Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Odkrywanie Ameryki na nowo

11-05-2016 22:10 | Autor: Tadeusz Porębski
Stany Zjednoczone mają największą i najlepiej uzbrojoną armię świata. Za pomocą rozmieszczonych na orbicie okołoziemskiej satelitów i ponad 600 rozsianych na całym globie baz wojskowych wyposażonych w najnowsze technologie służące podsłuchowi oraz obserwacji Biały Dom i Pentagon mogą kontrolować praktycznie wszystkich.

Europejskich i bliskowschodnich partnerów, jak również swoich najgroźniejszych przeciwników politycznych – Rosję i Chiny. Jednak przykłady Kuby, Wietnamu, Afganistanu czy Iraku mogą świadczyć o tym, że Stany to militarny kolos z niewielką siłą rażenia, jak idzie o wojnę środkami konwencjonalnymi.

Główna siła USA to broń jądrowa. Ale na tym polu naprzeciwko stoi Rosja dysponująca wcale nie mniejszym i mniej nowoczesnym arsenałem jądrowym. W ten sposób dwaj światowi giganci trzymają się w szachu, a dobrą stroną tego klinczu jest to, że od 70 lat ludzkość nie zaznała globalnej wojny.

Dążenie USA do światowej dominacji datuje się od 1918 roku, czyli od zakończenia I wojny światowej, konfliktu właściwie europejskiego, w którym po raz pierwszy tak daleko od ojczyzny wzięła udział amerykańska armia. Przez 100 lat udało się Amerykanom osiągnąć status głównego światowego kontrolera. Dzisiaj Stany kontrolują światowy przemysł, ceny ropy naftowej rozliczenia finansowe na świecie, główne szlaki transportowe, poprzez dolara światowy handel, jak również w praktyce całość systemów bankowych i monetarnych. Globalny kryzys finansów w 2008 r. i brak winnych tego kataklizmu świadczą o tym, iż mocarstwem zza oceanu rządzą nie politycy z Białego  Domu, lecz ludzie z Wall Street. Nie wolno zapominać, że USA już po raz drugi wpędzają świat w finansowy chaos (po raz pierwszy w 1929).

Jankesi to zresztą najwyższej próby specjaliści od wprowadzania chaosu. Tworzą go wszędzie – w Ameryce Południowej wspierając wojskowe pucze, na Kubie próbując zbrojnie obalić rząd Castro, na Bliskim Wschodzie wywołując zbrojne konflikty w Afganistanie, Iraku, w Egipcie, Libii, a na dodatek w byłej Jugosławii i nawet na małej wysepce Grenada. Po kilku spektakularnych porażkach (Kuba, Wietnam, Afganistan, Irak) Stany wyraźnie odchodzą od zdobywania dominacji za pomocą podbojów militarnych – wolą chaos, z którego jest o wiele łatwiej i taniej czerpać korzyści. Kiedy poddać analizie obozy rządzące i społeczeństwa USA, Rosji oraz Chin, coraz wyraźniej widać, że Stanami rządzą bankierzy, zwani przez analityków Księgowymi. W Rosji i w Chinach jest na odwrót – tymi państwami rządzą rasowi politycy.

W Polsce dużo mówi się o podziałach społeczeństwa na dwie wrogie sobie grupy – pisowską i liberalną. Analitycy widzą w tym samo zło i faktycznie nie ma się z czego cieszyć. Nie zauważają jednak, że w USA nastąpił chyba dużo większy podział, który moim zdaniem jest owocem m. in. narastającego dążenia Stanów do światowej dominacji, co z roku na rok przydaje temu państwu coraz większą liczbę wrogów, tym bardziej, że polityka amerykańska całkowicie wymieszała się z wielkim biznesem. Podziały w społeczeństwie USA widać jak na dłoni na przykładzie  tegorocznej kampanii wyborczej. Po raz pierwszy doszło do tego, że o fotel w Białym Domu walczą kandydaci mający największy procent negatywnego elektoratu – Hillary Clinton jest nie do przyjęcia na południu, Donald Trump zaś na wybrzeżu wschodnim.

