Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Niebezpieczne związki

17-08-2016 21:38 | Autor: Mirosław Miroński
Powyższy tytuł, choć może kojarzyć się się z filmem Stephena Frearsa o podobnym tytule, odnosi się do spraw bliższych nam, jeśli chodzi o epokę, chociaż nie mniej ekscytujących niż te przedstawione w filmie. Nawiasem mówiąc, wcześniej były one opisane w powieści Choderlosa de Laclosa, na podstawie której film powstał. Film ze znakomitą obsadą aktorską, jak Glenn Close w roli markiza de Merteuil, Michelle Pfeiffer w roli Madame De Tourvel oraz Johna Malkovicha jako Vicomte'a De Valmont okazał się świetną adaptacją książki, a wybitne role zapadły w pamięci widzów na długo.

Zawiłe relacje ówczesnej arystokracji i nieco perwersyjne zwyczaje wyższych sfer Francji w 1788 roku prowadzą do równie niebezpiecznych konsekwencji, co relacje dające się zaobserwować w naszym społeczeństwie. Chodzi o związki ludzi z polityką, a dokładniej o ludzi wykonujących zawody tzw. zaufania publicznego. Polityka ma to do siebie, że jest zmienna, a razem z nią zmieniają się opcje polityczne, gospodarcze i towarzyszące im priorytety. Nawet polityka historyczna. O ile sami politycy w rzeczy samej nie powinni i zwykle nie ukrywają swoich poglądów, o tyle w przypadku wielu profesji otwarte zadeklarowanie się w konflikcie politycznym, a takich konfliktów w naszym kraju nie brakuje, może być zgubne. W każdym razie na dłuższą metę sprawia, że osoba taka jest postrzegana jako reprezentant jednej lub drugiej strony konfliktu. A to oznacza, że jest zwykle akceptowana tylko przez jedną ze stron. Dotyczy to przede wszystkim tych osób, od których oczekuje się mówienia czy pisania prawdy oraz obiektywizmu m. in. naukowców, dziennikarzy, artystów.

Trwające jeszcze Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro pokazują, że niezależnie od podziałów politycznych są rzeczy, które Polaków łączą. Ich komentatorzy nie są oceniani za ich poglądy, ale za profesjonalny przekaz. Niezależnie, od tego czy to przekaz radiowy, czy telewizyjny – skupieni jesteśmy na treści, a nie na ocenie relacjonującego redaktora. Każdemu z nas zależy na prestiżu Polski rozsławianej przez naszych reprezentantów i na rywalizacji sportowej, która sama w sobie jest piękna.

Zdarza się jednak, że sukcesy sportowe są wykorzystywane przez polityków, a próby takie nie należą do rzadkości. Wiadomo, każdy sukces ma wielu ojców. Wielu więc chce się ogrzać w blasku triumfatorów, przywożących do naszego kraju medale. To jednak kwestia na inny felieton.

Wracając do związków przedstawicieli zawodów zaufania publicznego z polityką, warto zauważyć, że zarysował się wśród nich wyraźny podział. Zarówno dziennikarze, jak i ludzie kultury, luminarze okopali się po dwóch stronach medialno-politycznej barykady. Sytuacja ta trwa już od wielu lat, jednak nigdy wcześniej nie była aż tak widoczna, jak dziś. Podziały te, co ciekawe, nie ograniczają się jedynie do sfery publicznej, ale sięgają bardzo głęboko, bo dzielą również rodziny. Nawet najbliżsi sobie ludzie żyjący pod jednym dachem nie są od nich wolni. Często małżonkowie deklarują poparcie dla różnych stron konfliktów politycznych.

Swoje preferencje polityczne uzasadniają tym, że są to ich zdaniem te najlepsze. Nie zawsze racjonalne kryterium oceny jest brane pod uwagę. W przypadku ludzi występujących publicznie odpowiedzialność za poglądy spada na nich samych. Sprawa jest znacznie poważniejsza, jeżeli dotyczy osób odpowiedzialnych za słowa i ich przekazywanie. Tak jest m. in. w przypadku dziennikarzy, którzy powinni przekazywać prawdę. Rzetelność przekazu jest, a przynajmniej powinno być nadrzędną cechą ich zawodu. Jakiekolwiek odejście od tej generalnej zasady jest bowiem grzechem nie znajdującym rozgrzeszenia. Nie chodzi wcale o jakiś wymiar transcendentalny – wykraczający poza ludzką ocenę, a właśnie o ocenę innych ludzi. Ludzi będących odbiorcą przekazywanych treści. Nawet jeżeli nie są wyciągane konsekwencje prawne, ani administracyjne, a jedynie moralne, mogą one być bardziej dotkliwe niż przewidziane przez kodeks.

Przykładem takiej moralnej oceny dziennikarzy jest społeczna infamia (coraz bardziej powszechna) wobec redaktorów i dziennikarzy z niektórych prywatnych telewizji, tabloidów, czy rozgłośni radiowych. Podobnie dzieje się z ludźmi sztuki zaangażowanymi w bieżącą politykę. Efektem tego jest fakt, że niektóre teatry prowadzone przez ludzi utożsamianych z jedną z opcji politycznych są omijane. Dzieje się to często ze stratą dla sztuki, ale przede wszystkim dla samych twórców, którzy ulegli pokusie zawarcia politycznego związku. Nasza historia obfituje w przykłady ostracyzmu społecznego skierowanego przeciwko tym, którzy sprzeniewierzyli się wartościom najcenniejszym dla Polaków – trosce o własny kraj. Tak było w czasie ostatniej wojny, kiedy to okupacyjne władze próbowały narzucić Polakom swoją wolę. Omijano wówczas kina i teatry kojarzone z okupantem.

Od osób publicznych oczekujemy, jako społeczeństwo, przede wszystkim tego, żeby były uczciwe wobec nas. A związki z polityką , jeżeli są, muszą być bezpieczne, oparte na prawdzie. Można się nie zgadzać, ale należy być uczciwym wobec innych ludzi. W przeciwnym razie wszyscy staniemy się ofiarami niebezpiecznych związków.

Wróć