Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Polacy nie gęsi, iż swój język mają…

10-03-2021 20:21 | Autor: Mirosław Miroński
Jedną z rzeczy, które wyznaczają poziom kultury społeczeństwa jest znajomość własnego języka. W dobie powszechnego dostępu do edukacji oraz dostępu do Internetu łatwo jest wiedzę zdobywać i aż trudno oprzeć się jej wpływowi. Oczywiście, jeśli ktoś się uprze, to może się na wiedzą uodpornić. Przy całym szacunku dla naszego języka należy poznawać też języki obce. Mogą przydać się zarówno w kraju czy podczas wyjazdów zagranicznych. Ponadto są źródłem cennej wiedzy. Opanowanie przynajmniej jednego z nich staje się coraz bardziej niezbędne, a jeszcze lepiej jest znać kilka. Rozumieją to zwłaszcza ludzie młodzi, którzy wiążą swoje kariery z wyjazdami za granicę, czy to w celach naukowych, czy też zarobkowych. Znajomość języków jest niezwykle przydatna, a czasem niezbędna podczas podróży turystycznych.

Dziś jest znacznie łatwiej nauczyć się np. angielskiego, czy niemieckiego, bo edukację można zacząć już od najmłodszych lat, już od przedszkola i potem kontynuować ją w rozmaitych szkołach włącznie z zagranicznymi. W szerokim zakresie dostępne są wszelakie pomoce audiowizualne. Obecnie, z nauką języków obcych w Polsce nie jest najgorzej. W porównaniu ze stanem sprzed kilkudziesięciu lat to przysłowiowe niebo i ziemia. Mimo to efekty wciąż nie są zadowalające. Nie o tym jednak chciałbym dziś powiedzieć czy też napisać.

Przy całym zrozumieniu potrzeby uczenia się innych języków, o język polski należy dbać szczególnie. Jest on niczym swojego rodzaju genom pokazujący, jak nasz naród i nasze społeczeństwo ewoluowały w ciągu tysiącleci.

Wraz z nowymi technologiami do języków dociera związane z nimi słownictwo. Przykładem są technologie cyfrowe, które wymagają także nowych terminologii. Codziennie oswajamy się z takimi słowami, jak: mobile, smartfon, video clip, czy też emotikon oznaczający znak graficzny mający wyrażać określone emocje (zwykle przedstawiany jest w formie ikonki symbolizującej twarz). Najbardziej znanym emotikonem jest uśmiechnięta buźka (ang. smilling face). Popularne stają się także tzw. emoji, które są używane głównie przez internautów. Służą do wyrażaniu emocji u ludzi, dotyczą też przedmiotów, zwierząt, pogody etc.

Napływ tych samych słów i znaków do różnych języków sprawia, że upodabniają się one do siebie. Trochę tak, jak poszczególne kultury, które – jeśli nie są sztucznie ograniczane (np. z powodów politycznych) – oddziałują wzajemnie na siebie. Wywierają też wpływ na inne dziedziny życia, upodobniają się do siebie m.in. w kwestii obyczajowej. Podobne stają się oczekiwania obywateli, jeśli chodzi o poziom i stylu życia, co przenosi się następnie na naukę oraz gospodarkę. Tworzą się wspólnoty między narodami i państwami, podejmowane są inicjatywy, np. na rzecz ochrony środowiska. Zasięg tego rodzaju inicjatyw może ograniczać się do określonego terytorium lub znacznie wykraczać poza nie. Powstają projekty w skali globalnej, a nawet sięgające w głąb kosmosu.

Wracając zaś do języka, chcę podkreślić, jak jest on ważny dla naszej kultury. Dostrzegali to już nasi przodkowie. Świadczy o tym m.in. fragment słynnego zdania z wiersza Mikołaja Reja z Nagłowic: „A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają”. Przez lata a nawet stulecia nasi przodkowie bronili go przed zaborcami i najeźdźcami. Tym bardziej irytujące jest to, że tak małą wagę przywiązujemy do języka dziś. Jednym z tego przejawów jest niemal wszechobecne niechlujstwo językowe. Mówimy i piszemy byle jak, a często też byle co, byle coś powiedzieć.

