Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

On się narażał za naszą wolność...

05-06-2019 21:48 | Autor: Maciej Petruczenko
Z Andrzejem Celińskim o historycznych wyborach 4 czerwca 1989.

PASSA: Im więcej czasu upływa od chwili upadku formacji PRL, do czego istotnie się przyczyniłeś, tym bardziej rośnie grono malowanych bohaterów tamtych lat, niegodnych ci nawet butów czyścić. Czy mimo to masz wciąż satysfakcję z wielkiego przełomu, jakim były wybory do Sejmu i Senatu 4 czerwca 1989?

ANDRZEJ CELIŃSKI: Mam satysfakcję ogromną i uważam, że nadal jest 4 czerwca co świętować, bo to może najradośniejsza rocznica ostatnich kilku wieków naszej historii. Na dodatek wiąże się ona z nader przyjaznymi Europejczykom wydarzeniami, których cała lawina ruszyła nieco później.

Przełom 4 czerwca został poprzedzony obradami Okrągłego Stołu, przy którym do rozmów z władcami PRL zasiadłeś między innymi wraz z Lechem Wałęsą, Adamem Michnikiem, Tadeuszem Mazowieckim, Jackiem Kuroniem, Andrzejem Stelmachowskim, Jarosławem i Lechem Kaczyńskimi. Dzisiaj niektórzy twierdzą, że jako elita NSZZ Solidarność dogadaliście się wtedy z ówczesnymi aparatczykami za plecami społeczeństwa...

Tak mogą myśleć tylko ludzie, którzy mają mniej rozumu niż mysz, a serce im zwapniało na kamień. Tego rodzaju twierdzenie nie ma wiele wspólnego z prawdą. Tym bardziej, że nasze działania w tamtym momencie nie wiązały się jeszcze z późniejszymi przemianami w Europie Środkowo-Wschodniej. Okrągły Stół był wynikiem długiego procesu, który się zaczął mniej więcej w 1975 roku i który poprzez ruch Solidarności doprowadził do wielkiej zmiany w Polsce, a w końcu dał początek nowej geografii politycznej w naszym rejonie Europy. A jest to geografia o wiele dla Polski korzystniejsza niż poprzednio. W 1989 nastąpiła u nas epokowa zmiana. Wydaje mi się zresztą, że tak ważnego przełomu nie było i w Polsce, i w całej Środkowo-Wschodniej Europie od XVII wieku.

Szczerze mówiąc, dużo zawdzięczam tobie i innym liderom Solidarności, bo dwa lata po wyborach 4 czerwca – ja, skromny pismak sportowy – zacząłem nagle zarabiać już nie 25, ale aż 1500 dolarów miesięcznie...

Nie jest to może najlepsze porównanie, jakkolwiek przypominasz fakt odzyskania przez Polskę swobody gospodarczej i podkreślasz zalety wolnego rynku. Trudno jednak porównywać zarobki z czasów PRL z zarobkami w nowej Polsce, bo wcześniej mieliśmy u nas całkiem inną siłę nabywczą dolara. Niemniej, wypada po latach docenić, jak wielkie znaczenie miało w 1989 powstanie rządu pod kierownictwem Tadeusza Mazowieckiego i jak wielka perspektywa od razu się otworzyła przed nami, jakkolwiek nagle odzyskana wolność gospodarcza zrodziła od razu nowe problemy. Najważniejsze jednak, że od tego momentu wzięliśmy odpowiedzialność za swój los na własne barki. I udało się sprostać temu zadaniu.

Przestaliśmy być ubogim krewnym zachodniej Europy?

To nawet za mało powiedziane, bo osiągnęliśmy już co najmniej poziom Grecji i Portugalii, mając 70 procent przeciętnego dochodu na głowę mieszkańca w Unii Europejskiej. Zatem naprawdę jest co świętować i czego bronić. A bronić trzeba przede wszystkim elementarnej prawdy o nas samych. No i odbudowywać dawną więź społeczną na poziomie krajowym i narodowym.

Domyślam się, że nie podobają ci się dzisiejsze podziały społeczne i polityczne...

Obecny, bardzo głęboki podział, wynikający z różnic interesów oraz indywidualnych ambicji poszczególnych polityków, doprowadził do niebywałego zapętlenia. Ludzie rządzący dziś Polską mają nader letni stosunek do prawdy historycznej. Kłamstwo stało się narzędziem polityki. W ogromnym stopniu osłabia Polskę. I stawia znak zapytania co do naszej przyszłości.

Powróćmy więc do wydarzeń sprzed 30 lat. Jak z dzisiejszego punktu widzenia oceniasz szokową reformę gospodarczą, wprowadzoną przez Leszka Balcerowicza?

Przede wszystkim boję się, że dziś nie ma klimatu do poważnej dyskusji o tamtej zmianie. A przecież ta reforma stała się jednym z filarów naszego rozwoju. Toczy się tylko spór, czy musiała być aż tak szybka i tak drastyczna, bez głębszych elementów osłonowych. Ale generalnie przyniosła Polsce dobrobyt.

