Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Ogarnijcie się, noście maseczki!

09-06-2020 20:52 | Autor: Bogusław Lasocki
Czas płynie, wreszcie obostrzenia epidemiczne zostały znacząco zmniejszone. Jednak kilka podstawowych zasad ciągle obowiązuje. To unikanie dużych zgromadzeń oraz nieprzekraczanie odległości 2 metrów w sytuacji nieposiadania maseczki na twarzy. Jednak wymogi wymogami, a tak zwana mądrość życiowa wielu osób rządzi się całkiem odrębnymi zasadami.

Ja jestem zdrowy

Bazarek Na Dołku, sobotnie przedpołudnie. Kupujących jak zwykle wielu, zdecydowana większość w maseczkach, trochę "przyłbic", sporo osób w rękawiczkach. Dochodzę do interesującego mnie straganu, w kolejce kilka osób. No, może trochę zbyt blisko siebie. Wśród nich para w średnim wieku bez masek. Stojący za nimi starszy jegomość nie ukrywał irytacji. – Popraw maseczkę, bo przede mną są chyba sterylni inaczej – zwrócił się do żony starszy pan.

– A dlaczego państwo bez masek? Przecież tu wszyscy są tak blisko siebie? – zapytał stojących przed nim. – Ja jestem zdrowy. A jak pan chce, może pan zrobić obywatelskie zatrzymanie – odpowiedział bezmaskowiec.

– Obywatelskie zatrzymanie jest za przestępstwo, a z pana strony to zwykły egoizm bez wyobraźni. Można nie mieć objawów, ale zarazi się kogoś, kto może bardzo ciężko przechorować – wypalił emeryt. Dyskusja skończyła się, bezmaskowcy zapłacili i dumni z siebie odeszli do innych kolejek. Kątem oka zobaczyłem, jak przy dalszym straganie znów im ktoś zwracał uwagę. W sumie na bazarku takich osób było bardzo mało, ale już w Lesie Kabackim – na przewężeniach alejek, o kontakt bezpośredni było bardzo łatwo. Również na polanie grillowej tłumy, bliskość powszechna. Nie ma zakazu wychodzenia i kontaktowania się, no to hulaj dusza.

O ile w hipermarketach panuje względna dyscyplina, choć wymuszona – przed wejściem wszyscy spryskują sobie ręce i w miarę dostępności zakładają rękawiczki jednorazowe, to w mniejszych sklepach i również galeriach – jest różnie. Również w metrze, autobusach, zwłaszcza w godzinach szczytu – też nie ma ideału sterylności. Niestety, coraz więcej jest młodych, dziarskich, odpornych. Maseczka, maseczka, ładna nieprzykryta mordka, maseczka, maseczka, lansujemy makijażyk, itd., itd. Nie czuję objawów, więc jestem zdrowy, nic mi nie jest. Naszym chyba problemem a nie szczęściem pozostaje fakt, że większość przypadków COVID nie wykazuje dokuczliwych objawów. I przez to zdradliwa choroba jest bagatelizowana.

Pełzający COVID wybucha w ognisko

Wredność koronawirusa wynika z jego często trudnej przewidywalności. Wiadomo, że najdotkliwiej atakuje osoby starsze i najstarsze. Ale bywają przypadki ponaddziewięćdziesięciolatków, którzy przeżyli bardzo ciężki stan chorobowy. Jest jednak sporo przypadków ciężkiego przebiegu u pięćdziesięciolatków i młodszych, nawet z przypadkami śmiertelnymi. Czasem wirus trafia w małe dzieci. Nie wiadomo, dlaczego czasem ktoś z potencjalnie najbardziej zagrożonej grupy wiekowej unika choroby i śmierci, i przeciwnie – w grupach młodszych występują przypadki kończące się zgonem lub ciężkimi powikłaniami.

Kolejny element zdradliwości koronawirusa to możliwe i bardzo uciążliwe powikłania, którymi zagrożone są osoby nie tylko ciężko przechodzące chorobę. Dotkliwe, nasilające się duszności i przewlekłe obturacyjne zapalenie płuc (POChP) to tylko część skutków. Namnażający się w pęcherzykach płucnych wirus pozostawia martwe tkanki i zwłóknienia miąższu, z którymi organizm nie potrafi dać sobie rady. A dostępne leki są tylko objawowe, nie leczące tylko łagodzące objawy i ułatwiające oddychanie, a więc nie eliminujące postępujących konsekwencji degradacji płuc. Jednak taki stan może wystąpić dopiero w jakiejś przyszłości, a nasi bohaterowie - "zdrowi i nie zarażający" - taką przyszłością nie przejmują się, bo dlaczego miałoby ich to dotyczyć?

Już dawno zauważono pozornie dziwną prawidłowość, że im więcej wykonuje się testów, tym więcej ujawnia się przypadków zainfekowania koronawirusem. Dlatego powszechnie zadziwiająca była stosunkowo mała liczba testów realizowanych w okresie kwietnia i na początku maja. Testy polskie, stosunkowo tanie i oceniane przez specjalistów jako bardzo dobre, były już dostępne, nie były jednak powszechnie wykorzystywane. Trudno oprzeć się "teorii spiskowej", że żonglowanie testami mogło służyć pokazaniu uspokajania się epidemii, co wówczas było bardzo potrzebne ze względu na planowane wybory. Po rezygnacji z pierwotnego terminu i jednocześnie rozpoczęciu czteroetapowego zmniejszania zaostrzeń epidemicznych, przyrost zachorowań jakby znów drgnął, jednak nadal był względnie wypłaszczony. W terenie coraz częściej zaczęły pojawiać się nowe ogniska choroby. Nie był to przyrost w miarę równomierny, ale właśnie wynikający z pojawiających się ognisk i wybuchu nowych zachorowań. Czy mogło być inaczej? W wykreowanej przez władze sytuacji zrezygnowania z restrykcji, nie uwzględniającej znanej niesubordynacji społecznej, było to przewidywalne i zresztą od dawna sygnalizowane przez specjalistów epidemiologów i wirusologów zagrożenie. Sam minister Szumowski jest świadomy tego stanu, stwierdzając podczas rozmowy na antenie RFM FM, że "dystans społeczny stał się fikcją, a Polacy nie widzą tej pandemii, bo nie mamy tutaj Hiszpanii czy Lombardii".

