Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

No i jak tu żyć?

17-06-2020 20:41 | Autor: Tadeusz Porębski
I co, moi Czytelnicy? Jest w Polsce szansa na normalność? Jakoś nie widzę, bo polityczne szambo rozlewa się po kraju z zastraszającą prędkością. Skoro prezydent państwa publicznie dehumanizuje grupę obywateli – w jego mniemaniu seksualnych odmieńców zagrażających rzekomo zdrowej polskiej rodzinie – to trzeba się zastanowić, czy warto w tym kraju nadal żyć. Skoro poseł partii rządzącej Polską, chlubiący się tytułem naukowym, publicznie twierdzi, że „czas skończyć słuchanie idiotyzmów o jakichś prawach człowieka, czy jakiejś równości, a ci ludzie (LGBT) nie są równi normalnym ludziom”, to zaczyna wiać grozą. Skoro jego kolega partyjny przestrzega, że zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego w nadchodzących wyborach jest równoznaczne z przyzwoleniem na zawieranie małżeństw człowieka ze zwierzętami, to państwo polskie zaczyna mi zalatywać szpitalem psychiatrycznym.

Czy zatem mam dokonać żywota w ogólnopolskim szpitalu dla czubków? Niedoczekanie. Bóg (los, czy opatrzność – jak zwał, tak zwał) zabrał mi młodość i skazał na życie w komunie, zabronił wolnego podróżowania po świecie, czerpania wzorców ze stabilnych europejskich demokracji, kazał wielbić rządzących ojczyzną ciemniaków i opowiadać się za jedynie słuszną siłą, czyli Polską Zjednoczoną Partią Robotniczą. Bo kto nie był z nimi, ten warchoł, kapitalistyczny pachołek, szkodnik, a często dywersant sypiący piach w tryby jedynie słusznej machiny realizującej jedynie słuszny program „By Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”. Miałem gdzieś jedynie słuszną siłę kiedyś i mam gdzieś jedynie słuszną siłę dzisiaj. Ówcześni i dzisiejsi ciemniacy z rządu mogą mnie pocałować w moje przywiędłe pośladki.

Od 1968 do 1989 roku moja stopa nie przekroczyła progu lokalu wyborczego, przez co odmawiano mi paszportu i zapewniono częste wizyty dzielnicowego, połączone z szykanami. Nie zapisałem się do PZPR, by po trupach i w sprzeczności z moimi ideałami robić karierę, a cywilnego łapsa z komendy na Malczewskiego, który usiłował pozyskać mnie na OZ (osoba zaufana), wyśmiałem, przez co za karę spędziłem 24 godziny na tamtejszym „dołku”. W marcu 1968 roku poszedłem na Krakowskie Przedmieście wesprzeć protestujących studentów, to dwóch cywilów z pałami, w charakterystycznych czapkach ze sztucznego misia, pobiło mnie i wywiozło na „dołek” komendy przy Wilczej, skąd wyszedłem po 48 godzinach czarny jak Murzyn z Togo.

Kiedy w 1989 roku ciemniaków wreszcie pogoniono, miałem nadzieję, że przynajmniej umrę w normalnym kraju. Na własne życzenie zlustrowałem się w IPN i wkrótce otrzymałem piękną kopertę z lakowymi pieczęciami, w której urzędowo potwierdzono, że za komuny nie kapowałem dla żadnej komunistycznej służby. Utknąłem na lata w błogim przeświadczeniu, że w demokratycznej Polsce nie będzie już u władzy ciemniaków o chamskich, bezczelnych mordach, nie będzie jedynie słusznej siły przewodniej, podziału na nomenklaturę i tych gorszego sortu, a mój kraj szybko dołączy do Zachodu i choć z dużym opóźnieniem, zacznie nadrabiać cywilizacyjne zaległości. Wierzyłem, że spragniony przez kilka dekad zachodniej Europy przeciętny Polak szybko stanie się wyznawcą zachodnich wartości, takich jak tolerancja, poszanowanie odmienności rasowej i seksualnej, społeczna dyscyplina, jak również oddzielenie państwa od Kościoła. Wiara w to została dodatkowo utrwalona, kiedy przyjęto nas do Unii Europejskiej. Spotkał mnie jednak srogi zawód na całej linii.

Wypłakałem się Czytelnikom w klapy marynarek i żakietów. No i co dalej? Obrzydło mi życie w ojczyźnie, a jednocześnie w moim wieku za późno na emigrację. Wiem, że ten straszny i niszczący kraj podział w polityce, powodujący naturalny podział w społeczeństwie, nigdy się nie zakończy. Wszechobecna nienawiść degeneruje, deprawuje i wyzwala w ludziach najniższe instynkty. Podsycają ją politycy, atakując w sposób bezpardonowy swoich politycznych rywali. Zapanowała wolna amerykanka, każdy chwyt jest dozwolony, byle tylko zgnoić przeciwnika, a samemu zaistnieć w mediach. Zanikły jakiekolwiek hamulce moralne, a mnie w takim środowisku coraz ciężej żyć. Ale jaki mam wybór?

