Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Państwowe rozdwojenie jaźni

23-01-2019 21:05 | Autor: Maciej Petruczenko
Nie rób z tata wariata – mawiało się kiedyś dzieciom żartem, ale dziś owo powiedzenie może być śmiało skierowane pod adresem państwa polskiego, robiącego obywatelowi wodę z mózgu. Państwo to bowiem nadaje się do natychmiastowego leczenia psychiatrycznego, cierpiąc na zespół osobowości mnogiej, czyli na rozdwojenie jaźni.

O istnieniu takiego stanu patologicznego utwierdzają nas dzień w dzień wypowiedzi posłów na Sejm, przedstawicieli rządu, prezydenta RP, urzędników niższego szczebla, a także postępowanie prokuratury i orzeczenia sądów, przede wszystkim zaś diametralnie różne interpretacje obowiązujących norm. Chodzi przede wszystkim o to – co jest, a co nie jest prawem.

W mieście stołecznym Warszawa chociażby długie lata trwał proces reprywatyzacji, o którym media mówiły i pisały z najwyższym oburzeniem, podczas gdy oficjalne organy obwieszczały urbi et orbi, że wszystko jest prowadzone lege artis. Dopiero kulminacja reprywatyzacyjnych przekrętów i groźba sparaliżowania gospodarki nieruchomościami publicznymi (w tym konieczność eksmitowania szkół, przedszkoli, urzędów) sprawiły, że ktoś musiał wreszcie puknąć się w głowę. Stołeczne biuro do spraw nieruchomości (BGN) zostało w trybie przyspieszonym rozwiązane przez panią prezydent Hannę Gronkiewicz-Waltz, a jego kierownicy wywaleni na zbity pysk. Ów zaskakujący finał można było opatrzeć jedynie tradycyjnym komentarzem: mądry Polak po szkodzie, a raczej po wielkiej liczbie szkód, których już w stu procentach zrównoważyć się nie da.

Skrajnym przykładem aberracji prawnej we wspomnianym procesie okazały się losy stanowiącej mienie pożydowskie kamienicy przy Noakowskiego 16, której własność w powojennym zamęcie ówcześni spryciarze po prostu wyłudzili, co jednak zostało dość szybko zauważone i winnych oszustwa ukarano więzieniem – tyle że nazwisk lewych właścicieli, wbrew dyspozycji sądu, nie wykreślono z hipoteki. W konsekwencji tego zaniedbania warta ciężkie miliony złotych nieruchomość została „zreprywatyzowana” za czasów rządzącego Warszawą Lecha Kaczyńskiego (Prawo i Sprawiedliwość) i zaraz sprzedana, a beneficjentami stali się między innymi... mąż i córka późniejszej prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz z rywalizującej z PiS-em Platformy Obywatelskiej. Doszło więc do tak paradoksalnej sytuacji, jakby prezes tej pierwszej partii Jarosław Kaczyński zafundował prezesowi tej drugiej Grzegorzowi Schetynie luksusową willę, stanowiącą majątek publiczny. Gdy rzecz wyszła na jaw, sama pani prezydent zawiadomiła prokuraturę o przekręcie, w który została wplątana jej rodzina. Czy przeciętnemu warszawiakowi to wszystko może się w głowie pomieścić?

Do takich paradoksów wszakże raz po raz dochodziło, gdy z mocy ustawy zaczęto reprywatyzowanie obiektów uspołecznionych w roku 1945 na podstawie tzw. dekretu Bieruta. Co gorsza, w postępowaniach zwrotowych – obok miasta stołecznego Warszawa – najwięcej tracili dawni legalni właściciele lub ich spadkobiercy, którym w praktyce uniemożliwiano odzyskiwanie zabranych im nieruchomości. Całe to szaleństwo w pewnym stopniu powstrzymała wprowadzona jeszcze przez mającą większość w Sejmie PO „mała ustawa reprywatyzacyjna”, a negatywne skutki „dzikiej” reprywatyzacji próbuje łagodzić powołana już pod rządami PiS komisja weryfikacyjna pod przewodnictwem wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego – dziwnym trafem ograniczająca swoją działalność tylko do Warszawy, chociaż plaga podobnej lewizny ogarnęła wiele innych miast, a zwłaszcza Kraków i Łódź.

Decyzją komisji Jakiego wyrzuconym na bruk lokatorom kamienicy przy Noakowskiego 16 ma być wypłacone 612 tysięcy złotych odszkodowania, przy czym mąż byłej pani prezydent zwrócił ponoć miastu nieco ponad milion złotych, a cała rodzina Waltzów w sumie 5 mln. Takie równoważenie strat w większości wypadków jest oczywiście niemożliwe. Tym bardziej, że ostatnie słowo zawsze należy do sądów. Niemniej Patryk Jaki twierdzi, iż po roku działalności jego komisja może pochwalić się wszczęciem 593 postępowań i wygraniem w sądzie 71 spraw, a wartość odzyskanych nieruchomości to prawie 700 mld złotych. Hanna Gronkiewicz-Waltz bynajmniej mu jednak nie przyklaskuje. W dodatku jako profesor prawa z dużym doświadczeniem stosowania przepisów w praktyce kwestionuje uprawnienia kierowanej przez niego komisji, odmawiając również stawiania się przed nią i płacenia grzywien za niestawiennictwo, a słuszność jej rozumowania potwierdził ostatnio sąd.

Co o tym wszystkim ma myśleć śledzący owe kontrowersje obywatel? Czy wierzyć, że w prawie jest wiceminister sprawiedliwości, politolog z wykształcenia, czy będąca skądinąd prawniczym ekspertem HGW? Czy opierać się na orzeczeniach sądów powszechnych, czy raczej na osobistych sądach Patryka Jakiego? W sytuacji, gdy na najwyższych szczeblach władzy (również sądowniczej) zapanowała obecnie wprost niewiarygodna rozbieżność interpretowania przepisów, poczynając od Konstytucji RP, przeciętny zjadacz chleba w tym wszystkim po prostu głupieje. Zwłaszcza że trudno się dziś zorientować, czy Sąd Najwyższy mieści się nadal przy placu Krasińskich, czy już przeniósł się na Nowogrodzką.

Swoją drogą, nie zazdroszczę nowemu prezydentowi Warszawy Rafałowi Trzaskowskiemu. Z jednej strony bowiem teraz on będzie musiał mierzyć się z prawnymi dylematami w mieście, z drugiej zaś – godzić się na pobieranie upokarzająco niskiego wynagrodzenia na tym wyjątkowo odpowiedzialnym stanowisku. Chyba że wspaniałomyślnym gestem zechcą go wspomagać co miesiąc wynagradzane po królewsku w Narodowym Banku Polskim dwie urocze blondynki, zwane przez media aniołkami Glapińskiego.

Wróć