Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

O reprywatyzacji w Warszawie słów kilka

24-01-2018 21:42 | Autor: Prof. dr hab. Lech Królikowski
W 2017 r. ukazały się trzy książki poświęcone warszawskiej reprywatyzacji. Pierwsza pozycja: Iwona Szpala, Małgorzata Zubik, Święte prawo. Historia ludzi i kamienic z reprywatyzacją w tle (wyd. Agora); druga pozycja: Reprywatyzacja warszawska. Byli urzędnicy przerywają milczenie, Wywiad Patryka Słowika z Marcinem Bajko i Jerzym Mrygoniem (wyd. Arbitror); i wreszcie trzecia: Jan Śpiewak, Ukradzione miasto. Kulisy wybuchu afery reprywatyzacyjnej (Wyd. Arbitror)]. Wszystkie trzy książki są bardzo aktualne i mimo że wydane w 2017 roku, bardzo często odnoszą się do faktów tegorocznych.

Panie Iwona Szpala i Małgorzata Zubik są specjalistkami z zakresu stołecznej reprywatyzacji. Ich teksty zamieszczane w „Gazecie Wyborczej” wywołały burzę w Warszawie, a sam temat stał się jednym z ważniejszych tematów politycznych w naszym kraju. Między innymi 22 kwietnia 2016 r. na łamach „Gazety Stołecznej” zamieściły tekst ujawniający tzw. sprawę działki Duńczyka, co było inicjacją wybuchu afery reprywatyzacyjnej w Warszawie. Ich książka „to nie tylko zbiór spraw kryminalnych i zapis dziennikarskiego śledztwa,  ale także opis mechanizmów, które świadczą o największych patologiach i słabościach polskiej transformacji”. Wymienione autorki za cykl demaskatorskich artykułów otrzymały m. in. nagrodę Grand Press, Nagrodę  Radia ZET i Nagrodę im. Dariusza Fikusa.

Patrząc z naszego ursynowskiego podwórka, warto zauważyć, że nie mniej demaskatorskie teksty na temat reprywatyzacji kamienicy przy ul. Narbutta 60, znacznie wcześniej na łamach „Passy” publikował red. Tadeusz Porębski. Nie tylko demaskował w swoich artykułach, ale prowadził badania archiwalne, a następnie zgłaszał wnioski o podejrzenie popełnienia przestępstwa do Prokuratury. Okazuje się jednak, że poważne, ogólnopolskie tytuły, uważają niemalże za obrazę powołanie się na ustalenia lokalnej prasy, np. „Passy”.  Tym niemniej sprawa podniesiona przez red. Porębskiego została zauważona przez Komisję Weryfikacyjną wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego i będzie przez nią rozpatrywana.  Książka pań Szpali i Zubik jest napisana interesująco i zawiera wiele nowych danych faktograficznych, wcześniej nieznanych. Warto więc ją przynajmniej przeczytać,  a kupić można za 44,99 zł.

Drugą książką z omawianej kolekcji jest rozmowa red. Patryka Słowika z „Dziennika Gazety Prawnej” z dwoma bohaterami opisywanych wydarzeń: panem Marcinem Bajką – od 2003 r. zastępcą dyrektora  Biura Gospodarki Nieruchomościami, a następnie – dyrektorem tej jednostki organizacyjnej Urzędu m. st. Warszawy oraz z Jerzym Mrygoniem, zastępcą dyrektora Bajki. 

Po przeczytaniu książki (240 stron, bez ilustracji, plus załączniki), można odnieść wrażenie, iż nieszczęściem naszego państwa jest to, że nie wszyscy urzędnicy państwowi i samorządowi są tak znakomicie przygotowani do funkcji, tak uczciwi i bezstronni, a także wielkoduszni i eleganccy w działaniach, jak obydwaj wymienieni wyżej dyrektorzy.  Jeden fakt omawiany przez nich w wywiadzie przyjąłem w dobrej wierze jako prawdę. Twierdzą oni mianowicie, że są autorami (wspólnie z innymi pracownikami BGN)  tzw. małej ustawy reprywatyzacyjnej (str. 43). Na tej podstawie stawiają tezę, że w rzeczywistości spotkała ich niezasłużona kara (dyscyplinarne zwolnienie z funkcji w Urzędzie m. st. Warszawy),  albowiem w praktyce uratowali liczne szkoły, przedszkola i inne obiekty użyteczności publicznej od przekazania w prywatne ręce. 

Wiele jednak innych spraw pojawiających się w książce jest podawanych jako pewnik, nie podlegający dyskusji, ale po bliższym przyjrzeniu się można mieć uzasadnione wątpliwości. Na str. 139 podniesiona jest np. kwestia indemnizacji, to jest wypłacenia przez władze Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej odszkodowań kilku państwom (m. in. Danii), co przenosiło roszczenia obywateli tych państw za mienie  stracone w Polsce na rządy państw.  Pan Marcin Bajko wyjaśnił: „I pewnie by tak było, gdyby układy zostały ratyfikowane i przyjęte do systemu prawa polskiego  i ogłoszone w Dzienniku Ustaw”. 

