Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Niekończąca się opowieść śmieciowa z Warszawy

29-06-2022 21:57 | Autor: Tadeusz Porębski
Rozmowa z inż. Grzegorzem Jakubcem, prezesem Zarządu SM Służew nad Dolinką.

Tadeusz Porębski: Z racji wieloletniego zarządzania strukturami spółdzielczymi stał się pan znawcą problemów dotykających mieszkańców wielorodzinnych budynków w spółdzielniach i wspólnotach mieszkaniowych. Jednym z problemów jest chaos panujący od kilku lat w gospodarce warszawskimi odpadami. Jak pan ocenia aktualną sytuację na rynku stołecznych śmieci?

Grzegorz Jakubiec: To są dwie kwestie. Pierwsza, to globalna gospodarka odpadami w skali naszego kraju. Chodzi o to, byśmy się wreszcie dowiedzieli jak polskie śmieci są zagospodarowywane, bo póki co nikt nie pokazał nam śmieciowego łańcucha – od pojemnika, poprzez transport, aż do składowiska, czy do specjalnej instalacji jaką posiada na przykład Białystok. Czy którykolwiek z mieszkańców stolicy wie, gdzie wozi się warszawskie śmieci i jaki jest ich los? Ja nie wiem, dochodzą mnie jedynie słuchy, że krążą one po kraju i lądują na wysypiskach w różnych miastach. W większości są utylizowane termicznie. Polska nie posiada ustawy śmieciowej wzorowanej na rozwiązaniach zachodnich, gdzie spala się jedynie około 30 proc. odpadów nie nadających się do ponownego wykorzystania. Mamy u nas zaledwie kilka miast, które zdołały ogarnąć problem poprzez wybudowanie nowoczesnych instalacji wyposażonych m.in. w optoseparatory, czyli urządzenia, które za pomocą kamer i sensorów ułatwiają segregowanie odpadów na metale, drewno, papier, plastik, szkło w oparciu o ich właściwości fizyczne. Automatyczna selekcja zapewnia większą skuteczność recyklingu i tym samym korzystnie wpływa na ochronę środowiska. W Polsce opóźnienia i zaniedbania na tym obszarze są ogromne, a stolica państwa mimo zmiany ustroju w 1989 r. i wprowadzenia gospodarki rynkowej nie doczekała nowoczesnej instalacji do przetwarzania odpadów komunalnych.

Może podejdźmy do tej kwestii z medycznego punktu widzenia i spróbujmy zdiagnozować przyczynę tak gigantycznej zapaści? Tylko wtedy można będzie zaradzić problemowi i usunąć go.

Praprzyczyną jest nie trafione stanowisko warszawskich radnych z kilku pierwszych kadencji samorządu, którzy uporczywie forsowali tezę, jakoby problem śmieci rozwiąże niewidzialna ręka wolnego rynku. W ten sposób przespano ponad 30 lat. Niestety, niewidzialna ręka wolnego rynku chyba też zaspała, bo problem śmieciowy nie tylko że nie został rozwiązany, ale z roku na rok pogłębia się. A przecież gospodarowanie odpadami to jedna z kluczowych gałęzi gospodarki narodowej, dzisiaj ze względu na wojnę może na drugim miejscu za gospodarką energetyczną. Nie wiem dlaczego rząd nie powołał jeszcze do życia instytucji regulatora śmieciowego na wzór regulatorów od energetyki, rynku telekomunikacyjnego i pocztowego, czy radiowo – telewizyjnego.

Na wstępie wspomniał pan o dwóch kwestiach dotyczących śmieci. Jedną omówiliśmy…

Drugą kwestią jest podział kosztów wywozu odpadów i próby obciążania nimi mieszkańców Warszawy. Nie jestem ekspertem w dziedzinie gospodarowania odpadami, ale ukończyłem wydział inżynierii środowiska, więc podstawy teoretyczne mam i stosunkowo sprawnie obracam się w tej materii. Wiadomo, że wywóz odpadów wiąże się z kosztami, ale jednocześnie nie wolno zapominać, że odpady to jednak towar – chodzi m.in. o odzyski uzyskiwane przy pomocy recyklingu. Surowce wtórne to jest cenny towar, tyle że w przypadku Warszawy uzyskiwany w skali mikro. W odróżnieniu od krajów Zachodu większość odpadów jest w Polsce utylizowana termicznie, bądź składowana na wysypiskach. Recykling to u nas jedynie hasło, pustosłowie. Przechodząc do kosztów gospodarowania odpadami należy stwierdzić, że do dnia wejścia w życie nowej ustawy śmieciowej funkcjonowało w Warszawie 120 podmiotów wywożących odpady komunalne. Firmy konkurowały ze sobą, więc koszty utrzymywały się na niskim poziomie. Dzisiaj na stołecznym rynku pozostało siedem firm…

Nie pomylił się pan? Chyba siedemdziesiąt…

Nie pomyliłem się. Mamy w stolicy tylko siedem firm, co powoduje, że w tym mieście na rynku śmieciowym nie ma już konkurencji. Kilkakrotnie krążyły informacje o zmowie cenowej, ale UOKiK ich oficjalnie nie potwierdził.

