Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Odwaga znowu drożeje

12-02-2020 19:32 | Autor: Tadeusz Porębski
W swojej dziennikarskiej karierze wielokrotnie słyszałem pochwały w rodzaju "ale pan jest odważny...". I pytanie: "Nie boi się pan?". To mile łaskotało moje ego i nie zadawałem sobie trudu, by poddać taką ocenę głębszej analizie. Jednakowoż ostatnio przyszło zastanowienie i po latach doszedłem do wniosku, że powyższe stwierdzenie i pytanie obrazują dramatycznie niski poziom społecznej, konstytucyjnej i prawnej świadomości polskiego ludu.

"Pokorne cielę dwie matki ssie" - to polskie przysłowie najlepiej pokazuje jaką postawę wobec władzy (państwowej, samorządowej) prezentujemy w czasach pokoju. Bo wojna, a jakże, wyzwala w Polakach bohaterstwo, często w sposób nieprzemyślany. To fakt historyczny. Wtedy jednoczymy się i "na stos rzucamy nasz życia los". Ale w czasach pokoju jesteśmy raczej ciepłe kluchy. Skakać sobie wzajemnie do oczu - jak najbardziej. Natomiast poddać publicznej krytyce władzę... Na to może się poważyć niewielki procent społeczeństwa.

A ja strasznie lubię kopać się z końmi, ale nie tymi szlachetnymi ze Służewca, lecz z końmi bardzo silnymi, pociągowymi - sejmowymi i ratuszowymi. "Czy pan się nie boi?". Dzisiaj odpowiadam na to pytanie zadane wielokrotnie kiedyś i zadawane w przyszłości. Niby czego lub kogo miałbym się bać? Co oni mogą mi zrobić? Najwyżej pozwą do sądu o zniesławienie lub naruszenie dóbr osobistych. Jednak taki scenariusz nie robi na mnie specjalnego wrażenia. Znam prawo prasowe w sposób wystarczający, by nie trafić przed oblicze sądu. Przez lata skierowano przeciwko mnie 13 pozwów, z których sąd uznał tylko jeden. Przez moje niedopatrzenie. Pozywali mnie burmistrzowie, prezesi spółdzielń, radni, a nawet sama prezydent Hanna Gronkiewicz - Waltz, która zażądała ode mnie 30 tys. zł zadośćuczynienia, a nie dostała ani grosza. Musiała też zapłacić koszty sądowe. Kiedy opisywałem skandal reprywatyzacyjny związany z kamienicą Narbutta 60, nazwałem na łamach "Passy" kilku mokotowskich prokuratorów nierobami i niechlujami. Nie było pozwu, ani nawet żądania sprostowania.

Czemu o tym piszę? Bo chcę pobudzić społeczeństwo do działania w sytuacjach kryzysowych oraz powiększyć wiedzę Polaków, jak idzie o możliwość bardzo ostrego nawet krytykowania ludzi władzy sprzeniewierzających się składanym przysięgom. Poeta powiada, że prawdziwym patriotą jest ten, kto ma odwagę wystąpić przeciwko własnemu rządowi. Ustawa sejmowa dokładnie określa granice dozwolonej krytyki –tak prasowej, jak i werbalnej. Należy je znać, by nie trafić przed sąd. Ale są w ustawie wyjątki, dotyczą one m. in. polityków. Jak cienka linia dzieli zniesławienie bądź zniewagę od dozwolonej prawem krytyki? Bardzo cienka, ale podział jest widoczny w orzeczeniach Europejskiej Komisji Praw Człowieka, która uznaje, że na przykład funkcjonariusze publiczni działający w ramach swoich obowiązków są - podobnie jak politycy - narażeni na szerszy niż przeciętny zjadacz chleba zakres dopuszczalnej krytyki. Jeżeli funkcjonariusze działają bez podstawy prawnej, bądź swoimi kontrowersyjnymi wypowiedziami prowokują społeczeństwo, muszą spodziewać się krytyki ze strony obywateli i akceptować fakt, że może ona być bardzo surowa.

Jest okazja, by przytoczyć znakomity przykład. Gerhard Oberschlick, dziennikarz wiedeńskiego tygodnika "Forum", w artykule opublikowanym w 1991 r. nazwał Jörga Haidera, ówczesnego lidera Austriackiej Partii Wolności (zginął tragicznie w 2008 r.), epitetem "Trottel" (idiota). Artykuł dotyczył wystąpienia polityka, w którym ten oświadczył, że “wszyscy żołnierze podczas II wojny światowej, łącznie z armią niemiecką, walczyli o pokój i wolność. Nie można więc dzielić żołnierzy na dobrych i złych”. Haider twierdził również, że wyłącznie ci, którzy ryzykowali podczas wojny życiem, mają prawo do wolności słowa. Wpływowy lider FPÖ wniósł do sądu w Wiedniu sprawę karną przeciwko dziennikarzowi o zniesławienie i znieważenie. Oberschlicka skazano na grzywnę w wysokości dwudziestu stawek dziennych (po 200 szylingów), z zamianą na 10 dni aresztu w razie odmowy zapłaty. Sąd uznał, iż słowo "idiota" było zniewagą, można go używać wyłącznie jako obelżywe i nie da się nim posługiwać w celu obiektywnej krytyki. Sąd apelacyjny w Wiedniu utrzymał w mocy wyrok skazujący, obniżając jedynie dzienną stawkę grzywny do 50 szylingów. Podkreślił, że prawo do swobody opinii nie może prowadzić do znieważania w miejsce rzeczywistych argumentów w debacie politycznej.

