiem jedno: nie jest to kierunek właściwy.

Wróć