Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Piechotą i rowerem po mieście

29-04-2020 22:31 | Autor: Maciej Petruczenko
Czterokrotny mistrz olimpijski Robert Korzeniowski o życiu w ruchu.

MACIEJ PETRUCZENKO: Zawsze mówiłem, że skoro zdobyłeś aż cztery złote medale olimpijskie w chodzie, to jesteś jedynym Polakiem, który naprawdę do czegoś doszedł. Teraz jednak widzę, że stajesz się bardziej kolarzem niż chodziarzem...

ROBERT KORZENIOWSKI: Nie do końca. Choć nie ukrywam, że dopóki restrykcje związane z pandemią koronawirusa nie pozwalały na rekreacyjne wycieczki, codziennie pedałowałem wraz żoną Justyną na domowym rowerze stacjonarnym. Gdy teraz możemy wreszcie ruszyć z dziećmi, gdzie chcemy, nasz sportowy model dnia zmienił się radykalnie. Przede wszystkim przemaszerowujemy codziennie przynajmniej 6-10 kilometrów, a często dużo więcej. Jako małżeństwo osiadłe ostatnio po części na Mokotowie, a po części na Ursynowie, mamy już swoje spacerowe trasy. Jedną z nich jest Las Kabacki z Parkiem Kultury włącznie, bo tam nasi synowie lubią sobie pograć w piłkę. Do Lasu Kabackiego dojeżdżamy jednak rowerami i dopiero tam oddajemy się przechadzkom na łonie natury. Poza tym nasza stała trasa marszu wiedzie przez Pole Mokotowskie, a także wzdłu Żwirki i Wigury, do Wirażowej, Poleczki i jeszcze dalej – aż do terenów typowo wiejskich. Lubimy się też wyprawiać do Łazienek i dotrzeć na Powiśle. Nasza podstawowa, 7-kilometrowa pętla chodu to okolice Wołoskiej, Racławickiej, Batorego. Pole Mokotowskie i okolice stadionu Skry zawsze mi przypominają, że w tym rejonie rozgrywane były kiedyś mistrzostwa Polski w chodzie oraz zawody pod nazwą „O Złote Buty Jana Kilińskiego”. Byłem jeszcze wtedy prowincjuszem, odwiedzającym Warszawę z niemalże nabożnym szacunkiem. Mam więc do tych terenów duży sentyment.

Jak już powiedziałeś jednak, obok maszerowania macie z żoną drugą pasję, jaką jest pedałowanie po mieście i okolicach...

Nic w tym dziwnego, skoro przemieszczanie się na rowerze jest w pełni ekologiczną formą podróżowania i daje możliwość zwiedzania ciekawych zakątków bez szkodzenia naturze. Mamy w domu kilka rowerów i w zależności od wybranej trasy, wsiadamy na właściwy pojazd. Raz jest to typowy rower szosowy, innym razem turystyczny lub terenowy. Z taborem rowerowym zaznajomiłem się zresztą bliżej, pełniąc w roku ubiegłym funkcję dyrektora marketingu i komunikacji znanej ze sponsorowania kolarstwa firmy CCC. Muszę powiedzieć, że objeżdżanie Warszawy i pobliskich miejscowości na rowerze jest niesłychanie miłym zajęciem, można bowiem przy okazji stwierdzić, jak bardzo miasto i jego suburbie zmieniły się w ostatnich latach na korzyść. Bardzo sobie cenimy chociażby liczne ścieżki rowerowe i coraz lepsze oddzielanie trakcji samochodowej od ruchu piechurów, rowerzystów, jak również osób jeżdżących na skateboardach i hulajnogach.

Czyżby nie dało się już spotkać Roberta Korzeniowskiego za kierownicą samochodu?

Przy swoich rozlicznych zajęciach muszę jeździć również autem, ale oboje z żoną poruszamy się samochodami wyposażonymi w silniki hybrydowe, czyli z napędem po części elektrycznym. W ostatni weekend wyprawiliśmy się właśnie samochodem w Góry Świętokrzyskie i zdobyliśmy Łysą Górę, stwierdziwszy w trakcie tej wycieczki, że turyści pozostawiają tam po sobie obraz nędzy i rozpaczy, a przede wszystkim sterty śmieci.

Rozumiem, że dzień bez wysiłku fizycznego jest dla was dniem straconym...

Tak jest właśnie. Wychodzimy z założenia, że ruch to zdrowie. Dlatego w okresie przymusowej domowej kwarantanny wykonywaliśmy szereg ćwiczeń gimnastycznych, dzieląc się nimi z publicznością na Facebooku. Teraz zaś każdego dnia wyrywamy się w świat, jeżdżąc na przykład do urokliwego Zalesia Górnego, położonego w Parku Krajobrazowym Lasów Chojnowskich.