Ktoś powie, że są rzeczy znacznie gorsze. Po co zajmować się takimi błahostkami… Owszem, są rzeczy gorsze, jednak język, to nasza wspólna wartość i powinniśmy o niego dbać, niczym o najcenniejsze srebra rodowe. O ile, w mowie potocznej mniejsze lub większe odstępstwa od normy są zrozumiałe i nawet czasem wskazane np., żeby dodać ekspresji, to już w języku oficjalnym, w nauce, czy w mediach są niedopuszczalne. Odwracają uwagę od treści i utrudniają zrozumienie tego, co autor chce przekazać. Nagminnie słyszymy: „Rzeczypospolita” (zamiast Rzeczpospolita), półtorej roku (zamiast półtora roku), „tutej” (zamiast tutaj), „dzin dobry” zamiast dzień dobry. To tylko niektóre z popularnych błędów zaśmiecających nasz język. Równie częste są: miesiąc czasu, wziąść, włanczać, dzień dzisiejszy, w każdym bądź razie (zamiast w każdym razie albo bądź co bądź). Słuchając czegoś takiego, skupiamy się na błędach zamiast na samym przekazie.

Trochę czepiam się, a właściwie mógłbym przyjąć postawę obojętną i machnąć na to ręką. Cóż mnie to właściwie obchodzi? Niech sobie mówią jak chcą. Przecież mnie to nie dotyczy. A jednak dotyczy i to bardziej, niż może się wydawać. Jako osoba w jakimś sensie publiczna, staram się w swoich felietonach zwracać uwagę czytelników na na rzeczy i zjawiska, które można poprawiać lub eliminować i wcale nie wymaga to pieniędzy ani wielkiego nakładu pracy. Skoro można mówić ładniejszą polszczyzną, to dlaczego tego nie spróbować? W końcu – to, jak mówimy i piszemy, świadczy o nas. Przywiązujemy wagę do ubioru lub do tego, jaki mamy smartfon, a zaniedbujemy to, co najważniejsze – język, którym porozumiewamy się codziennie z innymi.

Właściwie, trudno dziwić się komukolwiek, że mówi z błędami, że używa form, których nie rozumie, a które gdzieś zasłyszał. Język polski obfituje w wiele pułapek, w które łatwo wpaść. W dodatku braki wyniesione ze szkoły, często potęgowane przez naleciałości regionalne, czy środowiskowe sprawiają, że język – zamiast być pomocny, np. w karierze zawodowej – staje się prawdziwą kulą u nogi. Dawniej, w sukurs zwykłemu obywatelowi przychodziły media, w których było wielu znakomitych prezenterów i prezenterek telewizyjnych, radiowych, korespondentów, publicystów. Niezależnie od poglądów stanowili oni swojego rodzaju elitę pod względem językowym, z dobrą dykcją i akcentem. To, co dziś dzieje się w mediach, woła o pomstę do nieba. Dominuje bylejakość, a akcent to prawdziwa katastrofa. Aż trudno uwierzyć, że dzieje się to naprawdę. Nawet w mediach publicznych można usłyszeć budzące grozę wypowiedzi. Wystarczy posłuchać pewnego korespondenta Polskiego Radia 24 w Niemczech, żeby złapać się za głowę. Nie znam tego pana ani nic do niego nie mam, jednak sposób, w jaki akcentuje wyrazy i części zdania świadczy, że chyba nie do końca rozumie, co czyta. Urąga to wszelkim zasadom akcentowania w polszczyźnie. Jego sposób mówienia przypomina nieporadne próby deklamacji, podejmowane przez dzieci podczas okolicznościowych występów w przedszkolu czy w początkowych klasach szkoły. Ten okres ów pan ma już chyba za sobą. Być może, nobilituje go fakt, że jest korespondentem radia. Ale ktoś, kto mu na to pozwala, powinien coś przemyśleć. Im szybciej, tym lepiej, bo to prawdziwa kompromitacja. Tym bardziej, że gada on za pieniądze podatnika. Popularne i mądre skądinąd powiedzenie mówi: „Jeśli nie potrafisz, nie pchaj się na afisz”.

Wróć