Co widać chociażby na pierwszy rzut oka, gdy się patrzy na imponujące obiekty sportowe, jakie powstały w ostatnich latach...

Nie tylko to wszakże. Mnie na przykład niejednokrotnie irytują narzekania różnych pańć lub panów, którym przyjdzie postać w sklepowej kolejce choć pięć minut. Zapomnieli już, jak to było w PRL, gdy trzeba było po prostu walczyć o choć kawałek mięsa albo wystawać całymi nocami po jakieś deficytowe towary. Tymczasem dziś mamy całkiem inną ilość i całkiem inną jakość towarów. A niech ktoś sobie przypomni, jak 40 lat temu wyglądały w Polsce wesela w porównaniu z obecnymi, jakże wystawnymi przyjęciami.

Czy zatem oceniasz dzisiaj, że warto było dać się zamknąć przez generała Wojciecha Jaruzelskiego w Białołęce, Jaworzu, Darłówku w okresie stanu wojennego żeby teraz co roku obchodzić 4 czerwca święto naszej wolności?

Oczywiście, koszt tamtego internowania był dla nas, działaczy Solidarności, relatywnie niski. I w niczym nie zmieni tego mojego poglądu obecna polityka „dobrej zmiany”, której autorzy chyba nas, wówczas internowanych, po prostu nienawidzą. A przecież trzeba było wtedy być bohaterem, a nie kimś takim jak Stanisław Piotrowicz, Andrzej Zybertowicz czy Andrzej Kryże. I oni, i po części również Jarosław Kaczyński zejdą z tego świata z żalem, że zabrakło im odwagi w czasie, kiedy ona tak dużo kosztowała.

Jednak braciom Lechowi i Jarosławowi Kaczyńskim nie można chyba zarzucić, że się nie angażowali w działalność opozycyjną?

To prawda, że się włączyli w 1979 roku. I nie musiałem się potem wstydzić przyjęcia Krzyża Komandorskiego Orderu Odrodzenia Polski – z rąk Lecha jako prezydenta Polski. Moim zdaniem, dopiero Lech wprowadził w polityce odznaczeń elementarny ład. Bo wcześniej byli odznaczani głównie pułkownicy służb mundurowych poprzedniej epoki.

Czy dzisiejsze obrażanie się jednych Polaków na drugich ma jakikolwiek sens?

Każdy z nas ma własne narzędzia moralnej oceny. Dla mnie na przykład, gdybym był premierem, byłoby rzeczą oczywistą, że należy przywitać się z zapraszającym do stołu obrad prezydentem Gdańska, kolebki naszej wolności – a nie przejść obok bez słowa. Tym bardziej, że tym prezydentem jest kobieta, wobec której wypadałoby wykazać choć odrobinę elementarnej grzeczności.

A czy ciebie, jako jednego z legendarnych opozycjonistów w czasach PRL i liderów ruchu solidarnościowego, obecne władze zaprosiły do wspólnego świętowania 4 czerwca?

Owszem, zaprosił mnie marszałek Senatu Stanisław Karczewski, ale z zaproszenia nie skorzystałem, bo trudno byłoby mi świętować w towarzystwie tych, którzy jawnie łamią konstytucję. Zamiast fety w zamkniętym konwentyklu wybrałem więc po prostu radosne świętowanie wśród ludzi na ulicach Gdańska, gdzie mogłem spotkać się znowu z Lechem Wałęsą, a także wzruszyć się na premierze filmu Ewy Ewart i Jacka Stawiskiego „My, naród, ukazującego historię Polski w latach 1980-1989. Film przypomina historyczne przemówienie prezydenta Lecha Wałęsy wobec połączonych izb Kongresu Stanów Zjednoczonych w dniu 15 listopada 1989. To przemówienie było niejako kulminacyjnym punktem politycznych zmian w Polsce, wprowadzających nas na powrót do grona wolnych narodów świata. Byłem organizatorem tego wystąpienia Lecha w Kongresie i tego momentu naszej historii nie zapomnę do końca życia.

 

ANDRZEJ CELIŃSKI, ur. w 1950 roku w Warszawie, socjolog, polityk, publicysta. Absolwent mokotowskiego Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Reytana, instruktor harcerski. Do 1989 działacz opozycji demokratycznej w PRL, relegowany z Uniwersytetu Warszawskiego podczas rewolucji studenckiej 1968 roku. W latach 70-tych współpracownik Komitetu Obrony Robotników, współzałożyciel Towarzystwa Kursów Naukowych, wykładowca „Latających Uniwersytetów”. Od początku istnienie NSZZ Solidarność związany blisko z Lechem Wałęsą. W stanie wojennym internowany w Białołęce, Jaworzu i Darłówku. W 1989 uczestnik obrad Okrągłego Stołu. Po 1989 członek różnych partii politycznych, kilkakrotny poseł na Sejm, w rządzie Leszka Millera minister kultury (2001-2002). Od wielu lat mieszkaniec Ursynowa.

Wróć