Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nowy rok po staremu

10-01-2018 21:19 | Autor: Mirosław Miroński
Koniec starego roku i początek nowego, to czas, kiedy wielu z nas postanawia coś zmienić w swoim dotychczasowym życiu. Zwykle postanowienia wiążą się z polepszaniem stanu faktycznego, np. postanawiamy schudnąć. Aby to osiągnąć, decydujemy się na ograniczenie ilości spożywanych kalorii, uprawianie sportów.

Przyrzekamy sobie solennie, że będziemy pływać, biegać, więcej chodzić, uprawiać nordic walking, uczęszczać na siłownię etc. Oczywiście, nie chodzi o jakieś radykalne zmiany, chociaż te też się zdarzają, ale o drobne korekty zachowań, przyzwyczajeń oraz nawyków (często niezdrowych). Dotyczy to zarówno prostych czynności, powtarzających się codziennie, jak też spraw większej wagi, wymagających należytego potraktowania, np. związanych z pracą zawodową, karierą, sferą uczuć etc.

O pracy można by mówić wiele, najważniejsze jednak wydaje się to, że jest ona niezwykle ważna i bywa bardzo różna. Wiąże się z tym odpowiednio zróżnicowane wynagrodzenie. Nie oznacza to jednak wcale, że w zamian za dobrze wykonywaną pracę pracownik otrzymuje należne mu wynagrodzenie, wprost proporcjonalne do włożonego wysiłku. Taka zależność, aczkolwiek czasem się zdarza, nie jest – niestety – powszechną regułą. Częściej mamy do czynienia z sytuacją, kiedy to płaca pozostaje bez widocznego związku z efektami pracy. Tak bywa zwłaszcza w sektorze publicznym, gdzie rzesze urzędników, funkcjonariuszy rozmaitych służb odpowiedzialnych za porządek

i bezpieczeństwo obywatela. Praca może nawet przynosić negatywne efekty. Zwłaszcza, jeśli nie odpowiada ambicjom i aspiracjom pracownika. Otrzymywane pieniądze nie zawsze są w stanie wpłynąć na efektywność, bo przecież i tak nie zmienią nastawienia danej osoby do własnej pracy, którą traktuje się jak zło konieczne. Pracownik wykonuje swoje obowiązki byle jak, jeśli traktuje je jak przykry przymus.

Trudno się temu dziwić. Przecież niewielu z nas pracowałoby lepiej, jeśli nie miałoby to wpływu na zarobki. A o satysfakcję z wykonanej pracy wtedy raczej trudno. Podobno żadna praca nie hańbi. Skoro jednak w noworocznym nastroju wspominamy o pracy w ogóle, nie sposób nie wspomnieć, że istnieją zajęcia, które najchętniej zostawilibyśmy innym. Najogólniej można to skwitować prostą konstatacją, że wolimy pracę w miłych, przyjemnych warunkach, w sympatycznym towarzystwie, niż np. tytłanie się w błocie, czy śniegu będąc wystawionym na wiatr i deszcz. Wprawdzie w przeszłości praca „na powietrzu” uważana była za zdrowszą niż za biurkiem, ale ostatnio powietrze nie należy do najzdrowszych z powodu smogu i innych zanieczyszczeń, szczególnie w Warszawie.

Z moich obserwacji wynika, że do prac, które chętnie zostawilibyśmy innym (np. przybyszom ze wschodu) należą wszelkie roboty drogowe. Właściwie należałoby powiedzieć – fuszerki drogowe, bo trudno nazwać robotą, a już na pewno nie dobrą robotą to, z czym mamy do czynienia na warszawskich drogach i ulicach. Szczególnie, jeśli chodzi o przebudowy, naprawy i remonty.

Może dlatego, żeby przebywać na otwartym powietrzu jak najkrócej, drogowcy wykonujący remont ul. Nałęczowskiej, postanowili położyć nową asfaltową nawierzchnię jak najszybciej. Może z tego samego powodu, to znaczy żeby nie narażać się na kontakt z niebezpiecznymi substancjami lotnymi, zniknęli na jakiś czas z terenu przebudowy. Co ciekawe, nie wykorzystali sprzyjającej pogody pod koniec ubiegłego roku, słonecznych dni, których nie brakowało. Odczekali aż spadnie śnieg, aby w błocie, i deszczu układać chodnikowe płyty, odśnieżając na przemian powierzchnię i babrząc się w błocie. Najprawdopodobniej nikomu z robotników nie przyszło do głowy, że w miejscach, gdzie już w trakcie remontu utrzymują się głębokie kałuże, będą tworzyły się nowe  po każdym deszczu czy opadach śniegu. Nawet jeśli położą w tych miejscach nowe chodniki. Na skutki takiej niefrasobliwości nie trzeba było czekać długo, o czym mogli przekonać się przechodnie próbujący przejść po pasach na skrzyżowaniu ul. Nałęczowskiej i ul. Sobieskiego.

W naszej szerokości geograficznej opady nie są niczym nadzwyczajnym. A po nich kałuża przypominająca rozlewisko rzeki uniemożliwia przejście z jednej strony ulicy na drugą. Właściwie nie dziwi mnie, że robotnik (najprawdopodobniej z importu) ma w głębokim poważaniu, jak Polacy będą sobie radzić – przeskakując i obchodząc rozlewisko. Interesuje mnie – kto przyjął takie innowacyjne rozwiązanie od wykonawcy? Ile pieniędzy z kieszeni podatnika wydano na tę fuszerkę?  Czy nie byłoby sprawiedliwe, żeby ten ktoś teraz na własny koszt naprawił istniejący stan rzeczy? Może to pomogłoby kolejnym chętnym w podejmowaniu właściwych decyzji, w których beztrosko przelewane są publiczne pieniądze. Czy na Mokotowie nie ma żadnej kontroli, jeśli chodzi o środki na inwestycje i remonty drogowe? Pamiętajmy o tych decydentach w dniu wyborów samorządowych.

Niezależnie od tego, dobrze by było, żeby sprawa remontu ul. Nałęczowskiej i innych ulic na Sadybie znalazła się w centrum uwagi czynników odpowiedzialnych za właściwe wydawanie pieniędzy w dzielnicy.

Naprawdę nie chciałem zaczynać nowego roku od narzekań. Trudno jednak tego uniknąć, zwłaszcza przeskakując przez kałuże. Aby jednak nie wchodzić w nowy rok w atmosferze czarnowidztwa, dla przeciwwagi należy odnotować pozytywne zjawiska i zdarzenia, które w naszym otoczeniu mają miejsce. I tak np. lekarze rezydenci wpadli na genialny pomysł – jak usprawnić naszą służbę zdrowia. O tym, że o zdrowie należy dbać, nikogo chyba nie trzeba przekonywać. Otóż lekarze rezydenci doszli do wniosku, że remedium na wszelkie niedostatki w służbie zdrowia będzie podwyższenie ich zarobków i wpompowanie do systemu wcale niemałych pieniędzy. Według nich wystarczy dać im (rezydentom) podwyżki, a kolejki do gabinetów znikną, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pacjenci będą równie szczęśliwi jak pomysłodawcy owego projektu po otrzymaniu stosownych podwyżek.

No cóż. Podobno nie należy wlewać nowego wina do starych bukłaków. Czy nie warto zastosować tę regułę, zanim wpompuje się nowe środki finansowe do dziurawego systemu opieki zdrowotnej? Czy nie trzeba go najpierw uszczelnić, a tam, gdzie to konieczne, całkowicie wymienić. Warto też rozejrzeć się, jak podobne systemy funkcjonują w innych krajach.

Wróć