Jednak znacznie łatwiej dogadać się w gronie siedmiu osób, niż stu dwudziestu.

Pozostawiam to bez komentarza. Wracając do kosztów, zmorą jest, że jedynym i podstawowym kryterium radnych uchwalających kolejne tzw. uchwały śmieciowe jest to, czy system się bilansuje, to znaczy, czy wpływy z opłat od mieszkańców pokryją wszystkie koszty gospodarowania odpadami, nawet te związane z edukacją ekologiczną. Tych ludzi właściwie nie interesuje problem segregacji odpadów. Powtarzam – segregacja, recykling w Warszawie to, moim zdaniem, pustosłowie i fikcja. Dlaczego tak się dzieje? Po prostu fatalne rozwiązania przyjmowane przez Radę Warszawy w sprawie śmieci odbierają mieszkańcom motywację do rzetelnego segregowania odpadów. Skoro każde mieszkanie – bez względu na metraż i liczbę zamieszkujących w nim osób – obciążone jest identyczną stawkę za wywóz, mamy do czynienia nie z motywacją, lecz z demotywacją. To powrót do czasów socjalizmu, kiedy obowiązywała tzw. urawniłowka. Fikcją jest także system kar za nie segregowanie odpadów. Są one iluzoryczne, ponieważ nie istnieje u nas pojęcie zbiorowej odpowiedzialności. Mamy w kraju podział na pięć frakcji odpadów i tu pojawia się kolejny znak zapytania, bowiem nie ma frakcji w 100 proc. czystych. Nawet bioodpady pakowane są w plastikowe worki i w takiej formie wywożone, więc jaki to jest odpad bio? Miasto Warszawa z racji swojej wielkości, liczby mieszkańców oraz funkcji jaką pełni w państwie powinno zwrócić się o zezwolenie na odstępstwo od zapisu ustawy. Myślę, że można by ubiegać się w resorcie ochrony środowiska, by miasto stołeczne Warszawa otrzymało zezwolenie na podział odpadów jedynie na trzy frakcje zamiast pięciu, czyli na szkło, odpady suche i odpady zmieszane. Tak jak jest na przykład w Londynie. Wydaje mi się, że tego rodzaju postulat wraz z logicznym uzasadnieniem mógłby uzyskać akceptację ministra.

Wróćmy do sygnalizowanego wcześniej przez pana prób obciążania kosztami wywozu mieszkańców Warszawy.

Moim zdaniem, jest to nie do przyjęcia. W grudniu ubiegłego roku Regionalna Izba Obrachunkowa uchyliła wcześniejszą uchwałę Rady Warszawy, która różnicowała koszty wywozu odpadów w zależności od metrażu mieszkania. Dopatrzono się próby obejścia obowiązującej ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, które polegało nawet na dwukrotnym przekroczeniu maksymalnych stawek opłat ustalonych w ustawie. Po grudniowej decyzji RIO miasto znalazło się pod ścianą, przegłosowano więc przygotowaną na chybcika nową uchwałę, która wprowadziła śmieciową urawniłowkę. Z badania przeprowadzonego przez CBOS wynika, że co piąty warszawiak (20 proc.) mieszka w zasobach spółdzielni mieszkaniowych, więc głos środowiska spółdzielczego powinien być mocno słyszalny w ratuszu. Nie krytykujemy władz stolicy tylko dla potrzeby samego krytykowania, chcemy współpracować, dyskutować, doradzać i przedstawiać koncepcje powstałe na bazie naszych wieloletnich doświadczeń. Wyciągamy do władz pomocną dłoń, ale niestety nie zawsze jest ona przyjmowana, a jeśli już, to na pewno nie z wdzięcznością. Chcemy przedstawić spółdzielczy pomysł na kształt uchwały śmieciowej dla Warszawy, może nie doskonały, bo doskonałych nie ma i nigdy nie będzie, ale na pewno warty publicznego przedyskutowania.

