Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

O gustach i tolerancji

15-07-2020 20:18 | Autor: Mirosław Miroński
Że kiedyś życie było prostsze, nie trzeba nikogo przekonywać. Weźmy na przykład to, jak bawiliśmy się jeszcze kilkanaście, no może kilkadziesiąt lat temu. warunkiem dobrej zabawy były: „Wino, kobiety i śpiew”. Do tego dochodził taniec, albo różnego rodzaju podrygiwanie nazywane nieco na wyrost tańcem. Tak było przez całe dekady, a nie były to czasy aż tak zamierzchłe. Niektórzy jeszcze je pamiętają i zapewne dobrze wspominają.

Tego rodzaju rozrywkę, odbywającą się w „zaciszu domowym”, zwano prywatkamą (nie mylić z prywatą, bo to w owych czasach uchodziło za zjawisko wielce naganne). Mogło nawet skończyć się niewesoło np. tzw. domiarem, co oznaczało łupienie delikwenta przez urząd skarbowy. Oczywiście, odbywało się to w majestacie prawa. W skali lat to się trochę zmieniło. Dziś prywatna inicjatywa ma się trochę lepiej. Jeśli zaś chodzi o prywatki, to przetrwały niemal w niezmienionej formie, co do zasady, choć zmieniła się sama nazwa. Obecnie zwane są imprezami. Atrybuty prywatek były podobne do tych imprezowych, z tą różnicą, że kiedyś do poprawy nastrojów używano napojów w cenie 21 zł zwanych winem, a nie piw zwanych też przez „znawców tematu” browarami, czy też browcami.

Czas leci nieubłaganie, wraz z nim ubywa włosów i pamięci, a przybywa lat. Oczywiście, jako człowiek dobrze wychowany, za jakiego staram się uchodzić, chcę zauważyć, że nie dotyczy to pań. Im włosów nie ubywa, a wręcz przeciwnie. Znam takie, które same muszą się ich pozbywać, używając do tego odpowiednich narzędzi i środków. Nie to jest jednak najgorsze. Najgorsze jest to, że wraz z upływem lat zmieniło się też powszechne wyobrażenie na temat dobrej zabawy w ogóle, a prywatek czy też imprez w szczególności. No bo jak to brzmi: „Wino, kobiety i śpiew”. Toż to najczystszej wody męski punkt widzenia, żeby nie powiedzieć gorzej – męski szowinizm. A co z kobietami? Z kim mają się bawić? We własnym gronie? Przecież to nie zajęcia koła gospodyń wiejskich, ani miejskich, ale zabawa. O tempora o mores. To dopiero się porobiło. Znam kobiety, które lubią męskie towarzystwo i nie miałyby zapewne nic przeciwko, gdyby do wspólnej zabawy dołączyło kilku panów. Tak więc wino albo piwo, czy też browce, kobiety, mężczyźni i do tego śpiew. No, niby niewiele, ale o ileż ciekawiej się robi i bardziej demokratycznie. Świat się zmienia, niech wraz z nim zmieniają się niektóre przestarzałe obyczaje!

Wprawdzie, czas to domena fizyków i zegarmistrzów, ale wywiera bezpośredni wpływ na nasze życie. Nawet nie zdajemy sobie sprawy jak wielkie. Truizmem byłoby przywoływać

znane powiedzenie Heraklita z Efezu (ta panta rhei, wszystko płynie) dotyczące upływu czasu. Jak pisze bliższa nam w czasie poetka Wisława Szymborska: „Nic dwa razy się nie zdarza”. Za każdym razem jest to coś innego, nowego, coś, co postrzegamy i odczuwamy inaczej. Krótko mówiąc, zmieniamy się z upływem czasu i stajemy się inni.

Zmieniają się nasze potrzeby, oczekiwania oraz gusta. O gustach się nie dyskutuje, choć chyba nikt nie wie dlaczego? Osobiście nie zgadzam się z takim założeniem. Wręcz przeciwnie, niejednokrotnie mam ochotę o nich podyskutować. Bo czymże w istocie jest gust i kto ma prawo decydować, czy jest on dobry, czy zły? Takiej oceny podejmują się niejednokrotnie media i tzw. autorytety. Nasuwa się jednak pytanie, czy aby nie uzurpują sobie takiego przywileju w sposób nieuprawniony. Kto daje innym prawo do twierdzenia, że nasza supergwiazda Maryla Rodowicz jest cool, występując na tej samej scenie, co sympatyczny skądinąd Zenon Martyniuk, a on sam jest obciachowy? Obydwoje mają przecież swoich fanów. Dlatego, jeśli uważamy się za ludzi tolerancyjnych i chcemy, by inni też tak o nas myśleli, powinniśmy uszanować różnorodność poglądów, a tym bardziej odmienność gustów. Tolerancja – to brzmi ładnie, jeśli jednak nie ma być tylko pustym słowem, warto się zastanowić nad tym, co naprawdę oznacza. Nie żyjemy w oderwaniu od reszty społeczeństwa, chyba że się z niego wyalienujemy.

Wszystko ma swój czas, swój początek i koniec. Nie da się słuchać w kółko tej samej muzyki, oglądać tasiemcowego serialu, choćby był najciekawszy, a bohaterowie byliby nieustannie poprawiani przez najlepszych na świecie chirurgów plastycznych. Prędzej, czy później przyjdzie moment znudzenia. Jeśli nawet my sami tego nie odczujemy, to i tak producenci zadecydują o zakończeniu przedsięwzięcia z powodu malejących wpływów oraz rosnących kosztów. Czyli samo życie, a od tego finanse.

Czasem, kierowany nostalgią za dawnymi czasami, próbuję sobie wyobrazić powrót do pewnych wydarzeń czy zjawisk sprzed lat. Zwłaszcza tych, które miały miejsce w szeroko rozumianej kulturze. Szybko jednak schodzę na ziemię, a nawet gwałtownie spadam i nabieram przekonania, że pewne zmiany są nieodwracalne. Nawet rzeczy dobre, uznawane za tzw. kultowe, nie miałyby dziś racji bytu. Nie znalazłyby zrozumienia ani odbiorców. Bo gdyby nawet przywrócić do istnienia (teoretycznie oraz hipotetycznie) wspaniały duet Jerzego Wasowskiego i Jeremiego Przybory, znany z cyklu programów Telewizji Polskiej (1958-1966), z pewnością nie spotkałby się z zainteresowaniem takim, jak w czasach swojej emisji. I to mimo że występowała w nim cała plejada aktorów i gwiazd kabaretu – jak: Irena Kwiatkowska, Barbara Krafftówna, Kalina Jędrusik, Krystyna Sienkiewicz, Wiesław Gołas, Mieczysław Czechowicz, Wiesław Michnikowski, Edward Dziewoński, Czesław Roszkowski, Bohdan Łazuka, Jarema Stępowski czy Bronisław Pawlik. To obrazuje słynną maksymę Heraklita – nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki. Nie można i nie warto próbować zawracać ją, zwłaszcza kijem. Może lepiej pójść nad inną wodę. A nuż okaże się równie ciekawa albo nawet ciekawsza.

Ważne jest żebyśmy postępowali szczerze wobec siebie samych. Nie polegali jedynie na czyichś opiniach. Żebyśmy potrafili samodzielnie stwierdzić, czy wino, które pijemy, smakuje nam naprawdę, czy też pijemy je, bo ktoś inny twierdzi, że powinno nam ono smakować.

Wróć