Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Polska od zaplecza

18-03-2020 21:56 | Autor: Tadeusz Porębski
O czym pisać w czasie zarazy, jak nie o zarazie. Nie pamiętam takiej pustki na ulicach od dnia wprowadzenia w PRL stanu wojennego, czyli od 13 grudnia 1981 r. I wtedy, i dzisiaj powodem wyludnienia ulic miast i miasteczek był strach, tyle że są to dwie zupełnie odmienne formy strachu. Wówczas kryliśmy się w domach, by nie wylądować w kryminale, bądź nie łyknąć kulki od jakiegoś nawiedzonego żołnierza. Dzisiaj koczujemy w mieszkaniach, by nie łyknąć koronawirusa.

Jednakowoż ludzie starsi ode mnie, ci pamiętający II wojnę światową, twierdzą, iż takiej ciszy w stolicy nie było od stycznia 1945 r. Może to i prawda, a jeżeli tak, to faktycznie mamy do czynienia z sytuacją zupełnie wyjątkową pod różnymi względami. W sposób widoczny Polacy poczuli wielkie zagrożenie – dla zdrowia i życia swojego oraz najbliższych, ale także zagrożenie ekonomiczne, jakie walka z koronawirusem niesie ze sobą dla nas samych i naszej gospodarki narodowej.

Początek pandemii zastał mnie w 22. Wojskowym Szpitalu Uzdrowiskowo-Rehabilitacyjnym w Ciechocinku jako kuracjusza z ramienia NFZ. Nawaliło lewe kolano i od kilku miesięcy utykam niczym stary dziad. Przyjąłem specjalny zastrzyk w staw kolanowy na odbudowanie chrząstki i pojechałem się rehabilitować. Miałem bardzo dobrą opinię o tej placówce – bogata i nowoczesna baza zabiegowa, profesjonalny personel, etc. Aliści moja opinia uległa diametralnej zmianie, kiedy przyszło zmierzyć się z poważnym zagrożeniem. W wielu sąsiednich sanatoriach zamontowano przy recepcjach bariery i szyby ograniczające kontakt personelu z kuracjuszami, zamontowano też mnóstwo dozowników z płynami do dezynfekcji, co 3 godziny przecierano poręcze przy schodach i kilka razy dziennie kabiny wind. U nas zbytnio nie wysilano się. Przez 9 dni pobytu nie zaobserwowałem, by choć raz przetarto poręcze, bądź zdezynfekowano windy. Na całej długości łącznika pomiędzy budynkiem głównym i bazą zabiegową pod ścianami zalegały kłęby kurzu, tzw. kotów, które są siedliskiem wszelkich zarazków, m.in. groźnych dla zdrowia roztoczy. Chciałem je nawet sfotografować jako dowód niechlujstwa, ale w końcu machnąłem ręką.

Niespodziewanie zastosowano półśrodek w postaci zakazu opuszczania przez kuracjuszy obiektu, co niby miało nas chronić, a w rzeczywistości było czymś w rodzaju przysłowiowego kadzidła dla umarłego. Dyrekcja wojskowego sanatorium uznała w swojej niezmierzonej mądrości, że wychodząc do sklepu po owoce, słodycze, czy wodę będziemy stwarzać większe zagrożenie zakażeniem, niż ponad 100 osób personelu codziennie przyjeżdżającego do pracy z zewnątrz, odwiedzającego popołudniami sklepy, obcującego z dziećmi i pracującego z nami bez rękawiczek i masek. W życiu nie widziałem większej bzdury. Pomijam fakt, że nawet w takiej sytuacji jak dzisiejsza, decyzja o internowaniu kilkuset obywateli za drutami musi być poparta przepisami prawa. Aby nas skoszarować, obiekt musiałby wpierw zostać objęty kwarantanną, o wprowadzeniu której decyduje nie pan dyrektor sanatorium, ale sanepid oraz wojewoda.

Była to więc de facto decyzja niezgodna z prawem, nieprzemyślana, wręcz bzdurna, choć na pozór uzasadniona okolicznościami. I faktycznie, nie tylko ja odebrałem takie działanie jako pozorowane.

W tym czasie ani w Ciechocinku, ani w całym województwie kujawsko-pomorskim nie zanotowano bowiem nawet jednego przypadku zakażenie koronawirusem. Zamiast tedy mocniej niż zazwyczaj zadbać o higienę i czystość na terenie obiektu, szczególnie wind oraz poręczy, POPROSIĆ kuracjuszy (jesteśmy ludźmi świadomymi), by ograniczyli wyjścia do miasta wyłącznie w celu dokonywania zakupu niezbędnych artykułów jak woda, środki czystości i owoce, czy też już w styczniu - lutym zadbać o zaopatrzenie personelu w maski i jednorazowe rękawiczki, dyrekcja 22 WSZUR zdecydowała się na wylanie dziecka z kąpielą, czyli zastosowanie rozwiązania prostego jak cep – siedzieć w pokojach i mordy w kubeł. Jeśli dodać do tego fakt, że wydawanie przepustek do miasta odbywało się po uważaniu (żadnych jasnych kryteriów – jednym bez problemu udzielano pozwolenia na wyjście, innym w arogancki sposób odmawiano nie podając uzasadnienia odmowy) trudno dziwić się, że ja i kilka innych osób zdecydowaliśmy się w minioną sobotę przerwać kurację. Ile osób poszło od tego czasu naszym śladem nie wiem, ale tego typu deklaracji słyszałem sporo. Mówiąc krótko: widząc poważne zaniedbania, jak idzie o utrzymanie w trakcie pandemii odpowiedniego poziomu czystości i higieny na terenie sanatorium, przerwałem po tygodniu kurację z obawy o własne zdrowie. Mam nadzieję, że NFZ nie wyrzuci mnie na koniec kolejki i zrekompensuje skrócenie turnusu spowodowane wyjątkowymi okolicznościami.

