Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Pisząc pod dyktando... manipulatorów polszczyzny

22-11-2016 11:11 | Autor: Rafał Kos
W tegorocznym Dyktandzie Ursynowskim, przygotowanym przez uznane autorytety w zakresie polszczyzny – prof. Jerzego Bralczyka i doc. Grażynę Majkowską, wyłoniono prawdziwych mistrzów ortografii.

W budynku Ursynowskiego Centrum Sportu i Rekreacji przy Dereniowej wielka hala do gier zespołowych wypełniła się w niedzielę 20 listopada niemal po brzegi – przybyło bowiem mnóstwo chętnych do pisania pod profesorskie dyktando, wyraźnie łatwiejsze od ubiegłorocznego. Bodaj najbardziej zaskoczyło piszących pochodzące z języka ukraińskiego słowo „rozhowory”. Autorzy dyktanda podstępnie umieścili w nim też mało znaną oficjalną nazwę polskiej odnogi Kościoła Katolickiego w USA. W przerwie przed ogłoszeniem wyników prof. Bralczyk i doc. Majkowska setnie ubawili piszących rozmową na temat manipulacji językowej, a przysłuchiwał się temu z wielkim zainteresowaniem zastępca burmistrza Ursynowa Rafał Miastowski. Z dyskusji dwojga naukowców można było wywnioskować, iż tworząc tekst dyktanda oboje też w jakiś sposób manipulowali polszczyzną, iżby zaskoczyć uczestników konkursu. Na szczęście prawdziwi mistrzowie ortografii nie dali się podejść.

Niemniej, warto przytoczyć niektóre stwierdzenia pana profesora i pani docent, wygłoszone pod dachem UCSiR przy Dereniowej. Zanim oboje zaczęli dyskusję, zapytałem Jerzego Bralczyka, co sądzi o tak zwanej „mowie nienawiści”. A pan profesor na to:

– Przede wszystkim powiem, że nie lubię tego określenia. Bo już w samym słowie „nienawiść” jest coś nieprzyjemnego. W praktyce językowej jednak jest tak, że jedni używają zwrotu „mowa nienawiści”, a drudzy – „przemysł pogardy”. I te dwa obozy nawzajem zarzucają sobie brzydkie rzeczy. W ich dyskusji następuje stopniowa eskalacja wyrażeń obraźliwych, przy czym każdy z tych obozów uważa, że on akurat nikogo nie obraża. Moim zdaniem wprawdzie zwyczajna pogarda nie jest jeszcze nienawiścią, ale niekiedy nawet bardziej doskwiera. Natomiast to, co określamy angielskim mianem „hate”, a co tak bardzo rozprzestrzenia się w internecie, to bardziej wyraz lekceważenia niż nienawiści – powiedział profesor, a zanim wdał się w dyskurs z panią docent, przypomniał publiczności, iż mieszkańcem Ursynowa był nieżyjący już od lat wielu strażnik czystości polszczyzny, członek Rady Języka Polskiego – red. Andrzej Ibis-Wróblewski, którego felietony mieliśmy honor drukować w „Passie”. – Niezwykle lubiłem i szanowałem Andrzeja Ibisa-Wróblewskiego, kiedyś mojego sąsiada z Ursynowa – zaznaczył Jerzy Bralczyk, przypominając, że Ibis lubił rozprawiać o i o języku, i o muzyce bardzo emocjonalnie.

– Ja też jestem w swoich wypowiedziach emocjonalny, a pani Grażyna w dyskusjach ze mną zachowuje za to chłodną poprawność, typową dla naukowca – żartował profesor, podkreślając, że jest z natury człowiekiem tolerancyjnym i przez zwyczajne tchórzostwo woli nie występować w roli purysty językowego, iżby się komuś, broń Boże, nie narazić. Jednakże zwrócił delikatnie uwagę, że zapowiedź, iż za chwilę przeprowadzi rozmowę z panią docent od razu go zmroziła, sygnalizując jakby, że ona dostanie od niego solidny paternoster. – Oboje wolimy więc, żeby pozwolono nam rozmowę równoprawnie prowadzić – poprosił, zaś pani docent zaproponowała, by swój rozhowor mogli po prostu wieść.

– Mówiąc komuś, że muszę z nim przeprowadzić rozmowę, daje mu do zrozumienia, że będzie to rozmowa dla niego nieprzyjemna, a ja wolę wobec pani docent być miły – ironizował profesor. Owo ironizowanie było jednocześnie zręczną nauką udzielaną słuchaczom, by starali się trafnie dobierać słowa, bacząc na ich odcienie znaczeniowe.

Ale najważniejsza nauka, jaka popłynęła tego niedzielnego poranka zza stołu prezydialnego, tyczyła wspomnianej na wstępie manipulacji językowej. Bo już sam ton albo sposób akcentowania określonych słów może wywierać na rozmówcach zamierzone przez wypowiadającego te słowa wrażenie. Czasem zdanie wypowiedziane z jednoczesnym przymrużeniem oka znaczy zupełnie co innego niż można byłoby sądzić, odsłuchując go tylko z nagrania.

Manipulować słowami możemy odzywając się pieszczotliwie do dziecka, żeby zjadło kaszkę, a szczególnym rodzajem manipulacji – jak oświadczyła docent Majkowska – może być określony sposób zwracania się mężczyzny do kobiety lub odwrotnie, cechujący wzajemne relacje płci. Profesor Bralczyk od razu się zapalił do tematu, ale jego współrozmówczyni nie chciała tego wątku na forum publicznym kontynuować i zręcznie zamanipulowała słuchaczami, przechodząc do kolejnego zagadnienia.

