Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Odbijany – może czas z tym skończyć?

16-12-2015 23:00 | Autor: Tadeusz Porębski
Zapewne każdemu średnio wykształconemu Polakowi obiło się o uszy nazwisko Friedrich II von Hohenzollern. To król Prus (1740-1786) bardziej znany jako Fryderyk Wielki. Za jego panowania Prusy stały się jednym z najpotężniejszych mocarstw w Europie.

Fryderyk Wielki jako monarcha nie ma odpowiednika wśród znanych władców europejskich, pozostawił bowiem po sobie przebogatą spuściznę w postaci utworów muzycznych, poetyckich, filozoficznych i przede wszystkim historycznych. Napisał m. in. jako pierwszy historię Prus, dynastii Hohenzollernów, rozbiorów Polski, wojen śląskich i wojny siedmioletniej. 

Najcenniejszym dziełem tego wielkiego władcy jest "Histoire du mon temps", własne przemyślenia na temat państwowości, swego rodzaju instrukcja dla kolejnych następców tronu. Fryderyk Wielki nie krył pogardy dla dworów naśladujących bezkrytycznie Wersal i rujnujących przez to swoje państwa. Pogardzał również Polakami i szkodził nam, jak tylko mógł. Ale to właśnie on  zapoczątkował jednym edyktem uprawę kartofli w Prusach, które stały się naszym warzywem narodowym. Król wybudował sobie pod Poczdamem pałac i nazwał obiekt z francuskiego Sanssouci. W odróżnieniu od innych tego typu przybytków w Europie, będących terenem balów, maskarad i rozpusty, pałac w Sanssouci był Mekką myślicieli ówczesnej Europy, gdzie dominowały dyskusje filozoficzne, koncerty, wystawy i czytanie lektur.

Fryderyk Wielki był władcą absolutnym, ponadto miał trudny charakter. Był wybuchowy i rządził twardą ręką nie tolerując sprzeciwu. Traf zrządził, że po sąsiedzku, za ogrodzeniem pałacu, znajdował się młyn. Pewnego dnia król postanowił powiększyć Sanssouci poprzez wykup od młynarza przyległej działki. Jednak doszło do niewyobrażalnego skandalu – młynarz, zamiast położyć się plackiem przed królem i dziękować mu, że ten raczy handlować z chudopachołkiem, odrzucił monarszą ofertę. Dwór oniemiał z wrażenia, a władcy absolutnemu wściekłość odebrała dech w piersiach. Przez kilka miesięcy twardy i krnąbrny młynarz był poddawany ogromnej presji, straszono go poważnymi konsekwencjami z kryminałem włącznie. Doprowadzony do rozpaczy poddany wykrzyczał pewnego dnia znamienne słowa: "Są jeszcze sądy w Berlinie!”. Nieprawdopodobne, ale władca absolutny, którego słowa były prawem, pękł! Porzucił plany powiększenia pałacowego parku i zostawił niepokornego młynarza w spokoju, a mógł go zniszczyć kiwnięciem małego palca u swojej królewskiej stopy.

Czy było to ze strony Fryderyka Wielkiego świadectwo wielkiego serca i akt dobroczynności? Nie sądzę. Król kierował się przede wszystkim poszanowaniem obowiązującego prawa. Dowodem na to jest jedna z jego wielu myśli spisanych przez ówczesnych skrybów: "W moich oczach ubogi chłop tyle samo jest wart, co najznakomitszy hrabia i najbogatszy szlachcic, a prawo jest zarówno dla bogatych jak i ubogich". To był XVIII wiek, monarchia absolutna, więc tego typu myślenie po prostu nie mieściło się w głowie. A jednak tak było. Przy okazji kilka innych myśli wielkiego monarchy: "Katolicy, luteranie, reformowani, Żydzi i wiele innych sekt chrześcijańskich mieszka w tym państwie i żyje w zgodzie. Jeśli zbyt gorliwy władca opowie się po stronie jednego z tych wyznań, na początku utworzą się stronnictwa, wybuchną spory, pomału zaczną się prześladowania i wreszcie wyznawcy religii prześladowanej opuszczą ojczyznę, tysiące istot ludzkich wzbogaci sąsiadów swą liczbą i swymi umiejętnościami. Tolerowane muszą być wszystkie wyznania, każdy ma bowiem prawo być szczęśliwy na swój sposób". I kolejna: "W moim państwie każdy może żyć według własnych poglądów" (In meinem Staate kann jeder nach seiner Façon selig werden).

