Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Odrobinę mniej poważnie

04-05-2016 20:25 | Autor: Andrzej Celiński
Z piłką było u mnie jak to u chłopców. Wiadomo – „wszyscy” grali. Ale ja nie najlepiej. Z pewnością ambicja przeważała umiejętności. W klasie byłem wybierany do jednej z dwóch drużyn, tak jak się wtedy w klasie wybierało i grało w trzeciej, albo nawet w czwartej kolejności. Co oznacza miejsce w klasowym rankingu nie lepsze niż piąte, ale częściej siódme. Na piętnastu, siedemnastu chłopaków w klasie nie był to rewelacyjny wynik. Lepiej mi szło w liceum, bo taka sama kolejność wyboru, ale z trzydziestu. To była męska klasa.

Jestem takim ekspertem od piłki, jak mniej więcej ktoś z  piątego miliona Polaków. Uwzględniając zapóźnienia wieku podeszłego – nawet gorzej. Ale przecież na piłce zna się każdy.

 Kibicem też nie jestem. Na stadionie, na meczu piłkarskim byłem raptem trzy razy. Pierwszy raz – w 1962 na Stadionie Dziesięciolecia. Gwardia grała wtedy z Szachtiorem Donieck (tak się wówczas dzisiejszy Szachtar nazywał i była to nie tej klasy drużyna, co dzisiaj). Gwardia wygrała 2:0. Bramki Kielaka i chyba Baszkiewicza. Byłem jeszcze, z wyborczego nie dość mądrego obowiązku (kto z polityków chodzi na konkursy poezji?) na jakimś meczu w Płocku. I trzeci raz, z synkiem, byłem na meczu z Belgią na Śląskim. Całkiem niedawno, chyba w 2007. To była zimowa jesień.  Siedzieliśmy pośród zwyczajnej publiki. Jakiś kibic, rozpoznawszy mnie, zlitował się i dał nam kawałek styropianu pod tyłki. Był to najsłodszy prezent jaki kiedykolwiek dostałem od wyborcy. Chyba jedyny, poza głosami, rzecz jasna. Euzebiusz Smolarek, syn swojego wielkiego w piłce ojca, później niespełniony, ale wtedy król polskiej piłki strzelił obie bramki. Musiałem tam być. Synek, kibic, nigdy mi by nie wybaczył, że będąc śląskim posłem, nie zabrałbym go na mecz reprezentacji w Chorzowie.

Tłumaczę się ze swojej ignorancji, bo chcę coś jednak, mimo mej mikrej wiedzy o piłce, w kontekście europejskiego czempionatu (po słynnej wypowiedzi pani premier zrobiło się modne to słówko), powiedzieć. Niczego sobie nie uzurpując. Jako laik. Piłkarski bezmózgowiec. Ale za to szczerze, bez kompleksów, jakie wiedza, zdarza się, wzbudza. Pod rozwagę, jak to się mówi w podobnych okolicznościach.

Zacznę wzniośle, ale też prawdziwie, jak idzie o stan wiedzy i ducha. Zdaje mi się, że coś dobrego dzieje się w reprezentacyjnej piłce. Nie rozwijam tematu. Nie wyniki mam bowiem na myśli, lecz klimat, powagę i braterstwo reprezentantów. I jak idzie o trenera. Tak ja, laik w piłce, czuję. Więc mają, myślę sobie, szansę większą, niż z rankingi wskazują. Przecież, jak uczą mądre umysły, na najwyższym poziomie decyduje duch. Reszta istotna, ale przy wyrównanym poziomie graczy decyduje braterstwo zespołu, wiara i determinacja. W rankingu UEFA jesteśmy gdzieś siedemnastą drużyna Europy. Czyli w stawce nie kwalifikujemy się do wyjścia z grupy. Tym bardziej, że Niemcy i Ukraina notowane są wyżej.

Proponuję więc, by trener i szef związku piłkarskiego rozważyli postawienie zawodnikom warunku gry w kadrze. Niechaj obowiązkowo obstawią Polskę jako czempiona. Stawką, powiedzmy, 10 tysięcy euro. Dla każdego z nas, czytelników, to zaporowa stawka. Kogo stać by było na zakład w wysokości całkiem niezłego auta. Ale dla piłkarza tej klasy to pryszcz. Nawet zważywszy konieczność inwestycji emerytalnej na czas po piłce. Dla każdego jednak mieć to lepiej niż nie mieć. Te 10 tysięcy jest jednak czymś. A w zakładach bookmacherskich myślę, że za Polskę czempiona, obstawioną dzisiaj, kiedy tworzy się kadra, dostać będzie można w lipcu z 60 a może i 100 razy więcej. Motywacja więc rośnie. Co Wy, czytelnicy, na to? Ja wolałbym wiedzieć, że reprezentanci Polski w tegorocznym europejskim czempionacie rzeczywiście wierzą w swoje zwycięstwo. Tak bardzo, że zadeklarują postawienie na nie w proporcji do ich dochodów tyle, ile dla mnie znaczyłoby postawienie 100 euro. Ale ja w piłkę nie gram.

Wróć