Pandemia zahamowała jednak działalność waszego klubu lekkoatletycznego RK Athletics...

I to jest w tej chwili nasze największe zmartwienie. Mówię „nasze”, ponieważ Justyna pomaga mi w prowadzeniu zajęć z młodzieżą, jakie normalnie odbywałyby się na szkolnym boiskach Ursynowa i Mokotowa oraz na stadionie AWF. Niestety, obecne przepisy przejściowe pozwalają wkroczyć nawet na stadion z bieżnią 400-metrową najwyżej pięciorgu ćwiczących plus trener. Taki układ niczego nam nie rozwiązuje, a jednocześnie sprawia, że wynajęcie obiektu staje się i w sensie merytorycznym, i finansowym bezsensowne. Moim zdaniem na takim obiekcie, jak ten na AWF, mogłoby trenować naraz choćby 50 osób. Przecież podobne zgromadzenia dopuszczalne są w kościołach. Również pasażerowie autobusów miejskich i sklepach mogą się w nich gromadzić w dużo większej liczbie niż trenujący zawodnicy na stadionie. A swoją drogą, jak to się ma do planowanego wznowienia piłkarskich rozgrywek ligowych, które wiążą się przecież z jednoczesną obecnością na takim obiekcie bardzo wielu osób? Rozumiem, że wstępne rozwiązania, dotyczące „odmrożenia” sportu, przewidziane są na razie dla sfery wyłącznie wyczynowej, ale przecież nie mniej ważna jest sfera rekreacyjna, dla której RK Athletics również po części pracuje. Tymczasem mamy teraz taką sytuację, że ani ja jako trener i organizator sportu, ani właściciele obiektów niewiele możemy zrobić. Dużo łatwiej jest może tylko w tenisie, w którym bez problemu zachowuje się dystans pomiędzy dwiema grającymi osobami. Uważam więc, że nazywanie obecnego procesu uruchamiania treningów odmrażaniem sportu jest czymś nazbyt optymistycznym. W sytuacji, gdy wciąż nie ma imprez, niewiele daje uruchomienie COS-ów. Ważniejsze jest większe udostępnienie obiektów lokalnych. Dlatego my, jako RK Athletics, czekamy na pełne otwarcie sportowych aren.

Wspomniałeś o imprezach sportowych, które zostały poodwoływane nawet na najwyższym szczeblu. Zaplanowne w tym roku igrzyska olimpijskie w Tokio przesunięto na rok przyszły, mistrzostwa Europy lekkoatletów w ogóle odwołano...

Jak długo żyję, takiego paraliżu życia sportowego sobie nie przypominam. Nie tylko my, ludzie sportu, jesteśmy zaszokowani. Podobnie czują się dziennikarze mediów sportowych, o czym wiem najlepiej jako współpracownik Eurosportu i dawny szef redakcji sportowej TVP. Zastanawiam się, jak długo media mogą żyć samymi wywiadami i przedstawianiem filmowych archiwaliów? Publiczności trzeba na powrót pokazać żywy sport i sportowych idoli. E-sportowa formuła stanowi tylko namiastkę prawdziwej rywalizacji związanej z fizycznym wysiłkiem. Cieszę się więc, gdy moi synowie, zmęczeni szkolnymi lekcjami online, chętnie dają się namówić na przydomowe zabawy na podwórku, pokonywanie toru przeszkód, budowanie szałasów. To jakby powrót do zajęć pierwotnych, jakim dzieciarnia oddawała się chętnie w czasach, kiedy nie było jeszcze Internetu. A ja te czasy dobrze pamiętam.

 

Robert Korzeniowski, ur. 30 lipca 1968 w Lubaczowie (przemyskie); w okresie kariery sportowej lekkoatleta MKS Tarnobrzeg, AZS AWF Katowice, Wawelu Kraków, Racing Club de France Paryż oraz US Tourcoing. W chodzie sportowym: złoty medalista olimpijski 1996 (Atlanta – 50 km), 2000 (Sydney, 20 km, 50 km), 2004 (Ateny – 50 km) oraz mistrz świata (Ateny 1997, Edmonton 2001, Paryż 2003) i Europy (Budapeszt 1998, Monachium 2002) na tym ostatnim dystansie. Zwycięzca Plebiscytu „Przeglądu Sportowego” na 10 Najlepszych Sportowców Polski w 1998 i 2000 roku.

Magister wychowania fizycznego, trener. Włada równie biegle językiem francuskim jak polskim, mówiąc też płynnie po angielsku, rosyjsku i hiszpańsku. Od lat pracuje jako specjalista w zakresie sportowego marketingu i mediów sportowych. Jest jedynym polskim sportowcem z czterema złotymi medalami olimpijskimi na koncie.

Wróć