Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Polityczne szacher-macher nie ustaje

02-08-2017 21:48 | Autor: Maciej Petruczenko
Od dość dawna widzimy naokoło już taki krajobraz, że kto ma władzę, ten ma rację. No i dlatego sprawująca od dawna rządy w Warszawie Hanna Gronkiewicz-Waltz – przez całe lata – twierdziła z uporem maniaka, że reprywatyzacja toczy się w mieście zgodnie z prawem, a ona – jako prezydent – albo musi zwracać upaństwowione i skomunalizowane w następstwie „dekretu Bieruta” nieruchomości i pozwalać, by wyrzucano tysiące lokatorów na bruk, albo najzwyczajniej w świecie – płakać i płacić.

Oczywiście, chodzi o wypłacanie odszkodowań właścicielom ograbionym przez komunę. Dopiero, gdy media rzuciły HGW całą prawdę w oczy, pani prezydent poszła w końcu po rozum do głowy i rozwiązała „wzorowo” wcześniej działające jej zdaniem BGN, zwalniając dyscyplinarnie dyrektoriat tej instytucji. Bez interwencji mediów pani Hanna pewnie pozwalałaby nadal na majątkowe tuczenie spryciarzy i oszustów, dorabiających się na krwawicy społeczeństwa nie tylko warszawskiego, bo przecież to nie był tuż po wojnie li tylko slogan propagandowy, że „cały naród buduje swoją stolicę”.

Inna sprawa, że w tym całym zamęcie wokół reprywatyzacji zapomina się akurat o drugiej stronie medalu, czyli o rzeczywistych – a nie urojonych – właścicielach, których chałupy przekształcono w paraprzytułki, a lokatorzy mieszkali w nich przez dziesiątki lat, będąc zakwaterowani za psi grosz i guzik ich obchodziło, że budynki popadają w ruinę. W toku działań komunalizacyjnych, reprywatyzacyjnych oraz rewindykacyjnych dochodziło do niebywałych paradoksów, przy czym zatracono elementarne poczucie przyzwoitości, czego smutnym symbolem stało się nie tyle odzyskiwanie, ile po prostu zagarnianie cudzych nieruchomości przez Kościół Rzymskokatolicki, akurat mój Kościół, który najchętniej chciałby pozostawać poza jakąkolwiek krytyką, tak jakby i prości księża, i dostojni biskupi byli już z racji przynależności do stanu duchownego najuczciwsi i nieomylni.

Tymczasem nie od dzisiaj wiadomo, że błądzić jest rzeczą ludzką , errare humanum est, więc nawet najporządniejszy w świecie kapłan, za jakiego uważam metropolitę warszawskiego, kardynała Kazimierza Nycza, musi od czasu do czasu znosić to, że mu się jakiś biskup pomocniczy rozbije samochodem po pijaku.

W sprawach reprywatyzacyjnych wciąż usiłuje dojść do prawdy komisja weryfikacyjna pod kierownictwem wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego, ale ta komisja jest olewana przez panią prezydent tak samo, jak byli olewani wcześniej warszawiacy, przychodzący na sesje Rady Warszawy i domagający się powstrzymania reprywatyzacji na dziko, jawnie zagrażającej dobru publicznemu. Trochę to moim zdaniem nie fair, że zawiadująca miastem osoba chętnie spotykała się z mieszkańcami, gdy przychodziło do starania się o głosy wyborcze, a gdy trzeba rozliczyć się z ważnych decyzji – to dudy w miech i do rozmów posyłani są najróżniejszej rangi zastępcy.

Patryk Jaki łupie pani Hannie po 3000 złotych kary za każdorazowe niestawienie się przed komisją, ale wygląda na to, że w ogólnym rozliczeniu HGW i tak wyjdzie na swoje, jeśli zważy się, że za przyznaną jej mężowi i córce w drodze krętactw i oszustw i natychmiast sprzedaną współwłasność kamienicy przy Noakowskiego 16 całkiem niezły grosz musiał wpłynąć do rodzinnej kasy. Jeżeli sama pani prezydent poniewczasie stwierdziła, że z legalnym spadkobraniem tej nieruchomości coś było jednak nie tak, to może by chociaż poprosiła małżonka o przekazanie faktycznie nienależnych mu pieniędzy na przykład na rzecz dożywających swoich dni i ledwo wiążących koniec z końcem weteranów Powstania Warszawskiego. Bo na premie na fatalnie pracujących urzędników (BGN!) pieniądze w ratuszu były, a na potrzeby ludzi dla miasta zasłużonych – jakoś nie.

Przeprowadzam cały ten skomplikowany wywód tylko po to, żeby – powracając do stwierdzenia na wstępie – skonkludować nie po raz pierwszy, że niezależnie od barw partyjnych każda władza zawsze sobie dogadza i eksponuje to, co jest jej na rękę. Stąd uparte trzymanie się mitu smoleńskiego przez obecną władzę państwową i próby wciskanie się ministra Antoniego Macierewicza z „apelem smoleńskim” nawet w uroczystości ku czci uczestników Powstania. Jeszcze rok, dwa, a zaczniemy być przekonywani, że to nie żaden „Zośka” ani „Rudy” walczyli w 1944 z niemieckim okupantem, tylko Lech Kaczyński – in statu nascendi – strzelał do szkopów z visa i organizował zamach na Kutscherę. Chociaż Lecha Kaczyńskiego (i jego przeuroczą małżonkę) darzyłem zawsze niekłamaną sympatią, jako syn powstańca uważam, że takie mieszanie całkiem odrębnych wydarzeń jest – delikatnie mówiąc – nie na miejscu. Równie dobrze można byłoby stawiać taki sam pomnik bohaterskim żołnierzom  poległym pod Monte Cassino i np. znakomitej skądinąd piosenkarce Annie Jantar, która w 1980 zginęła w katastrofie Iła-62 u wrót lotniska Okęcie.

Dobrze byłoby więc, żeby nie czynić ze smutnych wydarzeń karykatury i nie przekształcać autentycznego dramatu w tragifarsę, służącą wyłącznie rozgrywaniu partykularnych interesów . Aż czasem chciałoby się mimo woli zakrzyknąć: ciszej nad tą trumną. Przez wiele lat, również za komuny, przywykliśmy do darzenia powstańców należnym im szacunkiem – niezależnie od tego, jak kto oceniał samo dowództwo Powstania, a nawet jego sens i skutki. Myślę, że śp. Lech Kaczyński, z którego inicjatywy zrodziło się Muzeum Powstania Warszawskiego, nie byłby za tym, by dopisywać się do pocztu honorowego bohaterów 1944 roku, których groby nie są właściwym miejscem do politycznych demonstracji. I jestem pewien, że mój ojciec (powstańcze pseudo Rebus) w całej rozciągłości by się ze mną zgodził.

Wróć