Zdaniem profesora, choć zdajemy sobie sprawę, jak się nami manipuluje na każdym kroku, na przykład poprzez reklamę, bynajmniej tej manipulacji nie próbujemy unikać. Dziennikarze sportowi powiedzieliby zapewne, że w życiu codziennym owa manipulacja to stały fragment gry, niczym rzuty rożne w futbolu. Prof. Bralczyk przypomniał, iż bez przerwy poprzez stosowne powiedzenia próbują nami manipulować nie tylko autorzy reklam, lecz również media, a przede wszystkim obiecujący zawsze złote góry politycy. Niby więc warto odsiewać ziarno od plew i nie pozwalać, żeby nas nabierano. Tylko że manipulacja językowa jest do tego stopnia wszechobecna, iż po prostu nie ma od niej ucieczki. Tak smutny był wniosek końcowy improwizowanej rozmowy dwojga znawców polszczyzny, których – z oczywistych względów – przyjemnie było posłuchać.

Za rok kolejne Dyktando Ursynowskie i zapewne kolejna wizyta prof. Bralczyka i doc. Majkowskiej. Nim więc przygotują nowy test ortograficzny, najeżony pułapkami, zapamiętajmy kto w tegorocznym dyktandzie wypadł najlepiej.

Oficjalnie mistrzów ortografii wyłoniono w kilku kategoriach. W kategorii „Open” (jak ją z angielska określili organizatorzy) zwyciężyła mieszkanka Ursynowa Anna Mikołajewska. Drugie miejsce zajęła Alicja Mierlut z Mokotowa, a trzecie mieszkaniec Rawy Mazowieckiej – Grzegorz Wiśniewski.

W kategorii honorowej (VIP) triumfowała radna dzielnicy Ursynów – Katarzyna Polak, a na drugim miejscu znalazł się również ursynowski radny – Krystian Malesa. A oto najlepsi w pozostałych kategoriach:

Juniorzy

1. Katarzyna Bugaj (mieszkanka Nowych Czernic)

2. Martyna Rosłonkiewicz (mieszkanka Ursynowa)

3. Michał Czernek (mieszkaniec Ursynowa)

Młodzicy

1. Michał Krysiak (mieszkaniec Ursynowa)

2. Jan Opalski (mieszkaniec Ursynowa)

3. Emanuel Czernik (mieszkaniec Ursynowa)

Eksperci (kategoria honorowa)

1. Aleksander Meresiński (mieszkaniec Kielc)

2. Michał Gniazdowski (mieszkaniec Ursynowa)

3. Małgorzata Denys (mieszkanka Żoliborza)

 

Oto tekst dyktanda:

Naprzeciwko kościoła ojców Franciszkanów, nieopodal placu Na Groblach, wcale nie potajemnie, bo wprawdzie przy mało znanej ulicy Bitwy pod Verdun, bynajmniej jednak nie daleko od dopiero co lokalnie rozsławionej nowo otworzonej świątyni Polskiego Narodowego Kościoła Katolickiego (niedawno bracia czescy mieli chrapkę na tę lokalizację), w po prawdzie niezupełnie niewygodnym, ale miniaturowym pseudoapartamencie, doprawdy z lekka obskurnym i co gorsza wynajmowanym pospołu z dość uciążliwą współlokatorką, mieszkał świeżo przybyły z Nowosądecczyzny, a ściśle spod Grybowa, zhardziały przez długotrwałe i nie wiadomo czym zasłużone szczęście w interesach, niby-biznesmen.

Choć we własnym mniemaniu super-Europejczyk, nasz Nowosądeczanin był w całym Nowosądeckiem  poszukiwany za nie całkiem rzetelne rozliczenia z tytułu zarządzania funduszami. Niech no by na przykład dowiedział się Urząd Skarbowy w Nowym Sączu o jego miejscu pobytu, miałby huncwot za swoje!

Po trosze przywykł z grubsza do pomału, lecz nieustannie rosnących kosztów utrzymania, wynikłych bezsprzecznie z zamiłowania do komfortu i jakkolwiek nieraz na wpół zdecydowany co do podjęcia nie tyle wymarzonej, ile w końcu nieuciążliwej pracy ekoarcheologa, pozostawał w dwuipółmiesięcznej bezczynności. Jak by to zrobić, żeby ten skądinąd niemalże przyjemny stan trwał choćby do Wielkiego Tygodnia...

Od pozawczoraj prowadził rozhowory z nowym druhem, którego notabene uważał za członka Wielkiej Loży Narodowej, chcąc wykorzystać jego rzekomo masońską przynależność do ułatwienia sobie wyjazdu do Trzeciego Świata, ale zdawał sobie sprawę, że, abstrahując już od dyshonoru, jego apanaże były nieco przymałe. A ponadto coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że tak czy inaczej poza krajem, a właściwie nawet poza Małopolską, nie ma dla niego miejsca. I chociaż miał na podorędziu mapę Papui-Nowej Gwinei, po której wodził palcem na skos i wspak, ciągle siedział w hotelu Pod Różą z rozhisteryzowaną hipochondryczką udającą femme fatale.

 

Łukasz Ciołko o dyktandzie

– Ursynowskie Dyktando to nasz wkład w pielęgnowanie czystości języka polskiego. Przedsięwzięcie ma rangę ogólnokrajową, a fakt, że dyktando odbywa się już po raz jedenasty świadczy o randze organizowanego przez nas wydarzenia. Zachęcam wszystkich mieszkańców do zmierzenia się z treścią dyktanda na naszej stronie internetowej, a także do udziału w dyktandzie za rok – powiedział zastępca burmistrza Łukasz Ciołko.

Wróć