Bezwzględne maseczki i dystans

"Korona-party" i "korona-grille" ursynowianie mogą oglądać na własne oczy na polanie kabackiej. A takich spotkań i miejsc jest ogromna ilość. W całej Polsce właśnie zaczyna się szał. Zdjęcie dyspensy w związku ze zniesieniem ograniczeń ilościowych w kościołach, komunie, wesela – „skromniutkie”, bo tylko do 150 osób, kina, teatry, wreszcie siłownie i sale fitnessowe z dyszącymi z wysiłku osobami, to przewspaniałe miejsca rozprzestrzeniania się wirusa. To zarazem miejsca, gdzie maseczki zdejmuje się chętnie, w sposób poniekąd naturalny – bo niewygodne, przeszkadzają oddychać, i w ogóle – po co?

Może to zbieg pechowych okoliczności, ale w ostatnich dniach zaczyna dziać się jakby coś nowego. Ogniska, ogniska, nowe ogniska. Śląsk to znana sprawa, ale coraz więcej w województwie łódzkim, białostockim. Rekordowe ilości nowych zachorowań. Również rzecznik Ministerstwa Zdrowia przyznał, że można spodziewać się większej liczby zakażeń.

– Pod koniec tego tygodnia będziemy mieć skalę wzrostów zachorowań na Śląsku. W Polsce będziemy się zakażać ogniskowo. Szczególnie w większych zakładach pracy – mówił rzecznik Wojciech Andrusiewicz dla portalu onet.pl.

Z wielu stron, z ust specjalistów padają krytyczne uwagi i ostrzeżenie na temat trudnej sytuacji epidemicznej i właściwie niewidocznym końcu jej przebiegu. – To tak zwane wypłaszczenie jest błędnym terminem. Zderzyliśmy się z barierą wydolności naszego sprzętu laboratoryjnego. Kiedy nie można było robić więcej badań, to na tym poziomie zatrzymaliśmy się z liczbą wykrywanych przypadków – mówił w programie Onet Rano Andrzej Sośnierz, były szef śląskiego NFZ i poseł Porozumienia . – Nie widzieliśmy pozostałych zakażonych, bo nie było więcej testów i ta krzywa wydawała się płaska. Nadal nie wykonujemy dużo więcej testów niż poprzednio, ale jest większa wykrywalność, bo badamy ogniska, w których występowanie jest częstsze niż w ogólnej populacji – mówił Andrzej Sośnierz.

Poseł Porozumienia odniósł się również do słów ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego, który opisując sytuację epidemiczną na Śląsku, mówił, że nie ma "transmisji poziomej" i mieszkańcy tego regionu mogą czuć się bezpiecznie, a duże ognisko koronawirusa jest w kopalniach.

– Przyznam, że nie rozumiem niektórych wypowiedzi ministra Szumowskiego. Jak zaraża się górnik od górnika? Zaraża się osoba od osoby, a epidemia z reguły przebiega ogniskami – trochę retorycznie pytał Andrzej Sośnierz.

I tu tkwi istota rzeczy: zaraża się osoba od osoby. Głupawy bohater z bazarku lub z metra, pewni siebie grillowicze, mięśniowcy z siłowni, imprezowicze. Efekty są mało odległe, widoczne po zaledwie kilku dniach. Ostateczne zniesienie głównych restrykcji nastąpiło 30 maja i 6 czerwca. Kiedy zaczął się kolejny widoczny wzrost zachorowań? Po kilku dniach. Warto zwrócić uwagę, że po wybuchu pozytywnych wyników testów w dniu 6 czerwca, podczas dwóch następnych dni wykonano znacząco mniej testów niż poprzednio. A mimo tego, przyrost liczby zachorowań utrzymywał się na "rekordowym" poziomie blisko 600 dziennie.

Konkluzja może być tylko jedna. Nie ma ani szczepionek, ani skutecznie działających leków na COVID. Jedyne co można, to ograniczać możliwości zarażenia, co może prowadzić do powstawania nowych ognisk choroby. Ponieważ prawie wszystkie publiczne miejsca, umożliwiające masowe spotkania, są dostępne, każde nowe zachorowanie to zwielokrotniona szansa na powstanie kolejnego, groźnego w swoich skutkach ogniska chorobowego. Jedyne, co nam pozostało – to maseczki. Nie zablokują wirusa, bo jest malutki. Ale dają szansę zatrzymania kropelek aerozolu osób mówiących, pokasłujących czy kichających osób, nieświadomych, że mogą być bezobjawowym nosicielem.

Kiedyś, na początku pandemii, mówiono: testy, testy, testy. Teraz należy mówić – maseczki, maseczki, maseczki. Może pomogą niewiele, ale to niewiele przekłada się w sumie na bardzo wiele osób, borykających się później z groźnymi powikłaniami. Z możliwością śmierci również.

Wróć