Trzy wieki później w zrzeszonej z Unią Europejską Polsce dochodzi do aktów deptania i gwałcenia obowiązującego prawa. Dla kolejnych ekip rządzących naszym państwem – od nieboszczki Unii Wolności, poprzez AWS, SLD, PO, PSL i dzisiaj PiS – najważniejsza jest władza, prawo stoi w drugim, a może nawet w trzecim rzędzie. Od ponad 25 lat trwa tzw. odbijanie. Jedna ekipa obsadza spółki skarbu państwa i publiczną telewizję, kolejna "odbija" spółki i państwowe media. I tak w koło Macieju, w nieskończoność. Dzisiaj po raz kolejny jesteśmy świadkami deptania prawa i pogardzania nim przy pomocy kiepsko maskowanych populistycznych sofizmatów. Czy uda nam się w końcu wypracować i wpoić politykom żelazne standardy poszanowania obowiązującego prawa? Nie wydaje mi się, abym doczekał takich czasów.

Mimo że mam serce po lewej stronie, dałem PiS mandat zaufania, ponieważ popieram wiele głoszonych przez to ugrupowanie postulatów i uważam je za słuszne. Jednak to, co dzieje się wokół Trybunału Konstytucyjnego, to polityczna karykatura. Nie jestem fanem TK i nie będę płakał po jego zniknięciu, bowiem kwestie konstytucyjne może rozstrzygać Sąd Najwyższy, tak jak jest na przykład w USA. Ale dopóki Trybunał istnieje i wydaje orzeczenia należy je szanować, bowiem są one POWSZECHNIE OBOWIĄZUJĄCYM PRAWEM. Politycy PiS najwyraźniej zapomnieli o rzymskiej maksymie „Dura lex, sed lex” (Twarde prawo, ale prawo), która jest fundamentem europejskiej kultury prawnej. Maksyma ta wyraża absolutną nadrzędność norm prawa, zgodnie z którą należy bezwzględnie stosować się do przepisów ustawy, niezależnie od ich uciążliwości oraz konsekwencji dla zobowiązanego. Jednym słowem, można brzydzić się obowiązującym prawem, uznawać je za szkodliwe, głupie i nieżyciowe, ale dopóki się go nie zmieni należy je szanować, bo inaczej grozi anarchia. Wiedział to już Fryderyk Wielki, władca absolutny, który nagiął przed prawem królewskiego karku, choć nie musiał. Taki właśnie powinien być przywódca.

Miałem ostatnio straszny sen. Śniło mi się, że jestem (Boże broń!) posłem i siedzę w sali sejmowej przesłuchując się wzajemnemu ujadaniu oraz personalnym napaściom. Nagle zaczyna mi się robić niedobrze, gulgocze mi w gardle, ale jakoś udaje mi się powstrzymać wymioty. Proszę marszałka o głos, wchodzę na mównicę i zaczynam: "Sejmowa hołoto obojga płci! Uprzejmie donoszę, że z dniem dzisiejszym zrzekam się mandatu posła, bowiem w ogóle nie odpowiada mi wasze towarzystwo. To poniżej pewnego poziomu, który staram się trzymać. To szambo, to pełen szczurów tonący okręt! Gdybym był 20 lat młodszy, wkroczyłbym tu z miotaczem płomieni! Co za cyrk tu dzisiaj urządzacie, to jest przecież karykatura parlamentu! Obrzydzenie mnie bierze, jak na was patrzę, dlatego pójdę sobie stąd i poszukam lepszego towarzystwa. Na koniec powiem tak: Panie Kaczyński, panie Schetyna, panie Kukiz, panie Petru, panie Kosiniak - Kamysz, gdziekolwiek siedzicie na tej sali, mam was wszystkich w dupie!".

Budzę się zlany zimnym potem. Konstatuję, że po moim wystąpieniu na sali sejmowej zapadła, o dziwo, grobowa cisza, a ja wyszedłem dostojnym krokiem bardzo z siebie zadowolony, po czym dopadła mnie chmara dziennikarzy podtykając pod nos mnóstwo mikrofonów. Konstatuję również, że moje senne sejmowe wystąpienie to słowo w słowo kopia dosadnego przemówienia ppłk. Franka Slade,a, genialnie zagranego przez Ala Pacino w oskarowym obrazie Martina Bresta "Zapach kobiety".

Wróć