Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Polskie rozdwojenie jaźni

24-10-2018 23:03 | Autor: Maciej Petruczenko
Przeprowadzone 21 października wybory samorządowe stały się swoistym poletkiem doświadczalnym, na którym poszczególne stronnictwa polityczne sprawdziły siłę swego wpływu na elektorat. No i okazało się, że nic nowego pod słońcem.

Biedniejsze województwa i mniejsze miejscowości, zwłaszcza wsie, dały pierwszeństwo rządzącej partii Prawo i Sprawiedliwość, a większe miasta opowiedziały się przede wszystkim za nowo powstałą Koalicją Obywatelską. Mamy więc nadal rozdwojenie jaźni narodu polskiego i niejako zadekretowany przez faktycznego Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego – podział na lepszy i gorszy sort. Czyli na prawdziwych Polaków oraz na tych, których kształtuje „ulica i zagranica”. A zwłaszcza wykreowana przez instancje rządowe na wrogie nam imperium – Unia Europejska.

Oficjalni przedstawiciele Rzeczypospolitej zdążyli już rozwścieczyć Francuzów, Ukraińców i Żydów (nie tylko w państwie Izrael), wzbudzić poważne zastrzeżenia Amerykanów, a dodatkowo wymachują szabelką przed nosem Rosjan i Niemców. No i sądzą, że przy takiej polityce uda się zrealizować hasło wzięte poniekąd z „Wesela” Wyspiańskiego: „Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna”. Jak dotychczas, na wsi u nas rzeczywiście jest spokój, natomiast miasta zaczęły już jawnie buntować się przeciwko obecnej władzy państwowej, czego dowód przyniosły wyniki niedzielnych wyborów.

Wykopanie głębokiego podziału społecznego może być w tym wypadku porównywalne z peerelowskim idealizowaniem i uprzywilejowaniem „ludu pracującego miast i wsi”, a klasy robotniczej w szczególności. Na celowniku obecnych kontrolerów wszelkiej maści znaleźli się przede wszystkim przedstawiciele sektora gospodarczego, w czasach PRL zwani pogardliwie „prywaciarzami”. Oczywiście, nie da się zaprzeczyć, że w wielkim wymiarze dopuszczono w minionych latach do niepłacenia VAT-u, ale nie znaczy to, że obecnie urzędy skarbowe powinny – wzorem „Polski Ludowej” – gnębić „domiarami” każdego przedsiębiorcę, żeby za wszelką cenę znaleźć środki na działalność dobroczynną dzisiejszego państwa opiekuńczego.

„Zmiany, które są potrzebne państwu, zazwyczaj zachodzą niezależnie od czyjejkolwiek woli” – trafnie zauważył kiedyś osiemnastowieczny francuski filozof Luc de Clapiers de Vauvenargues. Słuszność tego spostrzeżenia potwierdziła u nas bezkrwawa rewolucja 1989 roku, zaskakująco szybki upadek PRL-u i gwałtowne przejście państwa polskiego z systemu socjalistycznego na system kapitalistyczny, o który wszak – bynajmniej nie bili się w 1980 założyciele niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”. Będący jego zalążkiem Międzyzakładowy Komitet Strajkowy w Gdańsku wysunął pod adresem ówczesnej władzy 21 postulatów, stanowiących swoisty Manifest Sierpniowy. Po wielu dyskusjach zredagował je ostatecznie dzisiejszy wicemarszałek Senatu Bogdan Borusewicz. W rewolucyjnych, jak się wtedy wydawało, żądaniach, nie było jakiegokolwiek ukierunkowania na kapitalizm, a raczej – znane już wcześniej – żądanie „socjalizmu z ludzką twarzą”.

Najbardziej radykalny postulat dotyczył możliwości tworzenia całkowicie wolnych, niezależnych od państwa oraz rządzącej w tamtym okresie partii (PZPR) – związków zawodowych, a także wolności słowa i dobierania kadry kierowniczej na zasadzie kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej. Poza tym domagano się podniesienia każdemu pracownikowi płacy o 2000 złotych, trzyletnich urlopów macierzyńskich, obniżenia wieku emerytalnego kobiet do 50, a mężczyzn do 55 lat, jak również wprowadzenia kartek na mięso i sobót wolnych od pracy. Apel o większą liczbę żłobków do złudzenia przypomina dzisiejszy krajobraz życia społecznego. I nawet wybrany właśnie na prezydenta Warszawy Rafał Trzaskowski znaczne zwiększenie tej liczby obiecuje.

Tak Bogiem a prawdą bowiem, ustrój się zmienił, a stare problemy pozostały. I na przykład dziś biją się o większe uposażenia nauczyciele, policjanci, lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni, no i – last but not least – stewardessy i piloci PLL LOT, zaś co do obsadzania kierowniczych stanowisk nominatami partyjnymi, to chyba każdy widzi, że się właściwie nic nie zmieniło i że „nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”.

Chociaż znamy już w zasadzie wszystkie wyniki wyborów w Warszawie (generalny triumf Koalicji Obywatelskiej) oraz wyborów do Sejmiku Województwa Mazowieckiego (najwięcej mandatów dla Prawa i Sprawiedliwości), to jednak istnieje obawa, czy w obecnym układzie wymiaru sprawiedliwości nie dojdzie do zakwestionowania niektórych rezultatów elekcji. Pesymiści liczą się z tym, że przypomni się stara, brutalna zasada, że decydujące jest nie to – kto i jak głosuje, ale kto liczy głosy i na koniec zatwierdza ważność całego procesu. Zakładam jednak, że wyników nikt nie zechce podważyć.

Zwycięzca wyborów prezydenckich Rafał Trzaskowski (KO) będzie miał pełne wsparcie i w radzie miasta (samodzielnie decydująca większość z jego ugrupowania – 40 mandatów), i w dzielnicach. Czyli – nic, tylko rządzić. Na dodatek z obecnego układu sił może szczególnie skorzystać Ursynów, matecznik Trzaskowskiego, no i jego właściwej partii – Platformy Obywatelskiej. Normalnie myślący mieszkańcy stolicy, a także całej Polski, wierzą jednak, że skończą się polityczne partykularyzmy, że wspomniany podział społeczeństwa zostanie wreszcie zlikwidowany i że z okazji 100-lecia odzyskania przez nasze państwo niepodległości przestaniemy sobie skakać do oczu i każdy będzie działać – pro publico bono. Tylko jak doprowadzić do powszechnej zgody?

Wróć