Sprawa ta jest bardzo istotna przy reprywatyzacji, a stała się bardzo głośna w związku ze zwrotem działki przy dawnej Chmielnej 70 (decyzja podpisana przez Jakuba R. w 2012 r.). Działka w większości należała do obywatela Danii. Sprawa nagłośniona została tekstem w „Gazecie Stołecznej” z  22 kwietnia 2016 roku. Wypowiedź dyr. Bajki pochodzi natomiast z 2017 r., kiedy cała sprawa rozgrzana była do czerwoności. Były dyrektor BGN z całą stanowczością utrzymuje to, co zostało zacytowane wyżej, natomiast Trybunał Konstytucyjny postanowieniem z 24 października 2000 r. (Sygn. SK 31/99), jest przeciwnego zdania.  Także Naczelny Sąd Administracyjny – wyrokiem  z 15 stycznia 2014 r.  (czyli później niż wydano decyzję) – nie podzielił stanowiska byłego dyrektora.   Marcin Bajko,  usprawiedliwiając swoje postępowanie, na str. 143 napisał m. in.: „Informacje o roszczeniach, o których wtedy wiedzieliśmy, były przekazywane do biura architektury. Ono robiło plan. I został on tak narysowany, że te planowane wysokościowce nijak się nie mieszczą na poszczególnych działkach. Gdyby ktoś chciał ułatwić życie kupcom roszczeń do Chmielnej 70, bez wątpienia narysowałby ten plan inaczej. Przyzna to każdy architekt”.  W moim przekonaniu, powyższy cytat jest jedną z ilustracji metody zastosowanej przez panów Bajkę i Mrygonia na swoją obronę.  Logiczne konstrukcje przeplatane  są półprawdami, co sprawia, że wydają się prawdą.

Ogólną zasadą jest, że wartość działki pozostaje proporcjonalna do wartości tego, co na danej działce można wybudować. Otóż wcześniej na tym terenie (zachodnie obrzeże Placu Defilad) obowiązywał plan przewidujący  zabudowę do 30 metrów wysokości. Na sesji Rady Warszawy 9 listopada 2010 r. – przy dużych kontrowersjach – podjęto uchwałę o zmianie zagospodarowania Placu Defilad, ustalając, że na działkach, które – jak się później okazało – są w zainteresowaniach kupców roszczeń, można wybudować budynki o wysokości do  245 m.  Istotne jest to, że uchwała podjęta została na 12 dni przed końcem kadencji Rady Warszawy i pani prezydent (21 listopada 2010 r.).  Czyli można założyć, że zmiana parametrów planu w wybranych miejscach (dlaczego właśnie w tych?) nie była przypadkiem.  

Działka „Duńczyka”  pod budynek 30-metrowy, być może, byłaby wystarczająca,  ale pod budynek wyższy od Pałacu Kultury – chyba nie. Dla wytrawnych handlarzy roszczeń to żadna przeszkoda.  Polskie prawo przewiduje, że tzw. działki niesamodzielne można nabyć bez przetargu „celem uzupełnienia  działki sąsiedniej”.  I tak się stało. Osoby, które weszły w posiadanie Chmielnej 70, bez większych problemów nabyły  (od Miasta) sąsiednie niewielkie działki, niezbędne do zbudowania 245-metrowego wieżowca. Co więc warte jest wyjaśnienie byłego dyrektora  Marcina Bajki?

Inną półprawdę zawiera stwierdzenie Jerzego Mrygonia (str. 56): „Były też w Polsce miasta bardziej zburzone: chociażby Gdańsk czy Wrocław. Odbudowano je bez działających na ich terenie lokalnych „dekretów Bieruta””.  Jest to prawda, ale tam akurat Gdańsk, Wrocław) było tzw. mienie poniemieckie, przechodzące na własność państwa polskiego na podstawie całkiem innej podstawy prawnej.

Na str. 124 dziennikarz zapytał Jerzego Mrygonia o badanie przez urzędników  prawdziwości przedstawianych dokumentów. Ten odpowiedział: „Musimy pamiętać, że koniec wojny i czas bezpośrednio po wojnie to był okres pewnej prowizorki życia publicznego. W związku z tym niektóre czynności były dokumentowane w sposób odbiegający od metod standardowych. W Warszawie nie było prądu, nie było wody, miasto było zburzone. Zdarzało się więc, że dokumenty nie przypominały niczego, co teraz byśmy uznali za akty sporządzone poprawnie”.  Nieco dalej (str. 127) Marcin Bajko dodaje: „ Mamy więc z jednej strony pytania, czy dany notariusz istniał naprawdę, czy w danym dniu był w swojej kancelarii, czy ta kancelaria w ogóle istniała”.

