Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nieporozumienie wokół Porozumienia

06-05-2020 21:25 | Autor: Maciej Petruczenko
Wiele lat temu jakiś pilnujący prestiżu władzy ludowej w Polsce sierżant Milicji Obywatelskiej na Pradze tak uzasadnił stwierdzenie, iż ktoś naruszył obowiązujące przepisy: „Obwiniony przechodził przed komisariatem MO krokiem szyderczym”. W zupełnie nowych już czasach Policja Państwowa zatrzymała całą gromadę osób zmierzających w kierunku piłkarskiego stadionu Polonii Warszawa, bo wszystkich najprawdopodobniej wzięto za uczestników zadymy, jaką chcieli zorganizować wrodzy Czarnym Koszulom kibice Legii. Ostatnio zaś małą sensacją stało się skierowanie przez policję do sądu sprawy znanego fotoreportera, freelancera zresztą – Kuby Atysa. Podobnie jak paru jego kolegów po fachu, starał się on sfotografować demonstrację pod żoliborskim domem pewnego obywatela, którego autorytet źli ludzie próbują pomniejszać, określając go nadzwyczaj pogardliwym ponoć mianem „Szeregowego Posła”.

Nie wiem, czy policjanci, którzy spisali Kubę, postawili mu słuszny zarzut naruszenia przepisów o zachowaniu obowiązującego obecnie dystansu między osobami przebywającymi w miejscach publicznych czy też pochopnie dopatrzyli się jego udziału w nielegalnym zgromadzeniu, ale mogę się domyślać, że w grę wchodziły również polityczne względy. Być może, ktoś chciał pokazać, że jak Kuba Bogu (z Żoliborza), tak i Bóg Kubie. Nie mnie to akurat roztrząsać, jakkolwiek wiem, że ten bardzo zdolny paparazzo potrafi znakomicie utrwalać obiektywem zgoła niecodzienne sytuacje. W 1991 roku przybył na bodaj pierwszą w Polsce galę boksu zawodowego, zorganizowaną na Torwarze. Na tę premierę pojechali prosto z mojego domu były mistrz olimpijski w pchnięciu kulą Władysław Komar i jego serdeczny druh, dawny dziesięcioboista Legii – Lech Nikitin. Przy wejściu napotkali znanego dziennikarza Janusza Atlasa, który wcześniej zaszedł Komarowi za skórę. Nikitin zapytał agresywnym tonem Komarowego adwersarza, czy potwierdza swoje niemiłe zchowanie wobec starego mistrza, na co Atlas przyjął postawę bokserską, odważnie odpowiadając Lechowi swoim pytaniem: – A co, może chcesz się bić? W tym momencie o niebo silniejszy, wysportowany lekkoatleta od razu zrezygnował z kontynuowania słownej utarczki i paroma celnymi ciosami pokazał Januszowi, co to znaczy prawo i sprawiedliwość. Znajdujący się na miejscu Kuba Atys sfotografował nierówny pojedynek i zdjęcia tej sceny wymierzania sprawiedliwości zamieściła „Gazeta Wyborcza”, której redaktorzy uznali tamto towarzyskie starcie przed rozpoczęciem gali za o wiele ciekawsze niż wszystkie oficjalne walki razem wzięte. Tym bardziej, że posiniaczona i krwawiąca twarz Janusza dobitnie świadczyła, iż to nie on okazał się zwycięzcą.

Przypominam tę garstkę odległych w czasie zdarzeń – w obliczu oczekiwanego w arenie na Wiejskiej pojedynku, który ma stoczyć ów Szeregowy Poseł z Żoliborza z innym Szeregowym Posłem, występującym w tym wypadku w roli challengera. Diabli wiedzą, jak się ta walka o mistrzostwo Polski zakończy, tym bardziej, że można się spodziewać tolerowania przez sędziów uderzeń poniżej pasa. Były wprawdzie próby dojścia do Porozumienia z challengerem, iżby zrezygnował z walki i nie usiłował odebrać tytułu dotychczasowemu mistrzowi, ale skończyło się chyba na całkowitym nieporozumieniu. Napomykam o tym mimochodem, no bo kto ma dziś głowę do zajmowania się walkami na pięści, skoro pandemia koronawirusa kosi kolejne ofiary, a suszę mamy wszyscy nie tylko w gardle.

Nieliczni, którym nie polityka w głowie, dostrzegają już w tej chwili, że właśnie brak wody zdominuje krajobraz Polski w najbliższych miesiącach i latach. Czeka nas takie uderzenie w gospodarkę, że w porównaniu z tym ciosy wymierzone Atlasowi przez Nikitina to po prostu pieszczota. Wygląd wysychającej gwałtownie Wisły jest jeszcze bardziej wymowny niż poharatana twarz Janusza. Tymczasem – zamiast zająć się tą, bodaj najpoważniejszą kwestią braku wody – główny reżyser w teatrze politycznych kukiełek poświęca czas na interpersonalne intrygi. Pociąganie za sznurki może być czynnością ciekawą, a nawet pasjonującą dla kogoś, kto nie ma nic lepszego do roboty. Tylko że zaraz może się okazać, iż zabraknie państwowej kasy również dla teatru marionetek, zachowujących się, jak im wielki manipulator każe. Nawet w środku nocy. Raz klęczących, raz milczących, innym razem bijących brawo albo pokłony, gdy tylko gromowładny Zeus zmarszczy brew.

Zaniepokojeni coraz jawniejszym naruszaniem demokracji obywatele zaczynają się obawiać, czy nie szykuje się nam powtórka z historii w postaci zamachu majowego. Jakoś dziwnie słabo świętowano kolejną rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja, bowiem samo słowo „konstytucja” stało się dla wielu osób w teatrze marionetek drażniące, a może nawet obraźliwe, skoro tyle niemiłych im osób demonstracyjnie nosi koszulki z tym słowem wymalowanym od przodu. Na wszelki wypadek, żeby w trybach władzy nic nie zgrzytało, coraz częściej przeprowadza się więc różne czynności całkowicie poza jakimkolwiek, a przede wszystkim konstytucyjnym trybem. Jak to robić, to już wiele razy pokazał Szeregowy Poseł, który parę lat temu wyznał szczerą prawdę o swojej drużynie, oznajmiając: „Nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne”. Zatem, daremnie przekonywać ten Wunderteam, że coś jest niekonstytucyjne, bo ma się do czynienia z besserwisserami, co przyjmują postawę niezapomnianego redaktora Kura z 1968 roku (Kur wie lepiej...).

A skoro tak, to wypada się spodziewać, że takie głupoty – jak normy prawne i reguły demokracji – nie przeszkodzą Wunderteamowi w jak najrychlejszym przeprowadzeniu wyborów prezydenckich na takiej zasadzie, na jakiej Henry Ford sprzedawał kiedyś swoje auta. Każdemu pozwalał wybrać dowolny kolor pojazdu pod warunkiem, że będzie to kolor czarny.

Wróć