Uchwały uchwałami, jednak nie posiadając nowoczesnych instalacji w najbliższym sąsiedztwie stolicy uchwalanie kolejnych śmieciowych przepisów będzie tylko dalszym biciem piany.

Zdajemy sobie z tego sprawę, więc chcemy też mocno lobbować na rzecz budowy w okolicach Warszawy nowoczesnej instalacji do segregowania odpadów oraz spalarni. Można by pomyśleć o budowie dwóch – trzech instalacji gdzieś w okolicach autostrady, które byłyby inwestycją wspólną kilku dużych samorządów odległych nie więcej niż 100 km od naszego miasta. Jest to jeden z wariantów. Na razie jednak władze Warszawy zdecydowały się na budowę spalarni. Stolicy potrzebna jest segregacja i recykling, a nie spalanie śmieci jak lecą. Spalanie powinno być ostatnim elementem w tym procesie. Wszak jesteśmy zrzeszeni w UE, więc musimy trzymać unijny poziom. W Wiedniu funkcjonują trzy rusztowe spalarnie odpadów komunalnych, ich uzupełnieniem jest czwarta wyposażona w kocioł fluidalny, w którym obok odpadów resztkowych spalane są także komunalne osady ściekowe. Wiedeńczycy mają również instalację do fermentacji bioodpadów, gdzie przetwarza się bioodpady z gospodarstw domowych, targowisk, restauracji, stołówek oraz ze szpitali. Odpady organiczne pochodzące z gospodarstw domowych i targowisk mają konsystencją stałą, a z restauracji – ciekłą. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w 2019 r. wskaźnik recyklingu dla Austrii wynosił aż 57,7 proc., natomiast dla Polski tylko 33,8, proc. Te dane pokazują, jak daleko stolica Polski jest za stolicami państw Zachodu. Można więc mocno akcentować, że Warszawa XXI wieku na gwałt potrzebuje nowoczesnych instalacji do sortowania, recyklingu i odzyskiwania odpadów komunalnych. Jest światełko w tunelu, ale tylko w kwestii kosztów ponoszonych przez mieszkańców. Na czerwcowym spotkaniu z wiceprezydentem Warszawy zapadła decyzja, że o bardziej sprawiedliwym niż dzisiejszy podziale kosztów wywozu odpadów będziemy dyskutować w mniejszych grupach. Jaki będzie efekt tych spotkań, okaże się wkrótce.

Wiem, że bywa pan na sesjach Rady Warszawy jako reprezentant macierzystej SM Służew nad Dolinką i jednocześnie reprezentant kilkusettysięcznej rzeszy warszawskich spółdzielców. Mówi się tam cokolwiek o pilnej potrzebie budowy nowoczesnych instalacji?

Nie bywam na sesjach Rady Warszawy, gdyż odbywają się one zdalnie. Staram się uczestniczyć zapisując do głosu i godzinami czekając przed komputerem na swoją kolej.

Jak to – zdalnie? Przecież na sali obradują Sejm i Senat w pełnym składzie, stadiony pełne, dancingi i dyskoteki, gdzie ludzie obcują w tańcu twarzą w twarz, pracują pełną parą, a Rada Warszawy obraduje zdalnie? Dlaczego nie zwołuje się sesji w PKiN jak to drzewiej bywało, na które zgodnie ze statutem miasta wstęp jest wolny?

To pytanie skierowane jest pod niewłaściwy adres. Mogę tylko powiedzieć, że na ostatniej sesji zapisałem się do głosu, ale nie pozwolono mi wypowiedzieć nawet jednego słowa.

Powód?

Arbitralna decyzja urzędniczki obsługującej sesję Rady Warszawy.

Urzędniczki? Jak to możliwe?

Zapisałem się do głosu na ostatniej sesji rady miasta. Chciałem mówić o problemie śmieciowym, który w opinii spółdzielców nie został rozwiązany, a zaledwie przypudrowany grudniową uchwałą wprowadzającą jednakowe opłaty dla wszystkich gospodarstw domowych. W pierwszym punkcie miało być głosowane absolutorium dla prezydenta Rafała Trzaskowskiego, po dyskusji zaś kolejny punkt o stanie miasta i właśnie w tym punkcie mogli zabierać głos mieszkańcy. Zostałem zapisany do głosu jako pierwszy. Oczekiwałem przy komputerze od godziny 10, by nie przegapić kolejki. Około godziny 16 wywołano mnie do głosu, ale mimo wielu prób nie udało mi się połączyć. Z całą pewnością nie była to moja wina, widać w danym momencie zawiódł system, który mógł być zbytnio obciążony. Zanim dodzwoniłem się do urzędniczki obsługującej sesję kilka osób zapisanych po mnie zabrało głos, ale kilka podobnie jak ja zostało odrzuconych. Poprosiłem urzędniczkę, by jednak umożliwiła mi wystąpienie, skoro nie z mojej winy nie zdołałem dojść do głosu. Wszak byłem zapisany, miałem wymagane poparcie 50 osób, więc co za różnica, że wystąpię jako na przykład piąty zamiast pierwszy. Przecież spełniłem wymóg proceduralny i byłem uprawniony do głosu. Pani urzędniczka odmówiła, argumentując, że moja kolejka minęła. Nie pomogły żadne prośby, urzędniczka pozostała nieugięta twierdząc, że kwestię skonsultowała z prawnikiem i jego zdaniem utraciłem prawo do zabrania głosu. Myślę, że wykorzystano wszystkie możliwe kruczki prawne, aby tylko nie dopuścić do głosu mieszkańca chcącego omawiać drażliwy i niewdzięczny dla władz miasta temat.

