Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

O tej katastrofie nie sposób zapomnieć

13-05-2020 23:23 | Autor: Bogusław Lasocki
Sobotnie przedpołudnie 9 maja 1987 r. było pogodne, ale chłodne. Dla pasażerów transkontynentalnego IŁ 62M "Tadeusz Kościuszko" zapowiadał się radosny dzień, poprzedzający przylot do Nowego Jorku. Los chciał inaczej. Nie wylecieli nawet poza polską granicę, od startu pozostało im niewiele ponad godzinę życia.

Wielu mieszkańców Ursynowa nie skojarzyło dźwięków dalekich, licznych syren wozów strażackich czy może karetek, docierających od ulicy Puławskiej. Mieszkający na wyższych piętrach może zauważyli słup dymu nad widocznym jeszcze z Ursynowa Lasem Kabackim, jakiś samolot krążący wokół tego dymu. Właśnie wtedy, o godzinie 11:12, dokonała się najtragiczniejsza katastrofa w dziejach polskiego lotnictwa. Żniwo śmierci zabrało 183 istnienia ludzkie. Podchodzącej do awaryjnego lądowania maszynie zabrakło mniej niż minutę lotu do pasa na lotnisku Okęcie. W katastrofie zginęło 172 pasażerów i 11 osób personelu lotniczego – wszyscy obecni na pokładzie. Na skutek całkowitej utraty możliwości sterowania i manewrowania, na skraju Lasu Kabackiego w odległości 5700 m od progu pasa startowego, przy prędkości 470 km na godzinę, samolot zderzył się z ziemią , ulegając całkowitemu zniszczeniu w wyniku wybuchu i pożaru.

Już od początku lotu zaczęły się problemy. Po starcie samolotu "Kościuszko" z Warszawy, po kilkunastu minutach lotu, w rejonie Grudziądza załoga stwierdziła dekompresję kadłuba i awarię dwóch silników, w związku z czym kapitan Zygmunt Pawlaczyk podjął decyzję o zawróceniu do Warszawy. Podczas zawracania stwierdzono nieprawidłowe działanie steru, a wkrótce właściwe funkcjonowanie tylko jednego z czterech generatorów prądu. Niedostatek mocy prądu spowodował nieskuteczność wymaganego zrzutu paliwa. Nie działał również ster wysokości, a jedynie trymery umożliwiające tylko wyrównywanie aerodynamiczne lotu. Ze względu na niewystarczającą infrastrukturę ratowniczą lotniska w Modlinie zdecydowano o lądowaniu na lotnisku Okęcie. Pomimo prób zrzutu, pozostały jeszcze ok. 32 tony paliwa. Niestety, na wysokości Józefosławia, około 10 kilometrów od drogi startowej, odpadły od samolotu przepalone elementy konstrukcji i wyposażenia gospodarczego, wzniecając w tylnej części pożar. Bez steru wysokości, nawet bez skutecznych trymerów, z płonącą od tyłu kabiną pasażerską, pozostały tylko sekundy. I pozostały ostatnie słowa kapitana Pawlaczyka: Dobranoc, do widzenia! Cześć, giniemy! Jak zawieszone na zawsze, niewidzialne, tam, w jakiejś przestrzeni, słowa wiecznego pożegnania.

– Byłem tu jednym z pierwszych, sprowadzałem wozy bojowe straży z płyty lotniska na miejsce katastrofy – wspomina pan Zdzisław, były pracownik LOT, świadek akcji ratowniczej. – Pierwszy krzyż to tutaj był taki drewniany, potem powstał nowy krzyż. Kostki granitowe w gruncie są tak porozrzucane celowo, ktoś chciał ukazać w taki sposób leżące ofiary katastrofy. Liczba kostek, które tu są, odpowiada liczbie osób, które zginęły, to jest 183 osobom. W tym miejscu było dokładnie podwozie wywrócone do góry nogami, dalej końcowe elementy odwróconego kadłuba. Skrzydła spowodowały, że na ich rozpiętość było wykoszone dokładnie 750 m lasu. I taka dygresja, jak ktoś mówi, że była "pancerna brzoza" w Smoleńsku i że o jedną brzozę, to jest absurd. Tu były gatunki nie tylko świerka, ale modrzewia i brzóz – mówił pan Zdzisław.

Samolot w końcowej fazie ślizgu po koronach drzew został rozerwany, co spowodowało wypadnięcie i rozbicie o drzewa większości osób. Straszliwie zmasakrowane ciała, a często tylko ich fragmenty, znajdowano na okolicznych drzewach. Na skutek wielkiej siły uderzania 62 ciał nie udało się zidentyfikować.

Pomimo upływu wielu lat, wydarzenie ciągle wywołuje traumatyczne wspomnienia. Polanka w miejscu zderzenia kadłuba samolotu z ziemią, upamiętnionym granitową płytą z nazwiskami ofiar, dominującym krzyżem i 183 kostkami granitowymi, stała się swoistym sanktuarium. W każdą rocznicę tego tragicznego wydarzenia odbywały się uroczysta msza polowa oraz spotkanie osób bliskich i przyjaciół ofiar. W uroczystościach zawsze brali udział przedstawiciele PLL LOT, władz Ursynowa, młodzież okolicznych szkół, liczne poczty sztandarowe. I oczywiście rodziny ofiar, członkowie personelu latającego, którzy w tym miejscu upamiętniali tragiczną śmierć przyjaciół i znajomych.

Rok 2020 jest niestety wyjątkowy. Ze względu na pandemię COVID-19 i ryzyko zarażenia koronawirusem podczas zgromadzeń publicznych, obchody rocznicowe nie odbyły się. Jednak dla wszystkich, choć trochę emocjonalnie związanych z katastrofą i jej ofiarami, ten dzień i to miejsce są święte. W przeddzień rocznicy katastrofy przedstawiciele zarządu i pracowników PLL LOT S.A. złożyli pod pamiątkowym krzyżem na polance wieńce z niebieskich i białych gerber i róż – w barwach LOT-u - w hołdzie załodze i pasażerom tragicznego rejsu. Choć nie jednocześnie, przybyło również sporo osób ze zniczami, które umieszczono przy granitowej płycie z wyrytymi nazwiskami wszystkich ofiar katastrofy.

Nawet na co dzień nie sposób przejść obok obojętnie. Samo miejsce jest swoistym sanktuarium dla spacerujących po Lesie Kabackim. Prawie zawsze jest tam kilka osób, czasem więcej. Siedzących na ławeczkach lub stojących, w głębokiej zadumie. To miejsce pamięci, smutku i żalu.

Wróć