W skardze do Europejskiej Komisji Praw Człowieka Gerhard Oberschlick zarzucił m. in., iż skazanie go było sprzeczne z art. 10 Konwencji. Komisja stosunkiem głosów czternaście do jednego orzekła, iż rzeczywiście nastąpiło naruszenie tego artykułu. Wyrok skazujący był bowiem nieproporcjonalną ingerencją w korzystanie ze swobody wypowiedzi. Trybunał przypomniał, że "swoboda wypowiedzi ma zastosowanie nie tylko do informacji i poglądów, które są postrzegane jako nieszkodliwe lub obojętne, lecz odnosi się w równym stopniu do takich, które obrażają, oburzają albo wprowadzają niepokój". Okazuje się zatem, że ramy dopuszczalnej krytyki są o wiele szersze w stosunku do polityków w ich działalności publicznej, niż wobec osób prywatnych. Polityk świadomie wystawia się na ścisłą kontrolę za każde wypowiedziane słowo i każde podjęte działanie. Musi być więc bardziej tolerancyjny, zwłaszcza gdy sam składa publiczne deklaracje mogące wywołać krytykę. Zakres ochrony należy rozważać w konfrontacji z wartością, jaką jest otwarta debata o sprawach politycznych. Dla sędziów Trybunału najważniejszym materiałem do oceny było samo wystąpienie Haidera, który w oczywisty sposób starał się prowokować i w rezultacie wywołał ostre reakcje.

Artykuł Oberschlicka został opublikowany wraz z tekstem wystąpienia Haidera. Dziennikarz wyjaśnił w nim, co skłoniło go do nazwania polityka idiotą. Trybunał stanął na stanowisku, że słowo "idiota" może być uznane za budzące wątpliwości, jednak nie można uznać, iż był to niepotrzebny osobisty atak. Autor przedstawił bowiem wyjaśnienie związane z prowokacyjnym wystąpieniem Haidera. Było to więc częścią politycznej dyskusji przez niego wywołanej. Sprawa Oberschlick vs Austria dowodzi, że art. 10 chroni nie tylko treść wyrażanych idei i informacji, ale również formę w jakiej są przekazywane.

Austria została zobowiązana do zapłacenia skarżącemu 23.395 szylingów jako zadośćuczynienia za szkody materialne oraz 150 tys. szylingów tytułem zwrotu kosztów i wydatków związanych ze sprawą. Orzeczenie zapadło stosunkiem głosów 7:2. To kolejny przykład kiedy Trybunał przypomniał fundamentalne zasady wynikające z wyroków dotyczących art. 10: "Wolność wypowiedzi stanowi jedną z zasadniczych podstaw społeczeństwa demokratycznego. Na podstawie punktu 2 wolność ta ma zastosowanie nie tylko do informacji, czy też poglądów, które są przychylnie przyjmowane, uznawane za nieobraźliwe albo obojętne, ale również do tych wypowiedzi, które obrażają, szokują lub wprowadzają niepokój. Takie są wymogi pluralizmu, tolerancji i szerokich horyzontów myślowych, bez których nie ma społeczeństwa demokratycznego”.

„Panie Duda! Piszę to z całą odpowiedzialnością. Jest pan złym człowiekiem, marnym prezydentem, ziejącym nienawiścią w imię swoich doraźnych i partyjnych, politycznych celów. Szkodzi pan Polsce!”. Taki wpis na Twitterze zamieścił 18 stycznia 2020 r. około godziny 18.00 sędzia Jarosław Ochocki z Sądu Okręgowego w Poznaniu. Już o godz. 23.00 tego samego dnia pan Przemysław Radzik, zastępca rzecznika dyscyplinarnego dla sędziów, poinformował, że wszczął wobec sędziego Ochockiego postępowanie wyjaśniające, uznając, iż jego wpis to przestępstwo znieważenia prezydenta z artykułu 135 kk. Dedykuję niniejszy felieton dzielnemu sędziemu Jarosławowi Ochockiemu za jego odważną ripostę na prowokujące wystąpienia i obłudne postępowanie Andrzeja Dudy.

No bo jak określić polityka gardłującego najpierw, że – "w sądownictwie są osoby, które nie tylko były członkami partii komunistycznej przed 1989 rokiem, ale splamiły się tym, że były funkcjonariuszami partyjnymi w stanie wojennym, a dzisiaj udają uczciwych, rzetelnych i bezstronnych /.../. Czas najwyższy, żeby tacy ludzie z naszego wymiaru sprawiedliwości odeszli raz na zawsze i nie straszyli już swoją obecnością obywateli Polski" – a kilka miesięcy później powołującego do elitarnego grona Trybunału Konstytucyjnego dawnego komunistycznego prokuratora z czasów stanu wojennego, jeszcze niedawno swego partyjnego współtowarzysza?

Cóż, Andrzej Duda dobrze wie przecież, że za znieważanie naszego poczucia przyzwoitości żaden rzecznik dyscyplinarny nie nałoży nań kary.

Wróć