Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Pomiędzy rządem, samorządem i samosądem...

03-06-2020 21:03 | Autor: Maciej Petruczenko
W sytuacji, gdy co odważniejsi zaczęli już przebąkiwać, że w razie zwycięstwa Rafała Trzaskowskiego (Koalicja Obywatelska) w II etapie wyścigu po prezydenturę państwa, należy już się rozglądać za jego następcą w fotelu prezydenta Warszawy – usłyszeliśmy wyraźną deklarację Małgorzaty Kidawy-Błońskiej (również KO): – To jest czas na inne pokolenie. Niedawna uczestniczka wspomnianej gonitwy dała zatem do zrozumienia, że nie uważa się za osobę nadającą się na mera wielkiego miasta i gdyby ją poproszono o ewentualne założenie butów po Trzaskowskim, na pewno by się nie zgodziła.

Oczywiście, takie rozważania to tylko dzielenie skóry na niedźwiedziu. Bo chociaż sondażowe notowania obecnego mera stolicy poszybowały gwałtownie w górę, to przecież wiadomo, że na razie nie jest on jeszcze oficjalnym kandydatem na prezydenta RP, ponieważ przed nim dopiero zebranie 100 tysięcy podpisów społecznego poparcia i oficjalna rejestracja.

Czekająca nas 28 czerwca elekcja w dużym stopniu będzie przypominać, nomen omen również czerwcowe, wybory parlamentarne, które odbyły się jeszcze za czasów PRL – w 1989 roku. Wtedy bowiem, praktycznie tak samo jak teraz, cała władza w kraju, z tzw. resortami siłowymi włącznie, skupiona była w rękach przedstawicieli jednej partii. Trzydzieści jeden lat temu dosyć mocno już nadwątlona solidarność obozu władzy pękła wobec Solidarności pragnącego radykalnej zmiany społeczeństwa polskiego, przeciwko któremu – od czasu do czasu – wysyłano pałkarzy ZOMO, a nawet czołgi. Patrząc ostatnio na to, co się dzieje na ulicach Warszawy, w pełni podzielam trafne porównanie, użyte parę lat temu przez stroniącego od zaszczytów i lukratywnych posad skromnego polityka Jarosława Kaczyńskiego. Chodzi mniej więcej o to, że z naturalnych względów ktoś stoi dzisiaj tam, gdzie stało ZOMO. Zapomniał wół, jak cielęciem był – chciałoby się przy obecnym układzie powiedzieć. Zwłaszcza w momentach, gdy widzi się posłusznych funkcjonariuszy tłumiących demonstracje. Nawet takie, w których broni się miejsca piosenki na radiowej liście przebojów.

Nie po raz pierwszy w historii okazuje się, że słowo może być skuteczniejsze niż pałka. Przekonują się o tym dwa stacjonujące okresowo w Warszawie krakusy, bardzo akurat cenieni przeze mnie utalentowani sportowcy – świetny narciarz Andrzej Duda i klasowy bramkarz piłki nożnej (Czarni Jasło) – Jarosław Gowin, którego rodzice grali tuż po wojnie w tej samej drużynie, co moja ciotka Janina Petruczenko (Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość). Oba sporty, reprezentowane przez owych krakusów, są mi wyjątkowo bliskie, co nie znaczy, że jako entuzjasta tych dyscyplin uważam za słuszne robienie dobrej miny do złej gry. Szczególnie takiej, w której wszyscy sędziowie ewidentnie prowadzą mecz pod jedną ze stron.

W obecnie toczącej się grze raczej trudno liczyć na korektę omyłkowych decyzji sędziowskich poprzez system VAR (Video Assistant Referee), dzięki któremu tak wiele karnych strzelił np. Robert Lewandowski. Namnożyło się nam wszak tyle różnorakich izb sędziowskich, iż – gdyby zaistniała taka potrzeba, wynik każdego meczu zweryfikuje się w oczekiwanym kierunku albo całkiem unieważni mecz. Chyba że ktoś zdecyduje się z góry na przegraną walkowerem, jak poniekąd uczyniła Małgorzata Kidawa-Błońska.

Polityka przybiera niekiedy zaskakujące oblicza. Nie wiem na przykład, czy to była realizacja szczytnego hasła Rewolucji Francuskiej (Wolność, Równość, Braterstwo), gdy Jarosław Kaczyński podzielił się kiedyś władzą z bratem bliźniakiem Lechem. Pierwszy z nich pełnił w Polsce funkcję premiera, drugi zaś – prezydenta. W ogromnym stopniu przypominało to pospólne dzierżenie władzy na Kubie przez Fidela Castro i Raula Castro, jakkolwiek dojście do obu pozycji przez Kaczyńskich odbyło się w warunkach w pełni demokratycznych i stanowiło swoisty rodzaj realizowania bardzo przecież chwalonej polityki prorodzinnej. Niemniej, kubańskie wzory w jakiejś części są u nas – przynajmniej de nomine – kontynuowane. Chociażby poprzez kastrację Sądu Najwyższego.

Nomenklaturowe przejmowanie poszczególnych instytucji życia publicznego na zasadzie, że wszędzie muszą być sami swoi, mimo woli skłania do przekonania, iż z taką lubością używane przez obóz władzy państwowej słowo „kasta” nie jest u wypowiadających to określenie przypadkowym terminem. Tylko rażąco naruszającym kastowe reguły przyjemniaczkom nie wybacza się publicznej kompromitacji. Stąd wyautowanie słynnego agenta Tomka, a potem będącego pupilem ministra obrony narodowej – pyzatego chłopca. Dobór kadr na zasadzie BMW (bierny, mierny, wierny) daje się zauważyć niemal na każdym kroku. A jeśli trzeba czemuś niepasującemu do dobrej zmiany zaradzić, to się zawsze znajdzie pod ręką jakiś chętny do realizacji tego zadania Zaradkiewicz.

Tymczasem – niezależnie od wyniku wyborów prezydenckich – przed Polską ciężki okres załamania gospodarczego, związanego z pandemią koronawirusa i spodziewane demonstracje ludzi po prostu bezrobotnych i głodnych. Nie wiem więc, czy to nie jest jakieś proroctwo, skoro nasza sąsiadka z Ursynowa, wykonująca wyłącznie ambitne teksty Elżbieta Wojnowska zamieszcza na Facebooku śpiewaną przez siebie poruszającą „Rezolucję Komunardów” z 1871 r. (wedle Bertolta Brechta), w której zapowiada się, iż lud wylegnie na ulice i zacznie się rozprawiać z władzą (nawet jeśli nie jest niczemu winna).

Obecnie mamy ciekawy czas zaskakujących zmagań pomiędzy rządem i samorządem. Oby w tej walce nie pojawił się nagle samosąd...

Wróć