Do czego zmierzam? By zostać prezydentem USA kandydat musi mieć otóż łatwy dostęp do mediów tzw. mainstreamu, czyli głównego nurtu. W Stanach znajdują się one w posiadaniu takich firm jak Twenty First Century Fox (Fox News), Time Warner Inc. (CNN) i National Amusements Inc. (CBS), które są finansowane przez bankierów oraz fundusze inwestycyjne z Wall Street. Dlatego w dzisiejszym społeczeństwie wyborca nie otrzymuje wiadomości przypadkowo. Czyjaś obecność lub nieobecność w mediach jest starannie zaplanowana. Carl Icahn, miliarder z Wall Street, publicznie poparł Donalda Trumpa. Ten bliżej nieznany przeciętnemu zjadaczowi chleba i stroniący od mediów gość to prawdziwy rekin, który doprowadził do rezygnacji wielu dyrektorów wykonawczych, zastępując ich ludźmi bardziej odpowiadającymi macherom z Wall Street. Jego kolejnym celem jest Kongres. CNN podaje, że Icahn utworzył wart 150 milionów super PAC (Political Action Committee) w celu przeprowadzenia zmian w Kongresie, zaś jego najważniejszym celem jest – uwaga, uwaga! – reforma podatku dochodowego od osób prawnych. Prawnych, Szanowni Czytelnicy, a nie fizycznych, czyli amerykańskiego gminu.

Trump otrzymał mocne poparcie również od kolejnego rekina – magnata prasowego Ruperta Murdocha (Fox and Newscorp). Wyborcy zdradzeni po raz kolejny przez waszyngtoński establishment postawili na mówiącego ich językiem, charyzmatycznego, niezależnego ich zdaniem od partyjnego aparatu miliardera, który uwiódł ich m. in. nadzieją wyjścia z kryzysu. Dali się nabrać na rzekomą niezależność bogacza, który w porównaniu z konkurentami jawił im się czysty jak łza. Jednak im bliżej do mety, tym bardziej jego kryształowy wizerunek niezależnego kandydata popada w ruinę. Jeszcze niedawno Trump bezlitośnie szydził z senatora Cruza wytykając mu, że żona senatora pracuje dla globalnego banku Goldman Sachs, w praktyce rządzącego światowymi finansami. Dzisiaj okazuje się, że nieskalany Donald powierzył prowadzenie finansów swojej kampanii prezydenckiej niejakiemu Stevenowi Mnuchinowi,  jednej z najwybitniejszych hien na Wall Street, człowiekowi, który przez 17 lat pracował właśnie dla Goldmana. Mnuchin jest Żydem i pracował również dla żydowskiego finansowego spekulanta i globalisty George'a Sorosa.

Jakie będą USA pod rządami Donalda Trumpa? W świetle powyższego dość łatwo przewidzieć rozwój wypadków. Ekipa przeprowadzającego społeczne reformy Obamy (m. in. powszechne ubezpieczenie) zostanie wymieciona z Białego Domu. Władza finansistów, bankierów i ludzi kierujących zbrojeniowym kompleksem wzrośnie stukrotnie. Księgowi u władzy jeszcze bardziej zadbają o to, by pieniądze na zbrojenia płynęły coraz szerszym strumieniem. Ludzie ci nie mają żadnego innego projektu dla państwa, jak tylko pilnowanie, by strumień miliardów na ten cel, na przykład na budowę wartego setki miliardów dolarów samolotu wielozadaniowego F-35, nigdy nie wysechł.

Słowem, nie należy spodziewać się Donalda Trumpa – prezydenta z gałązką oliwną w dłoni, lecz eskalacji działań zbrojnych Waszyngtonu, choć Trump czujnie zaprzecza tego rodzaju pogłoskom, postulując m. in. radykalne zmniejszenie kontyngentu wojskowego w Europie. Jednocześnie obiecuje masowe bombardowania "piekła" ISIS w Iraku.

Naprzeciwko chciwych Księgowych staną politycy – przebiegły i inteligentny prezydent Rosji Władymir Putin oraz chińscy komuniści, którzy działają w dużym stopniu w oparciu o idee, jak na przykład zagospodarowanie Arktyki, nowy Jedwabny Szlak łączący Chiny z Europą drogą naziemną (a więc niepodlegającą kontroli USA), czy budowę wielkiego kanału w Nikaragui, łączącego Ocean Atlantycki z Oceanem Spokojnym. To są pomysły wykraczające poza czystą chciwość prezentowaną przez amerykańskich Księgowych. Czym zakończy się kolejne starcie potęg, jeśli w Owalnym Gabinecie zasiądzie Trump? Nie chciałbym przekonać się o tym na własnej skórze. Trafnie ujęli to dziennikarze stacji CNN: "Po zaskakującym spektaklu, jaki Trump zaoferował w ostatnich miesiącach Ameryce i światu, chyba nikt nie jest w stanie przewidzieć, czego tak naprawdę można się po nim spodziewać".

Wróć