Słuchając pana relacji nasuwa mi się na myśl sienkiewiczowski Kali. W Sejmie opozycja, czyli przede wszystkim Platforma Obywatelska, zarzuca PiS i biadoli w mediach, że jej posłowie są sekowani i często nie dopuszczani do głosu. To jest bardzo złe. Natomiast kilometr dalej na sesji rady miasta tego rodzaju zachowanie nie razi. Czyli, jak Kalemu ukraść krowę, to jest złe, ale jak Kali ukraść komuś krowę, to jest dobre…

Celna uwaga. Dodając do tego fakt, że z niewiadomych powodów sesje rady miasta nadal odbywają się zdalnie można postawić tezę, że rządzący stolicą radni jak tylko mogą unikają bezpośredniego kontaktu z mieszkańcami Warszawy.

Co teraz?

Zamierzam wystąpić na piśmie do przewodniczącej Rady Warszawy z prośbą, by podała mi nazwisko osoby, która zadecydowała o uniemożliwieniu mi wystąpienia na sesji. Będę oczekiwał podania podstawy prawnej takiej decyzji. Jeśli okaże się, że odebrano mi prawo głosu bezprawnie rozważę dalsze kroki prawne. Należy wreszcie położyć kres tego rodzaju praktykom.

Wróćmy jeszcze do warszawskich śmieci. Trzy kolejne uchwały śmieciowe podjęte przez Radę Warszawy zostały albo unieważnione, albo uchylone. Czwarta, przygotowana na kolanie, funkcjonuje, ale jest niesprawiedliwa ze społecznego punktu widzenia. Co dalej? Czy w tym bez mała dwumilionowym mieście nie ma nikogo, kto mógłby wreszcie ogarnąć tak poważny problem, dotykający także kwestii ekologicznych?

Środowisko spółdzielcze nie złoży broni, będziemy chcieli zrobić wszystko, by obecna, krzywdząca uchwała została zmieniona. Chcę postawić sprawę jasno: moim zdaniem jedynym winowajcą chaosu na rynku stołecznych śmieci jest Rada Warszawy. To radni tej kadencji doprowadzili do uchwalenia przepisów, które zdaniem sądu i RIO były niezgodne z prawem. To maszynka do głosowania zwana Radą m.st. Warszawy, wbrew temu co proponował wiceprezydent Michał Olszewski (odpowiedzialny wówczas za gospodarkę odpadami), wprowadziła kompletny chaos na rynku śmieciowym. Najgorsze jest to, że ten decyzyjny organ nadal nie prezentuje woli koniecznej do opanowania chaosu.

A środowisko spółdzielcze wypracowało własną koncepcję gospodarowania odpadami?