Rozumiem powagę sytuacji oraz powzięte przez rząd radykalne środki ostrożności, którym się podporządkuję, ale nie traktuję koronawirusa jako wielkiego zagrożenia dla mojego życia. Jego śmiertelność kształtuje się bowiem na poziomie zaledwie 3,4 procenta, przy czym umieralność jest różna w poszczególnych grupach wiekowych. Oto statystyki, które są najlepszym odzwierciedleniem działalności wirusa. I tak dla osób w wieku 80+ umieralność kształtuje się na poziomie 14,8 proc. i jest najwyższa. Dla osób w wieku 70 do 79 - 8,0 proc., 60 do 69 (moja grupa wiekowa) - 3,6 proc., 50 do 59 - 1,3 proc., 40 do 49 - 0,4 proc., 30 do 39 - 0,2 proc., 20 do 29 - 0,2 proc., 10 do 19 - 0,2 proc. Mogę zatem liczyć, że nie znajdę się w bardzo wąskiej grupie osób szczególnie zagrożonych. Mogę jednakowoż mylić się, wtedy dowiecie się Czytelnicy o tragicznych skutkach mojej pomyłki z pierwszej strony „Passy”.

Ze statystyk Chińskiego Centrum Kontroli Chorób wynika również, że śmiertelność pacjentów bez innych problemów zdrowotnych z powodu koronawirusa wynosi zaledwie 0,9 proc., rośnie natomiast, jeśli pacjent obarczony jest dodatkowymi chorobami. Wirus najbardziej zagraża osobom cierpiącym na choroby układu krążenia, szczególnie wieńcówka i miażdżyca (11 proc.) oraz choroby płuc, m.in. Przewlekła Choroba Obturacyjna i wieloletnie palenie tytoniu (7 proc.). Nie są bezpieczni także chorzy na cukrzycę (6 proc.). Tak więc mimo wieku emerytalnego nie panikuję, nie latam po sklepach za papierem toaletowym, ryżem, cukrem, mąką i kaszą, nie rozsiewam katastroficznych wizji, jak czynią to członkowie bardzo licznej, niestety, Światowej Ligi Kretynów. Stałem się po prostu bardziej czujny – nie podróżuję, unikam większych skupisk ludzkich i zamiast zwyczajowo kilkakrotnego mycia rąk w ciągu dnia, wykonuję tę czynność kilkunastokrotnie.

Podczas pandemii nie ma nic gorszego od paniki. Ku mojemu zaskoczeniu nasze społeczeństwo okazało się niezwykle zdyscyplinowane, co dziwi i zaskakuje także świat, bowiem zaprzecza obiegowej – krzywdzącej dla nas – opinii o Polakach jako ludku kłótliwym, ciągle niezadowolonym, narzekającym, cwaniakowatym, rozwydrzonym i nieszanującym władzy. Podczas gdy w starej Europie wirus atakuje dziesiątki tysięcy ludzi i uśmierca tysiące, Polska trzyma się znakomicie – w momencie pisania tego felietonu mamy w kraju nieco ponad 250 pacjentów hospitalizowanych z powodu wykrycia u nich COVID-19, zaledwie 5 zgonów i wyleczonego pacjenta „zero” z Zielonej Góry. Widać wyraźnie, że w odróżnieniu od zachodniej Europy coraz mniej obawiamy się koronawirusa i coraz bardziej zacieśniamy międzyludzkie relacje. Jestem zbudowany, kiedy czytam w Internecie masowe deklaracje o gotowości niesienia pomocy – oczywiście pro bono – innym. Potwierdza się opinio communis, że Polacy na co dzień skaczą sobie do oczu, ale w sytuacji zagrożenia stają się solidarni jak żadna inna nacja.

Czapki z głów przed lekarzami, pielęgniarkami, strażakami, ratownikami medycznymi i wszystkimi ludźmi zaangażowanymi w walkę z zarazą, a tym samym w ratowanie naszego życia. Nadal pozostańmy zdyscyplinowani, solidarni i ostrożni, ale nie panikujmy, nie bójmy się i myślmy pozytywnie. Mam przeczucie graniczące z pewnością, poparte płynącymi z Chin i innych krajów informacjami, że żywot koronawirusa dobiegnie końca szybciej niż się spodziewamy. Ale jest to temat na osobną opowieść.

Wróć