Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

O nową religię chodzi, Wałęsa tylko po drodze

24-02-2016 23:13 | Autor: Andrzej Celiński
Akcję pani Kiszczak, jej ofertę sprzedania IPN-owi esbeckich dokumentów obciążających moralnie Lecha Wałęsę uważam za taką jaką ona jest, bez spiskowego podtekstu. Właściwa jest do pozycji i do klasy wdowy po człowieku, którego całe dorosłe życie, aż do 1989 roku, związane było z aparatem represyjnym władzy, której korzenie były w Moskwie.

Pani Kiszczak była żoną tego człowieka i nic nie wskazuje, by jej wyobrażenie świata, tego, co przyzwoite i tego, co szemrane, prawdy i fałszu, słuszności i głupoty – było odmienne od kulturowego kodu środowiska. Ona z nich. O ile sam Kiszczak przyparty klęską swej formacji – inteligentny, kształcony w swoim rzemiośle wewnętrznego szpiega oficer, przyczynił się walnie do pokojowego charakteru systemowej zmiany, to ona, wdowa po nim jest jedynie potrzebującym pieniędzy człowiekiem, które dla wielu nie śmierdzą, skądkolwiek są.

Nie ma znaczenia w tej historii prawda. Ani przeszłość. Przy wątpliwym założeniu prawdziwości przejętych przez IPN papierów – nie dowiadujemy niczego nowego ponad to, co od kilkudziesięciu lat wiedzą główni aktorzy tej sprawy. Pośród tych aktorów jest Jarosław Kaczyński. Nie wadził mu Wałęsa, kiedy przyjmował od niego funkcję szefa prezydenckiej kancelarii, a brat jego obejmował BBN. Obaj mieli dostęp do największych tajemnic. Nie tylko dotyczących Wałęsy, ale również ich samych.

Mamy więc wreszcie do czynienia z prawdziwą polityką, która zakotwiczona jest  zawsze w historii, ale ma przecież jedynie czas przyszły. Idzie o władzę i o pewność, że łatwo nie wypadnie z rąk tych, którzy nie wiedzą, jak wyjść poza granice propagandy wyborczej i mieć szansę w demokratycznym procesie ją utrzymać.

Dobra zmiana. Wokół tych dwóch prostych słów wiele jest wzniosłości, ale obywatele ją uznają za rzeczywiście dobrą, kiedy w materialnym jej wymiarze będzie im rzeczywiście lepiej. Załóżmy, że będzie powrót do wcześniejszych emerytur. Będą wtedy niższe. Już są, w proporcji do ostatnich zarobków niższe niż dziesięć, dwadzieścia lat temu. Nie 60-65% jak było, lecz 30-35%. Kobiety mają mniej niż mężczyźni. A teraz: niższe o około 20% zarobki, wcześniejszy (według postulujących dobrą zmianę) wiek emerytalny, krótszy czas oskładkowania, dłuższy przewidywany czas życia. Efekt będzie taki, że za paręnaście lat kobiety na emeryturze w większości pobierać będą emeryturę ustawowo minimalną. Pani Szydło ani PiS dzisiaj ich o tym nie informują.

Darmowe lekarstwa dla 75+. Śmiechu tylko warte. Moja mama – zamiast 400 – wyda 300 złotych miesięcznie na lekarstwa pozwalające jej żyć. Stać ją na ten wydatek. Miała dobre ekonomiczne wykształcenie, była zawsze oszczędna. Dziewięćdziesięciokilkuletnia sąsiadka, płacąca za mieszkanie 450 złotych czynszu – takiego wydatku sama udźwignąć nie może.

500+. To jedyny prawdziwy postęp. Dla wielkiej liczby rodziców będą to pieniądze w ich budżecie znaczące. O to się nie kłócę. Nie dlatego, że to jest naprawdę dobra zmiana (za te pieniądze mogłaby być niezrównanie lepsza), ale dlatego, że poprzedni rząd, który miał możliwość działań dla poprawy materialnej kondycji rodzin z małymi dziećmi (dłuższe płatne urlopy rodzicielskie, gęstsza sieć nieodpłatnych albo nisko płatnych przedszkoli, wyprawki, powszechne szkolne posiłki, dopłaty do rodzinnego korzystania z dóbr kultury i rekreacji, lepsza opieka zdrowotna dla matek) nie kwapił się do wprowadzenia odpowiednich reform. Rzecz jasna, te 500+ wydać można z lepszym efektem, ale dział nie wytaczam. Trzeba było próbować. Choć jest na wokandzie pytanie, czy na te 500 złotych dla wszystkich, także bardzo zamożnych, nas stać? Czy nie lepiej, w kategoriach odpowiedzialności wykraczającej poza horyzont czasu kadencji, być cierpliwym? Czy nie warto najpierw uszczelnić wydatki państwa, opodatkować najwyższe dochody, zobaczyć ile z tego jest i wtedy dopiero decydować o słusznych przecież wydatkach?  Z punktu widzenia obietnicy wyborczej i demokratycznego kontraktu partii ubiegającej się o mandat i z punktu widzenia samych wyborców owe 500 złotych okaże się jedynym rzeczywistym elementem dobrej zmiany.

Frankowicze. Specyficzna grupa. Pośród kredytobiorców hipotecznych – zamożniejsza. Mocna w lobbingu. Ponad swą liczebność wyborczo istotna. To są mieszkańcy wielkich miast, lepiej wykształceni, wyżej sytuowani, bardziej od przeciętnej politycznie aktywni. PiS im nie ulżyło, lecz w wyniku awantur niewiele mających wspólnego z przesłaniem programu tej partii w kwestiach materialnych – obciążyło większą ratą kredytu. O znaczące w rodzinnych budżetach 6-8% w czasie jednego tylko kwartału od przejęcia władzy. Oni to zapamiętają.

