Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

NIK mu nie zrobi nic...

25-09-2019 21:39 | Autor: Maciej Petruczenko
Bardzo pięknie brzmią – do dziś – słowa Pieśni o Generale Śmigłym-Rydzu:

„On nas wywiedzie

Cało z każdej zawieruchy

Sam Komendant

Sam Komendant nam go dał...

...Nikt nam nie ruszy nic

Nikt nam nie zrobi nic

Bo z nami Śmigły, Śmigły, Śmigły-Rydz...”

Pieśń to nie tylko piękna, lecz jednocześnie prorocza, chociaż na owo „nicniezrobienie” trzeba było ładny kawał czasu poczekać, a źli ludzie jednak coś niedobrego w międzyczasie zrobili. Obecnie Komendant znowu nam daje ludzi dobrych, godnych zaufania, na których możemy w pełni polegać, więc dawną pieśń wypada powtórzyć, choć może z lekkimi zmianami: „NIK mu nie ruszy nic, NIK mu nie zrobi nic – i tak dalej.

Tak to już bywa z tekstami pieśni, że nie do końca wiadomo, co poeta, czyli autor słów miał naprawdę na myśli. A identycznie brzmiące słowa mogą mieć w określonym kontekście diametralnie różne znaczenie. Ktoś teraz powie na przykład: to już poszło do ścieku, podczas gdy dawniej w Warszawie padało nocą pytanie: No to co, już idziemy do Ścieku, co oznaczało kierowanie się do najdłużej czynnej knajpy nocnej w rejonie Królewskiego Szlaku.

Ówczesny Ściek przyciągał złotą młodzież, znanych artystów i dziennikarzy oraz literackie autorytety. Dziś można już tylko mówić w Warszawie o ścieku sensu stricto, bo gówniane nieczystości znalazły na powrót drogę do Wisły i z wielkim trudem się je powstrzymuje. Nie wiem akurat, czy mój rocznik absolwentów Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego też można zaliczyć do ścieków, ale nie ulega wątpliwości, że nasz niedawny zjazd koleżeński zmusił do mimowolnej refleksji: czy to my niedzisiejsi, czy raczej podejście do prawa jakoś się radykalnie zmieniło?

Z łezką w oku wspominaliśmy naszych profesorów – jeszcze przedwojennego chowu, łaziliśmy po Auditorium Maximum, zaglądaliśmy w stare kąty BUW-u i do wydziałowych pokoi, gdzie człowiek z duszą na ramieniu stawał do egzaminu przed profesorami Jerzym Sawickim, Juliuszem Bardachem, Jerzym Jodłowskim, Stanisławem Ehrlichem, Zbigniewem Resichem, Witoldem Czachórskim, Henrykiem Kupiszewskim, Cezarym Berezowskim, Wojciechem Góralczykiem... Co tu zresztą wspominać dawnych nauczycieli prawa, skoro w samym naszym roczniku pojawili się koledzy z tytułami profesorskimi: Hubert Izdebski, Ludwik Florek.

Z naszej bandy jest znany sędzia, a jednocześnie znakomity pianista jazzowy, wielki popularyzator jazzu i publicysta Krzysztof Karpiński, jak również jego kolega z akademika z Jelonkach – Jerzy Stępień, nie tak dawno prezes Trybunału Konstytucyjnego, grywający dla rozrywki na saksofonie.

To rzecz sympatyczna, gdy stara wiara trzyma się razem, o co coraz trudniej w dzisiejszych czasach coraz głębszych politycznych podziałów. Kiedyś słynny Ściek łączył warszawskie młode pokolenie nocnych balowiczów. Teraz, gdy tak wiele się w krajobrazie miasta pozmieniało, trudno o podobny lokal, chociaż atrakcyjnych miejsc w stolicy niewątpliwie przybyło. Szkoda tylko, że bynajmniej nie przybytek rozrywki kojarzy się obecnie ze ściekiem, tylko takie urządzenie sensu stricto. Na dodatek mamy dwie skrajnie różne interpretacje awarii dwu kolektorów ściekowych, dochodzących do oczyszczalni Czajka. Wedle jednej interpretacji, spływ nieczystości prosto do Wisły spowodował katastrofę ekologiczną, wedle drugiej, tak naprawdę nic się strasznego nie stało, bo kranówkę nadal można pić, a ścieki jakby popłynęły swoim nurtem z lat poprzednich, gdy żadnej oczyszczalni po drodze nie było.

Są krytycy obecnej władzy państwowej uważający, że najgorszy ściek to dzisiejsi nominaci, obejmujący ważne stanowiska i kompromitujący się tak – jak chociażby były minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski, który poinformował dziennikarzy o swoich rozmowach z przedstawicielami nieistniejącego państwa San Escobar. Ale czy rzeczywiście tylko nasza najświeższa władza i dominująca w kraju partia potrafi się kompromitować? Był kiedyś minister kultury, który chciał bodaj telefonować do bardzo znanego, ale już nieżyjącego artysty. W każdym stadzie trafi się czarna owca.

Ja akurat mam od lat pretensje do kolejnych ekip rządzących Warszawą, jeśli chodzi o infrastrukturę sportu wyczynowego, który w mieście najzwyczajniej zabito. Najczęściej deskami – jak stadion Gwardii przy Racławickiej. Nie podoba mi się również przesadna amerykanizacja śródmiejskiej architektury. Ostatnio z 20. piętra jednego z drapaczy chmur w centrum, hotelu Intercontinental, odpadła szklana płyta elewacyjna i cud boski, że nikogo nie zabiła. Takie to mamy świadectwo współczesnej tandety budowlanej. A przecież bodaj w tym samym gmachu koncentrujący światło słoneczne daszek nad wejściem powodował uszkodzenia nadwozi zaparkowanych w pobliżu aut. Jak na ironię, nie przypominam sobie, żeby podobne nieszczęścia wiązały się z konstrukcją będącego „darem Stalina” Pałacu Kultury i Nauki, chociaż wznoszono ten budynek w szalonym pośpiechu.

Przez analogię mogę również porównać niewątpliwie tandetne budynki mieszkalne z wielkiej płyty postawione na Ursynowie. Jakoś po dociepleniach i innych modernizacjach trzymają się całkiem nieźle mimo upływu lat, podczas gdy w niektórych apartamentowcach, zbudowanych całkiem niedawno na Kabatach, trzeba było – jak słyszę – wymienić już wszystkie okna...

Zagęszczanie warszawskiego krajobrazu plombami, wstawianymi gdzie się tylko da, utrudnia przepływ powietrza, zabiera mieszkańcom starszych budynków światło, no i – co tu dużo mówić – rodzi bałagan przestrzenny. Dlatego jeśli ktoś będzie chciał na przykład wysadzić w powietrze niszczący estetykę północnej pierzei pl. Piłsudskiego szklarniowiec Metropolitan, to ja nie będę z tego powodu ronić łez. Bo może dopiero taka akcja pozwoli na przywrócenie widoku zasłanianej przez tego biurowego przybłędę – tylnej ściany Teatru Wielkiego. A sir Norman Foster, który ów architektoniczny skandal zaprojektował, niech sobie stawia w Londynie takie paskudztwa, pasujące do zabytkowej zabudowy jak wół do karety.

Wróć