Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Podwójne standardy

23-11-2016 22:28 | Autor: Mirosław Miroński
Brytyjski specjalista od survivalu, alpinista i poszukiwacz przygód Bear Grylls zaprasza nas na nową serię programów. To nie jakaś niedzielna wycieczka ale prawdziwa sztuka przetrwania w ekstremalnych warunkach. Jak wiemy, jest to najbardziej potrzebna rzecz współczesnemu mieszczuchowi z dużych aglomeracji, a i mieszkańcy małych miejscowości na pewno znajdą tu coś, co pozwoli przetrwać im najtrudniejsze wyzwania.

Bear Grylls zaryzykuje swoje zdrowie, a nawet życie, aby pokazać widzom, że można przetrwać wszędzie. Jako mistrz sztuki przetrwania wyruszy do najdzikszych zakątków Ziemi. Tam nieustraszony bohater – w upale, lub mrozie, w strugach ulewnego deszczu zmierzy się ze strasznymi pająkami, pijawkami, wężami i innymi potworami. Będzie je zjadał na naszych oczach i wypijał każdą kropelkę ich płynów ustrojowych, bo to one właśnie (płyny) uchronią naszego bohatera przed ewentualnym odwodnieniem. Wiadomo przecież że organizm odwodniony oznaczać może nieuchronny koniec.

Koniec bohatera? Mistrza survivalu? Przecież program musi trwać. Zaplanowano jego kolejne części. Bohater –Bear Grylls występuje w nich jako żywy osobnik i taki ma pozostać do ostatniego odcinka.

Gdyby było inaczej, byłaby to wielka strata dla całej ludzkości i również dla nas Polaków. Każdy z nas, mieszkańców 38-milionowego kraju, może przecież poczuć głód przedzierając się przez niedostępną dżunglę na Borneo albo poczuć pragnienie w czasie nużącego marszu przez złowrogie, pustynne tereny Arizony.

Z bardzo pouczających filmów pokazujących prawdziwą martyrologię naszego mentora który oprowadza nas po zakamarkach groźnego świata, jak Wergiliusz - przewodnik Dantego po piekle, możemy dowiedzieć się co robić, gdy w krainie Apaczów napotkamy padłego bizona. Należy go oczywiście zjeść, a skórę zabrać ze sobą, bo a nuż się przyda.

Jeśli padliny akurat nie ma – trzeba nałapać węży lub czegokolwiek innego i też zjeść. Najlepiej robić to przed kamerą, tak aby widać było przy tym mimikę twarzy i poświęcenie dla idei przyświecającej filmom survivalowym.

Prawdę mówiąc mam poważne trudności, by zorientować się po co to wszystko. Po co kolejni producenci i poważne stacje telewizyjne wydają pieniądze na taki chłam. Czy pozwoli to ludzkości przetrwać na odludziu, gdzieś w Nowej Zelandii? Ilu z nas tam się wybiera? Czy aby nie chodzi o epatowanie widzów okrucieństwem?

Gdzie są organizacje społeczne znane ze swej nieprzejednanej postawy w walce o prawa dla zwierząt. Czy aby walka z bezsensownym uśmiercaniem stworzeń na naszych oczach nie jest tu potrzebna? Czy zwierzęta mordowane w filmach survivalowych ratują rzeczywiście komuś życie? Czy na występujących w nich aktorów nie czeka przypadkiem hotelowy pokój z klimatyzacją i pożywny, (zbilansowany przez dietetyków) posiłek po filmowych trudach?

No cóż... Okrucieństwo pokazywane na ekranie dobrze się sprzedaje. Dotyczy to również innych programów pokazujących przyrodę i mieszkańców Alaski, którzy stosują (zakazane prawem w innych krajach) wnyki i potrzaski na zwierzęta. Widz może sobie łatwo wyobrazić, jaki los czeka zwierzę, które w nie wpadnie. Takiego okrucieństwa nie da się usprawiedliwić tym, że ludzie ci zarabiają na sprzedaży skór zabijanych zwierząt.

Mamy do czynienia z podwójnymi standardami. Wiele instytucji i organizacji domaga się przestrzegania praw zwierząt (zwłaszcza tam, gdzie można na tym coś zarobić). Na produktach kosmetycznych umieszczane są informacje, że nie testowano ich na zwierzętach. To oczywiście dobrze. Podczas prezentacji niemal każdego filmu z udziałem zwierząt pojawia się informacja o tym, że podczas jego realizacji nie ucierpiało żadne z nich.

Zachodzi tu wyraźna różnica interesów – ludzi i zwierząt, które starają się przetrwać w swoim środowisku, do którego wtargnął bohater survivalu wraz z całą filmową ekipą. Trudno tak sprzeczne interesy pogodzić.

Życzmy sobie, abyśmy nie znaleźli się nigdy w sytuacji, w której nasze przetrwanie będzie zależało od zjedzenia napotkanego węża, czy żaby. Zresztą, jeśli o tę ostatnią chodzi to niewykluczone że komuś z nas się zdarzy żabę zjeść ale żabę przysłowiową oznaczająca zmierzenie się lub uporanie z jakąś nieprzyjemną sprawą, często będącą konsekwencją naszego postępowania.

Podwójne standardy widać w wielu sytuacjach. Wystarczy rozejrzeć się dokoła. Zobaczymy np. polityka, czy urzędnika dotkniętego amnezją, który nie może przypomnieć sobie niczego z czasu kiedy był u władzy. Pamięta za to dobrze, że wszystko, co wtedy było naganne spowodował jego polityczny konkurent.

Kali ukraść – to dobrze. Kalemu ukraść – to źle.

Wróć