Emigracja zawsze niesie w sobie to ryzyko, że nie zaadaptujesz się w nowym środowisku i nie dasz rady finansowo. Więc może prośba o azyl polityczny ze względu na demolowanie w Polsce demokratycznych struktur, jak na przykład trybunałów, sądów i prokuratury, co niesie ze sobą realne zagrożenie dla demokracji i praw człowieka? Byłaby taka możliwość na Kubie. Zaraz powiedzą jednak: „ciągnie Porębskiego do komuny, więc to pewnie komuch”, ale ludzkie języki ani mnie grzeją, ani ziębią. Owszem, na wyspie rządzi Komunistyczna Partia Kuby, ale miałbym przynajmniej zagwarantowany dostęp do opieki medycznej z najwyższej półki. Mało kto wie, że kubańska służba zdrowia zaliczana jest do pierwszej piątki najlepszych na świecie. Nie ma tam wszechwładzy bankierów, nieznany jest terroryzm, narkomania to zjawisko śladowe, a handel narkotykami nie istnieje, bo grozi za to kula w łeb. Czyli coś za coś. Chociaż jest siermiężnie, to jednak bezpiecznie pod każdym względem, słonecznie, tanio i bardzo wesoło, bo Kubańczycy nie przejmują się zbytnio problemami gospodarczymi.

Kolejna możliwość ucieczki od błaznów i psychopatów to przeprowadzka do uzdrowiska, gdzie rzadko gada się o polityce, a wiodącymi tematami są tańce, zabawa i flirt. To równie dobry pomysł jak azyl na Kubie – jest na miejscu opieka medyczna, szerokie spektrum rehabilitacji nadszarpniętego zdrowia, możliwość poznawania ciągle nowych ludzi oraz brak nudy. Tyle tylko, że w odróżnieniu od Kuby w polskich kurortach słońce nie świeci przez cały rok. Jak wesoło jest w uzdrowisku, niechaj świadczy to, że podczas mojego czterodniowego pobytu w Boże Ciało w Ciechocinku osłupiałem, widząc w kilku miejscach… tłumy tańczących ludzi. Ktoś powie: „tańczyć dzisiaj to wielka nieodpowiedzialność, bo można nieświadomie kogoś zarazić, lub zostać zarażonym”. Nie zgadzam się z taką tezą, bo skoro większość ludzi przechodzi Covid-19 bezobjawowo, można zarazić się Coroną, bądź też zarażać innych dosłownie wszędzie, nie tylko na tańcach. Zresztą, widok polskich plaż podczas ostatniego długiego weekendu mówi sam za siebie.

Decyzję o przeprowadzce, emigracji, czy azylu powezmę dopiero po ewentualnej przegranej Rafała Trzaskowskiego. Mam bowiem po dziurki w nosie siewcy nienawiści pana Andrzeja Dudy, jego błazenady, jak również podziałów w społeczeństwie oraz szokujących wypowiedzi kolejnych pyskaczy, pętających się po telewizyjnych studiach i szczujących ludzi przeciwko siebie na wyborczych spędach. Dzisiaj po raz pierwszy w życiu ogarnął mnie wstyd, że jestem Polakiem i mogę być kojarzony przez zachodnich Europejczyków z panami Żalkiem, Czarnkiem, Kowalskim, Rzymkowskim, czy sforą innych mądrali z poselskim immunitetem. Co do pana prezydenta Dudy, to wkrótce ten facet nie będzie miał gdzie powiesić jesionki. Już został wykluczony przez Emmanuela Macrona z paryskich obchodów Święta Bastylii, gdzie rokrocznie spotykają się najwięksi z wielkich i najważniejsi z ważnych. Niczym Kim Dzong Un zostanie zepchnięty na margines światowej polityki.

Uważam, że zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego jest jedyną szansą na stopniowe wygaszanie podziałów w społeczeństwie i odbudowanie prestiżu Polski na arenie międzynarodowej, tak skutecznie zrujnowanego przez PiS. Dlatego prezydent Warszawy będzie miał mój głos. I tak na marginesie: jak sprawnym manipulantem jest pan Duda, dowodzą jego publiczne wypowiedzi na temat Unii Europejskiej. Wpierw grzmi na Unię, nazywając ją "wyimaginowaną wspólnotą, która nie będzie dyktować Polakom jak mają żyć", by kilka miesięcy później dumnie ogłosić na wyborczym wiecu, że "UE to my". Swoją dwulicowość odkrył jednak już wcześniej. Ten wybitny polityk stwierdził publicznie w 2014 r., że koncepcja Unii Europejskiej to "baju baju dla frajerów". Duda jest zakamuflowanym wrogiem UE i jednym z tych nacjonalistycznych krętaczy, którym zawadza Wspólnota, ale nie miliardy euro, które Bruksela nam przekazuje. Przez 15 lat członkostwa dostaliśmy z UE ponad 163 miliardy euro, w tym samym czasie do unijnego budżetu wpłaciliśmy 53 miliardy. Czysty zysk dla Polski z tytułu członkostwa, to prawie pół biliona złotych.

Wróć