Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nie zniechęcajmy zagranicznych inwestorów

10-02-2016 20:33 | Autor: Andrzej Celiński
Opowiadał mi we wtorek przyjaciel, Afrykanin, naturalizowany Polak, serdeczny, choć krytyczny polski patriota, wybitny, sprawdzony na europejskim rynku specjalista w swojej dziedzinie (piszę oględnie, bo nie chcę, żeby go zidentyfikowano), że w poważnych biznesowych rozmowach z grupą funduszy inwestycyjnych rozważających dużą innowacyjną inwestycję na polskim rynku usług finansowych zaczęto zadawać pytania dość zaskakujące, których wcześniej, w żadnych innych przedsięwzięciach (a było ich sporo) nie zadawano.

Mówił, że te fundusze są właściwie już po decyzji, rynek uznali za perspektywiczny, ale coś się zachwiało, pojawił się niepokój. Pytają o politykę, o zamiary tego rządu, o przyszłość. Dla niego, Afrykanina, to trochę zabawne, ale on akurat politykę śledzi uważnie, interesuje się, jest kompetentny. Przypuszcza, że w końcu zdecydują się, bo usługi, które oferują, to na naszym rynku novum, a przez miniony kwartał, od listopada, Polska przecież nie mogła utracić swego powabu. Wciąż jesteśmy, tak jak rok temu byliśmy, społeczeństwem głodnym nowych produktów i dość przecież dziewiczym, jak idzie o zaawansowane technologie.  Wiosną, kiedy zaczynał swój projekt, nie zadawali jednak takich pytań, nie zdradzali niepokoju, wszystko zdawało się na tyle zwyczajne, że nie było potrzeby rozmawiania o polityce. Uznawali Polskę za taki sam właściwie kraj, jak reszta Europy, może ciekawszy dla inwestorów, właśnie ze względu na jego dziewiczość w niektórych rodzajach biznesu, żądny sukcesu, hojnie wyposażony w dobre kadry, zwłaszcza w informatyce.

Inwestycje długoterminowe – w których czas animacji i organizacji biznesu, a potem jego promocji, liczony jest na lata, a nie miesiące, w których stopa zwrotu z kapitału nie musi być oszałamiająco wysoka (choć nikt przytomny nie ignoruje tego czynnika) – są szczególnie wrażliwe na ryzyko i wszelkie zmiany warunków i okoliczności. Podatek bankowy, szczerze mówiąc, nie jest jakoś szczególnie zniechęcającym czynnikiem. Można sobie go „odbić” w gąszczu różnych opłat: prowizji, ubezpieczeń, marż, przerzucić jego koszty na klienta. Byle był równy dla wszystkich. Jeśli ma jakieś negatywne konsekwencje, to w ogólniejszych kategoriach, na przykład osłabić może akcję kredytową, zmniejszyć wartość inwestycji, pogorszyć warunki konkurencji mniejszym, a więc polskim bankom, negatywnie odcisnąć się na warunkach pracy pracowników sektora.  Wciąż jednak międzynarodowe banki, mające u nas swoje „córki”, odnotowują nieporównywalnie większe zyski u nas niż w krajach macierzystych. Właściwie nigdzie w „starej Unii” nie ma kilkunastoprocentowych zwrotów na zainwestowanym w sektorze bankowym kapitale.

Liczy się coś innego. Najpierw przewidywalność. Inwestorzy długookresowi oczekują polityki, która nie zaskakuje, jest dla nich przewidywalna, a parametry biznesu można policzyć w długim horyzoncie czasu. To, co w polityce zmienne i co od niej zależne, mieścić się powinno w ramach znanej im logiki procesów politycznych, nacechowane być powinno odpowiedzialnością, nie może być czymś niezrozumiałym i nieprzewidywalnym. W przypadku inwestycji długoterminowych trzeba po prostu wszystko móc policzyć w perspektywie czasu założonego zwrotu z inwestycji. Jeśli horyzontem inwestycji jest, powiedzmy, jej wartość dodana za 10, 15 lat, to nie tyle wymiar podatków, ile kurs waluty, kwalifikacje ludzi, klimat społeczny i – przede wszystkim - prognozowany rozwój rynku mają decydujące znaczenie. Podobnie jak szacowane ryzyka.

Jest oczywiście jakaś gromadka inwestorów wrażliwych, nazwijmy to tak – estetycznie, którzy nie chcą inwestować w państwach brudnych rządów. Czyli takich, które nie respektują standardów uznanych przez nich za oczywiste. Tacy, zresztą, są najcenniejsi. Wprowadzają bowiem na ogół wyższe standardy biznesu. Wpływają pozytywnie na kulturę przedsiębiorczości. Zawstydzają szmondaków w biznesie. Nie oszukujmy się – tacy jednak nie dominują. Ale przewidywalność i obliczalność dla inwestycji długoterminowych to warunek obowiązkowy. Tam, gdzie rynek buduje się długo, z mozołem incydentalnie wysoka stopa zwrotu nie ma wielkiego znaczenia. Znaczenie ma pewność, że jakiś szaleniec albo ignorant nie wywróci nagle stolika do gry.  Stabilność, minimalizowanie ryzyka się liczą. Nieokreśloność, przekładająca się w języku polityki na dowolność, zmniejsza motywacje inwestowania. Kiedy „wszystko jest możliwe”, inwestorzy uciekają tam, gdzie wszystko jest jakoś podobne.

Jeśli zależy nam, a powinno nam zależeć, na zwiększanie wolumenu inwestycji długoterminowych, zwłaszcza otwierających nowe, dotychczas nieobecne w kraju możliwości, nowe usługi urozmaicające obecną ofertę – powinniśmy doceniać wagę stabilności, obliczalności, przewidywalności. Jeśli na takich, a nie na spekulacyjnych inwestycjach nam zależy, powinniśmy wybierać takie strategie rozwoju, które pomniejszają, albo przynajmniej stabilizują ryzyka makroekonomiczne. To kwestia stabilnego trendu wzrostu gospodarczego (przeciwieństwem duże relatywnie wahania i zwiększenie niepewności), stabilności kursów, stabilnego prawa, bezpieczeństwa politycznego.

Niepewność zwiększa ryzyko. Zniechęca. Hamuje. Warto, by uświadomili sobie to ci, którzy dzisiaj odpowiadają za przyszłość. Polacy zbudowali sobie w minionych czterdziestu latach, na pewno w ostatnim ćwierćwieczu nadzwyczaj korzystny dla siebie wizerunek społeczeństwa i własnego państwa, nie ma co ukrywać – odmienny od poprzedniego. Pokazali sobie i światu, że są obliczalni, roztropni, wytrwali, cierpliwi, ambitni, pracowici. To, a nie gromkie okrzyki przywódców o polskim czempionacie w Europie, jest fundamentem konkurencyjności gospodarki. To też ustala nasze polityczne możliwości. Nie ten, kto krzyczy o dobrej zmianie, lecz ten, kto rozumie skutki swoich decyzji i wybiera politykę o korzystnym dla kraju i dla ludzi długookresowym horyzoncie, ten dobrze rządzi. Polska wciąż potrzebuje zewnętrznego kapitału, bo własnych oszczędności wciąż mamy jak na lekarstwo. Nie warto zniechęcać tych, którzy wierzą w Polskę i chcą tu inwestować nie dla szybkiego zysku, lecz dla budowania wielkich, stabilnych biznesów. Które nie uciekną za miedzę przy byle tąpnięciu. Dobra koniunktura nigdy nie jest wieczna. Kto nie wykorzystuje dobrego czasu, ten może nigdy nie odnaleźć się w lepszym świecie.

Wróć