Jak już wcześniej wspomniałem, nie ma i nie będzie koncepcji doskonałej. Zawsze znajdzie się element sporny. Naszym zdaniem, opłata za wywóz śmieci powinna być dwuskładnikowa. Jedna część, to opłata stała zależna od powierzchni użytkowej lokalu, bo nie ma znaczenia czy ktoś w nim mieszka, czy też nie. Wywóz śmieci z części wspólnych – gałęzie, opakowania, skoszona trawa, etc., a także sprzątanie – powinni pokrywać solidarnie wszyscy lokatorzy posiadający tytuł prawny do lokalu. Druga część to opłata zmienna zależna albo od liczby osób mieszkających w lokalu, albo od zużycia wody, ale z licznika w mieszkaniu, a nie tak jak proponowano z licznika głównego w budynku. No i oczywiście należy określić stawkę maksymalną, czyli nie więcej niż 130 zł miesięcznie od gospodarstwa domowego W środowisku spółdzielczym jest jednomyślność, by wprowadzić w życie takie właśnie regulacje. Jednak dopóki nie zostaną one wprowadzone (wymagają zmian w ustawie), najbardziej sprawiedliwy wydaje się system opłat wprost proporcjonalny od powierzchni użytkowej lokalu. Wtedy płaciliby wszyscy, bez względu na to, czy lokal jest zamieszkany, czy nie. I stawki kształtowałyby się w widełkach od dwudziestu kilku zł za małą kawalerkę do maksymalnie 130 zł za mieszkanie o dużym metrażu. Czyli, nie wszyscy po równo, lecz sprawiedliwiej – masz małe mieszkanie, płacisz mniej, masz duże, płacisz więcej. I wtedy miasto powinno objąć programem osłonowym osoby samotne, nie w pełni sprawne, o niskich dochodach posiadające mieszkanie o nieco większym metrażu niż jest im niezbędny. Byłoby to dopełnienie społecznego poczucia sprawiedliwości.

Czy nowelizacja ustawy śmieciowej jest palącą koniecznością?

Moim zdaniem, tak. Obowiązująca ustawa pociągnęła za sobą szereg konsekwencji, bo samorządy zostały zobowiązane do przygotowania i wdrożenia systemu, który zapewni selektywne zbieranie odpadów, doprowadzi do ograniczenia składowania odpadów, umożliwi jak najlepsze ich zagospodarowanie i zapobiegnie nielegalnemu pozbywaniu się śmieci. Niestety, to się nie udało. W ocenie inspektorów NIK żaden z celów ustawy nie został w pełni zrealizowany, a to oznacza ni mniej, ni więcej, że wprowadzony w życie nowy system gospodarowania odpadami nie funkcjonuje właściwie.

Co z uregulowaniem statusu prawnego gruntów zabudowanych, m.in. przez spółdzielnie mieszkaniowe?

Tu mam dobrą wiadomość. Wiceprezydent Tomasz Bratek obiecał rychłą realizację tego trudnego zadania. Trudnego, ponieważ nie wszystkie nieruchomości gruntowe spełniają ustawowe przesłanki przekształcenia. Część z nich spełni ustawowe warunki dopiero po dokonaniu czynności formalnoprawnych, takich na przykład jak podział nieruchomości. Poza tym, niejasne przepisy ustawy powodują wiele problemów interpretacyjnych, często konieczność występowania o dokonanie wykładni przepisów i odwoływania się do orzecznictwa. Ale podjęty przez wiceprezydenta kierunek jest właściwy, a to cieszy.

Zakończmy rozmowę na kwestiach inwestycyjnych. Czy w dobie galopującej inflacji nowe inwestycje są dla spółdzielni mieszkaniowej ryzykowne, czy wręcz przeciwnie – bardzo opłacalne?

Oczywiście, że są opłacalne i powiedziałbym, wręcz niezbędne. Najbardziej widoczne jest to w gospodarce narodowej – jeśli inwestycje spadają to wiadomy znak, że w gospodarce źle się dzieje. To samo dotyczy spółdzielni mieszkaniowych. Jeżeli inwestycja mieszkaniowa realizowana jest na własnej działce i odpowiednio prowadzona można na niej zarobić grube miliony. Warszawa jest stolicą Polski, miastem gdzie ludności z roku na rok przybywa, a nie ubywa. Przybysze z innych części kraju, naukowcy, młode małżeństwa, biznesmeni muszą gdzieś mieszkać, najlepiej na swoim, więc budowanie mieszkań w stolicy jest jedną z najbardziej dochodowych i bezpiecznych inwestycji. W ostatnich latach SM Służew nad Dolinką zrealizowała aż sześć inwestycji i przygotowujemy kolejne. Każdą nową inwestycję zakończyliśmy na plusie, widać to w sprawozdaniach finansowych i naocznie - spacerując po terenie naszej spółdzielni. Dzięki nowym inwestycjom mogliśmy przeprowadzić rewitalizację starych zasobów, urządziliśmy nową infrastrukturę do ćwiczeń, sportu i wypoczynku, zamontowaliśmy nowe windy, wybudowaliśmy piękną przychodnię zdrowia, boiska ze sztuczną nawierzchnią, spółdzielcze przedszkole „Mały Kopernik” – mógłbym tak wymieniać jeszcze bardzo długo. Inwestycje spółdzielcze mają przyszłość, największą właśnie w dobie wysokiej inflacji, ponieważ zyski z inwestycji pozwolą odciążyć kieszeń mieszkańców.

Fot. pixabay

Wróć