Handel. Miała być wojna z wielkopowierzchniowymi hipersklepami zagranicznych właścicieli. I kasa. Nie będzie ani specjalnej kasy, ani wzmocnienia polskiego kupca. Kupcy już o tym wiedzą. Handel na liczeniu się zasadza, więc liczyć potrafią.

Podatek bankowy. Też zamoczony w sosie niechęci wobec zagranicznych inwestorów. Jego koszty już przerzucane są na klientów. Państwo może sobie pokrzyczeć, prawa rynku są nieubłagane. Sektor bankowy dotąd mieliśmy zdrowy. Pokrywał koszty korupcji SKOK-ów wspieranych politycznie przez Kaczyńskich. Podatnicy już wyłożyć musieli, poprzez BFG, 3.2 miliarda złotych na pokrycie efektów tego wsparcia. Przeciętny Kowalski tego nie widzi. Słyszy, że wszelkie zło z opanowania banków przez kapitał zewnętrzny wynika. Ale dzisiejszy Kowalski różni się wiedzą gospodarczą od Kowalskiego sprzed kilkudziesięciu lat. Dowie się w końcu, co warta jest polityka PiS i w tej branży.

Zadłużenie państwa galopuje. Już poprzednio wysokie – pod Kaczyńskim ruszyło z kopyta. Zmienili budżet, mimo że wpływy były większe, a wydatki mniejsze, by przeżyć rok następny, już całkowicie ich. Oczywiste polityczne oszustwo, ale to w Polsce jak dotąd popłaca. Tyle że zmniejszy wolne wydatki budżetu poprzez obciążenie spłatą i podroży kolejne pożyczki. Osłabi też atrakcyjność kraju dla zewnętrznych inwestorów. A to jest kwestia pracy. Chcemy gospodarki innowacyjnej – musimy dbać o pozyskiwanie inwestorów z wyższej półki. Oni są bardziej wybredni.

Zwiększanie podatków i innych kosztów. W tej chwili pośrednio, poprzez regulacje powodujące powiększenie istniejących i wprowadzanie nowych opłat na powszechne usługi, przede wszystkim finansowe już w rodzinnych budżetach odczuwalne.

O 23% VAT z dniem wyborczego zwycięstwa przedstawiciele PiS jakoś zamilkli.Ich polityka przyniesie obniżenie akcji kredytowej banków, chociaż i poprzedni rząd ma tu za uszami. Rykoszetem faktycznej likwidacji OFE, popartej przez PiS i SLD, jest zasadnicza zmiana struktury depozytów bankowych poprzez likwidację pewnych, stabilnych, przewidywalnych i wieloletnich (perspektywa ćwierćwiecza przynajmniej) wpłat emerytalnej składki, które ubezpieczały i stabilizowały akcję kredytową banków. W perspektywie kilku lat negatywnie to wpłynie na tempo wzrostu gospodarki, przede wszystkim na inwestycje. A górnictwo? A rolnictwo?

Dość wyliczanki dobrych zmian. Idzie o to, że te wszystkie (poza 500+) obietnice pozostaną na papierze. Tempo wzrostu stęchnie, dług się skokowo powiększy, frustracja wzrośnie. Jedyną nadzieja będzie skok na rezerwy banku centralnego. A to już byłaby jazda po bandzie. Tak ostra swym ryzykiem, że nie chce nawet już o jej konsekwencjach pisać. Może do tego nie dojdzie. Polityka opierająca się na „może” (się uda) w rzeczywistości naprawdę może doprowadzić do katastrofy naszego snu o normalności.

Kaczyńskiemu pozostaje wzmożenie emocjonalne, pozostają igrzyska nienawiści. Pozostaje koncepcja wroga, głęboko inseminowana w tkankę społeczną. Koncepcja wroga wewnętrznego, a o ile będzie potrzeba – i zewnętrznego. Nadchodząca zapaść okaże się wtedy w propagandzie serwowanej przez PiS miną podłożoną przez poprzedników, współuczestników zdrady Okrągłego Stołu.

Tworzy więc Jarosław Kaczyński jakby nową religię, nowy kościół, w którego bramach będzie jak święty Piotr odźwiernym. Treścią tej nowej religii jest nadzwyczajność ducha narodowego wobec obcych. Uchodźcy, cykliści, Niemcy, Europejczycy, genderyści, wegetarianie, homoseksualni – wszyscy dobrzy, jeśli można przeciwstawić ich wynaturzenia nam: pięknym wspaniałym, wzniosłym, krzywdzonym. To jest ten odwieczny mit Polaka, którego wielkości obcy nie potrafią uszanować i przeciw Polakowi spiskują. Będziemy więc też zdradzeni. Nie nowy to jest pomysł w naszej historii.

Narodowy film. Narodowa, słuszna i prawa kultura. I nasz święty męczennik dobrej zmiany, którego doczesne szczątki złożono na Wawelu. Nadzwyczajność rodziny prezydenta „poległego” na obcej i wrogiej nam ziemi, w Smoleńsku nieopodal Katynia, zwłaszcza córki (pech z dziećmi przysposobionymi ogranicza trochę ten instrument nowego kultu). Pomnik na miarę świątyni. Znak wspólnoty i miejsce gromadzenia się wiernych. Religia zastępuje politykę. Mit w miejsce sensu. Żeby tak się stało, należy oczyścić pole. Lech Wałęsa z jego niepotrzebną już wielkością i bardzo przydatnymi ułomnościami jest jak gwiazdka z nieba. Nie potrzeba już powierzania Polski Chrystusowi Królowi. Polski katolicyzm świetnie pasuje do Nowej Świątyni. Jej najwyższym kapłanem zostaje skromny obywatel Żoliborza.

Wróć