Odnoszę wrażenie, że obydwa przytoczone fragmenty wywiadów odnoszą się do zarzutów wniesionych do Prokuratury przez red. Tadeusza Porębskiego w związku z jego śledztwem w sprawie Narbutta 60.  Ustalił on bowiem bezspornie, że akt notarialny (z 1947 r.), uznany przez urzędników Ratusza za podstawę do zwrotu nieruchomości pod tym adresem (decyzję podpisał J. Mrygoń), sporządzony został poza siedzibą notariatu przez osobę niemającą do tego uprawnień.  Warto też przyjrzeć się  wypowiedzi   pana Mrygonia,  albowiem są to kolejne półprawdy. Stan miasta przez niego opisany mógł rzeczywiście istnieć w pierwszych miesiącach 1945 r. Jest oczywiście prawdą, że miasto było zburzone, a  nawet do 2000 r. przy ul. Bielańskiej straszyły ruiny banku. Natomiast już latem 1945 r. miasto nasze powoli wracało do życia. W kwietniu 1945 r. Warszawa liczyła  318 tys. mieszkańców, a w grudniu 467 tysięcy. Jak wynika z kronik,  26 kwietnia 1945 r. uruchomiono pierwszy turbogenerator w elektrowni na Powiślu; 19 maja 1945 r. na rogu Marszałkowskiej i Hożej otwarto pierwszy teatr („Mały”), gdzie wystawiono  „Śluby panieńskie” Fredry; 24 maja 1945 r. uruchomiono drugą studnię artezyjską, która zasiliła w wodę nieuszkodzoną część warszawskich wodociągów; 16 lipca 1945 r. uruchomiono filtry pośpieszne.

Do 1 sierpnia 1945 r. podłączono do sieci elektroenergetycznej 3500 nieruchomości oraz 236 lamp ulicznych, a 15 września 1945 r. uruchomiono pierwszą linię tramwajową na lewym brzegu Wisły oraz otwarto 5 kin. Itd. itd. itd. Trzeba też pamiętać, że Praga w niewielkim stopniu była zniszczona, toteż  w początkowym okresie prawie wszystkie urzędy funkcjonowały na prawym brzegu Wisły. Obsługiwali je (w większości) przedwojenni urzędnicy, którzy swój fach znali.

Wyjaśnienia obu panów dotyczące tzw. afery reprywatyzacyjnej bardzo często przypominają jednak wyżej omówione. Mnie podoba się natomiast przyjęta w książce konwencja bardzo eleganckiego odnoszenia się do swoich adwersarzy. Można tylko życzyć sobie,  aby biorący udział w dyskusjach publicznych brali przykład z bohaterów tej publikacji.   

Z wypowiedzi  panów Bajki  i Mrygonia jasno widać, że głównymi ich wrogami są: pani prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz i pan Jan Śpiewak, ale ani razu nie użyto wobec tych osób słów uważanych za obraźliwe. W omawianej książce jest pewna liczba ciekawych faktów związanych z warszawskimi nieruchomościami i to jest zaletą tej pracy. Książka, niestety, także kosztuje 44,99 zł.

Trzecią z omawianych prac jest dzieło Jana Śpiewaka, znanego w ostatnich latach działacza tzw. ruchów miejskich. Książka ta wydaje się znacznie bardziej interesująca od dwóch pozostałych. Zawiera wiele nieznanych faktów,  ale też niezwykle interesujące spostrzeżenia i interpretacje  autora. Po raz pierwszy (chyba?) w tekstach dotyczących warszawskiej reprywatyzacji pojawiły się nazwiska występujące także w książce Tomasza Piątka „Macierewicz i jego tajemnice”. W ten sposób autor wychodzi niejako na szersze wody, pokazując bardzo prawdopodobny udział rosyjskiej mafii w obrocie polskimi nieruchomościami. Jan Śpiewak w sposób logiczny i przekonujący twierdzi, że afera reprywatyzacyjna nie tylko jest faktem,  ale ma większe rozmiary i zasięg niż można byłoby przypuszczać – wbrew zaprzeczeniom i udowadnianiu, że żadnej afery reprywatyzacyjnej w Warszawie nigdy nie było, czemu służy omówiona wcześniej książka z wypowiedziami Marcina Bajki i Jerzego Mrygonia.

Końcowa część książki Jana Śpiewaka jest szczególna. Po jej przeczytaniu, można być przekonanym, że ta publikacja jest elementem kampanii wyborczej autora przed zaplanowanymi na jesień wyborami samorządowymi. Jan Śpiewak najwyraźniej potwierdził tą książką krążące po mieście słuchy, że ma zamiar walczyć o prezydenturę Warszawy.

Wróć